WSZYSTKO W PORZĄDKU TOMASZ JOPKIEWICZ„Nigdy nie pada w południowej Kalifornii” – chciałoby się zacytować tekst, a przede wszystkim przywołać klimat klasycznej już piosenki pop autorstwa Alberta Hammonda z 1973 roku, która dobrze oddaje nastrój filmu Lisy Cholodenko, rozgrywającego się w scenerii sytych przedmieść Los Angeles. Czasem się tylko zachmurzy, nawet zagrzmi w oddali, ale kropla deszczu ani tym bardziej ulewa ostatecznie nie zakłóci słonecznej atmosfery. Mocno trzeba było się napracować, aby osiągnąć taki efekt międzyludzkiej beztroski. Cholodenko, ceniona za produkcje niezależne, gdzie ważną rolę odgrywały wątki lesbijskie, nie miała najwyraźniej zamiaru nakręcić kolejnego filmu, którego głównym celem byłoby przekonywać przekonanych, że życie w niekonwencjonalnej rodzinie może być całkiem przyjemne, wręcz przyjemnie konwencjonalne. Rolę taty, a raczej bardziej maminej mamy spełnia lekarka – Nik. Jej partnerka, Jules, wydaje się osobą wiecznie (i dość uroczo, choć i irytująco) niedojrzałą, a zarazem zdominowaną przez zdecydowanie bardziej rzutką Nik. Wspólnie wychowują dwójkę dzieci. By poddać poważnemu testowi wytrzymałość ich długotrwałego związku, na horyzoncie pojawia się ojciec nastoletniego Lasera i trochę starszej Joni, uroczy hipisujący luzak Paul (Mark Ruffalo), właściciel ekologicznej farmy i restauracji. Chce znaleźć z kobietami wspólny język, i owszem, nawiązuje bardzo bliskie stosunki z jedną z nich, co oznacza poważne konsekwencje dla wszystkich zainteresowanych.
To, co się stało, można uznać za wybuch kryzysu wieku średniego. Wielka część amerykańskiej krytyki rozpływa się w zachwytach nad nowym dokonaniem Cholodenko, tymczasem trudno oprócz atutów (zwłaszcza brawurowy, pełen wewnętrznego napięcia występ Annette Bening jako Nik) nie dostrzec wyraźnych słabości i ukrytych paradoksów tego utworu. Oczywiście, najłatwiej wychwalać (albo zaatakować) „Wszystko w porządku” jako zwycięstwo ideologii spod znaku mniejszości seksualnych. Dawne rewolucyjne trendy się ustateczniły, to, co do niedawna wielu szokowało, stopniowo stało się (zwłaszcza w Kalifornii) po prostu jednym z akceptowanych stylów życia – przekonuje film. Nakreślono tu bowiem obraz rodziny, gdzie mężczyzna jest właściwie zbędny, dwie mamy całkowicie wystarczają. Wydaje się, iż dzieci przyjęły taką sytuację za naturalną, tym bardziej że nie ulega wątpliwości, iż otoczone są troską i miłością. A życie całej czwórki upływa wprawdzie wśród drobnych kłopotów i utarczek – jednak słonecznie i harmonijnie. Jest to życiowa harmonia właściwie w konserwatywnym stylu. Czegoś jednak w tym obrazku wyraźnie brakuje: szerszego tła społecznego. Można tylko przypuszczać, że cała czwórka żyje w mocno liberalnym środowisku i jest przez nie akceptowana. Co z kolei powoduje, że ich życie toczy się spokojnym rytmem, bez zewnętrznych przykrości czy zagrożeń. Mamy wprawdzie kilka postaci drugoplanowych, ale są nieliczne i zostały naszkicowane z sitcomową wręcz niedbałością. A więc niemal idylla. Dlatego też może nieco dziwić pragnienie Lasera, by poznać swego ojca, czy też raczej, jak nazywają Paula, „dawcę spermy”. Jakie są motywy postępowania chłopaka? Pewnie niepokój okresu dojrzewania, pragnienie męskiego wzorca, potrzebnego do określenia własnej tożsamości? Nie można też wykluczyć, że czuje się nieswojo wśród rówieśników. Tego jednak się nie dowiemy. Z pomocą siostry uda się Laserowi dopiąć swego, co zachwieje stabilnością całej rodziny. Owa seria tragikomicznych wydarzeń zapoczątkowana pojawieniem się Paula składa się na fabułę filmu. Chociaż katalizatorem zmian stały się dzieci, Cholodenko interesują głównie reakcje dorosłych, zwłaszcza Jules i Nik. Bo nowa znajomość spowoduje w ich związku niespodziewany kryzys, ujawni w pełni łagodzone na co dzień napięcia. Nik to na pozór osoba surowa, doskonale zorganizowana i konsekwentna. Jak się rychło okazuje, przy lada okazji szuka ucieczki w alkohol, choć trudno tu mówić o alkoholizmie, raczej o skrywanej neurozie. Jules pozostaje z kolei w tym związku jakby wieczną dziewczynką, ruganą i pouczaną, z reguły delikatnie, ale zdarza się, że i mniej delikatnie, kobietą, której zmieniające się nieustannie ambicje zawodowe nigdy nie zostały spełnione. I pewnie także dlatego uległa nagłemu i dość może dla niej niespodziewanemu zauroczeniu Paulem. Co ciekawe, nie jest to przedstawione jako liryczne uczucie, platoniczna potrzeba bliskości i akceptacji, ale przede wszystkim jako nagły wybuch tłumionej namiętności, zmysłowego głodu. Nasuwa się zatem pytanie, czy Jules jest biseksualna, może nawet z przewagą skłonności hetero, czy mamy tu przede wszystkim do czynienia z eksplozją frustracji, przejawiającej się dość niespodziewanie. W dodatku Paul, po kolejnym spędzonym z nią namiętnym popołudniu sam zdziwiony i ujmująco nieśmiały, oświadcza: „chyba się zakochałem”. Sytuacja staje się więc na swój sposób zabawna, ale i potencjalnie wielce dramatyczna. Mowa bowiem o skomplikowanych uczuciach, które zgodnie z logiką rozwoju fabuły i psychologicznymi wizerunkami postaci powinny kogoś głęboko zranić. I wydaje się, że tak się właśnie stanie. Napięcie sięga zenitu w scenie uroczystej kolacji, gdy Nik nabiera pewności w kwestii niewierności Jules. I tu zaskoczenie. Wydarzenia, które potem następują, nie są ani specjalnie dramatyczne, ani też tak komiczne, jak można by się spodziewać. Niespodziewaną letniość finałowych partii filmu można tłumaczyć na kilka sposobów. Oto nastąpił triumf tak zwanego rozsądku, drobnomieszczańskiej poprawności, zwyciężyło dążenie do zachowania status quo. Hipoteza druga – protagoniści są tak po kalifornijsku wyluzowani, że po prostu ulegli złudzeniu, iż mają do czynienia z poważniejszym uczuciem. Tak naprawdę zaskakujący romans Paula i Jules to tylko budzący nieco wyrzutów sumienia przerywnik urozmaicający ich codzienną życiową rutynę. Może i tak. Ale pełen stłumionych, acz potężnych emocji styl gry aktorskiej, zwłaszcza Ruffalo i Bening, wskazuje na coś innego. Trzeba pamiętać, że Paul proponuje przecież całkiem serio Jules, by zacząć wszystko od nowa, co oznacza pozbawienie Nik i partnerki, i dzieci. Do tego nie dojdzie, film steruje ku uspokajającemu słodyczą finałowi. Oznaki takiego kursu można było wypatrzeć wcześniej. Chociażby owe wspomniane powyżej sitcomowe przerywniki, które wydawały się ustępstwem na rzecz gustów szerszej publiczności. Są tu wątki i motywy zaskakująco trywialne (Nik i Jules oglądające gejowski film porno, podejrzewają też Lasera, że jest gejem) i ujęte w formę łatwej zgrywy. Najistotniejszy wydaje się fakt, że wraz z rozwojem fabuły coraz mniejszą rolę odgrywają dzieci. Wydają się wręcz statystami, wykazującymi pewne zaangażowanie w rozwój wydarzeń, ale w mocno ograniczonym zakresie. Ich stosunki z Paulem są po prostu zdawkowe. Dowiadujemy się na przykład, że Paul nie podziela pasji Lasera do sportu i radzi mu, by nie zadawał się z pomiatającym nim kumplem–prymitywem, a ten stosuje się do rady. I tyle. Jeśli chodzi o córkę, to Paul wyrywa ją spod nieco przesadnej kurateli mam i wozi na motorze, na co ona chętnie się zgadza. I tyle. Ta zdawkowość ma głębsze przyczyny. Otóż dzieciaki zachowują się tak, jakby przede wszystkim nikogo nie chciały urazić. Jakie były zatem motywy ich decyzji odszukania Paula i podtrzymywania tej znajomości? Czyżby Laser i Joni pragnęli po prostu nieco rozszerzyć krąg przyjaciół? Chyba jednak nie. Film Cholodenko może wydawać się na pierwszy rzut oka rewersem, ale w istocie jest odpowiednikiem głównonurtowego kina hollywoodzkiego z lat 50. Można, rzecz jasna, wyczuć skłonność do pastiszu, ale niezbyt daleko posuniętą. Twórców kusiło chyba zręcznie skrojone kino w dawnym stylu, oparte na ciętym dialogu, tyle że opowiadające o nowych realiach obyczajowych. Za melodramatycznym efektem czy przewrotnym sarkazmem nie kryją się kamuflowane treści czy niewygodne obserwacje. I otrzymujemy zakończenie jak z lat 50. – intruz, czyli Paul, wycofuje się, pewnie trochę smutny, może trochę mądrzejszy, ale ciągle przyjazny, a spójność dotychczasowej rodziny zostaje ocalona. Zamęt okazał się chwilowy, sugeruje się, że rodzina solidnie się zintegrowała. Bardzo hollywoodzkie zakończenie. Tylko, czy dzieciaki są rzeczywiście w porządku – jak głosi oryginalny tytuł filmu? Czy dość gwałtowne turbulencje uczuciowe nie odbiją się na ich przyszłym życiu? Szczerze mówiąc zbyt mało się o nich dowiedzieliśmy, by mieć na ten temat wyrobione zdanie. A co do wspomnianej na wstępie piosenki, to pod słodyczą warstwy muzycznej, ukrywała cierpką ironię w warstwie tekstowej. I chyba podobnego tonu w filmie Cholodenko zabrakło. Wygrało słońce, lecz to trochę zbyt łatwe zwycięstwo.
The Kids Are All Right Reżyseria Lisa Cholodenko. Scenariusz Lisa Cholodenko i Stuart Blumberg. Zdjęcia Igor Jadue-Lillo. Muzyka Carter Burwell, Nathan Larson, Craig Werden. Wykonawcy Annette Bening (Nic), Julianne Moore (Jules), Mark Ruffalo (Paul), Josh Hutcherson (Laser), Mia Wasikowska (Joni), Yaya Dacosta (Tanya), Kunal Sharma (Jai), Rebecca Lawrence (Brooke), Eddie Hassell (Clay), Joaquin Garrido (Luis Ramirez), Zosia Mamet (Sasha). Produkcja: Mandalay Vision, Sain Aire Production, 10th Hole Productions, Antidote Films, Artist International Management, Gilbert Films, UGC PH. USA 2010. Dystrybucja Gutek Film. Czas 106 min Tomasz Jopkiewicz, Wszystko w porządku, „Kino" 2011, nr 2, s. 82-83 © Fundacja KINO 2011 |