LINCZ KRZYSZTOF ŚWIREKW jednym z wywiadów reżyser „Linczu” twierdzi, że jego film miał być zarazem thrillerem, jak i kinem społecznym. I w tej pozornie niewinnej deklaracji ujawnia się główny problem filmu: jest coś wewnętrznie sprzecznego w spotkaniu dwóch wymienionych gatunków. Niezależnie od tego, jak różnie można rozumieć kino społeczne: od cierpliwego namysłu nad skonfliktowanymi racjami, po czerpiące siłę z roszczenia do moralnej słuszności mobilizujące „wezwanie”, thriller jest na antypodach tej tradycji. Kiedy miesza się moralną słuszność z demonizowaniem jednej ze stron i pochwałą „słusznej przemocy”, można zapytać, czy skojarzeń „kina społecznie zaangażowanego” nie używa się w niepokojący sposób. „Lincz” jest oparty na wielokrotnie komentowanej sprawie samosądu we Włodowie. Kilku mężczyzn zabiło „tym, co mieli pod ręką”, 60-letniego mężczyznę terroryzującego okolicę. Filmowy Zaranek atakuje bezbronne osoby, znęca się nad nimi na różne sposoby i zazwyczaj skutecznie zastrasza. Poinformowana o sytuacji policja nie pomaga: brakuje jej ludzi. Kiedy Zaranek zaczyna zagrażać całej wsi, funkcjonariusze policji sugerują, że mieszkańcy sami powinni „poradzić sobie z dziadkiem”.
Film rozwija równolegle dwa wątki: na pierwszy składa się historia prześladowania mieszkańców (głównie kobiet i dzieci) przez Zaranka, na drugi – śledztwo, procesy i upokorzenia, spotykające sprawców samosądu. Tym samym zostają powiązane ze sobą z jednej strony bezkarność tego, kto stosuje przemoc, z drugiej – brutalność systemu prawnego, który brutalnością próbuje zakryć swoją słabość. Symetryczna struktura wymaga też centralnych postaci negatywnych; jedną, co oczywiste, jest Zaranek, drugą – prokurator, któremu obowiązek obrony prawa myli się z własną ambicją. Filmowa opowieść nie pozostawia wątpliwości co do samej sprawy i tego, komu mamy kibicować. Jest to zresztą podkreślane przez szereg innych środków. Jednym z nich jest gra aktorska, której styl różni się w przypadku Zaranka i innych postaci. Całość filmu utrzymana jest w tonacji „realizmu emocjonalnego”, zakładającego łatwość identyfikacji z wypełniającymi ekran „zwykłymi ludźmi”. Tymczasem Zaranek grany jest w manierze przywodzącej na myśl mało samoświadome filmy grozy, z teatralną gestykulacją i „niepokojącym” spojrzeniem zmrużonych oczu. Inną metodą rozkładania akcentów jest stosowanie elipsy, kiedy zasugerowane sceny przemocy zostają ominięte, by widz „dopowiedział” je sobie, używając zasobów własnych lękowych fantazji. Ten mocny, traumatyzujący środek zostaje zastosowany w scenach przemocy Zaranka i w scenie w areszcie, gdzie współwięźniowie z celi gwałcą jednego z oskarżonych. Lincz tymczasem jest ukazany w całości. Dzięki temu widzowie mogą rozróżnić jedną przemoc od drugiej: ta omijana w montażu i „dopowiadana” przez widzów czerpie siłę wyrazu z autosugestii i skojarzenia z „czymś najgorszym”; ta ukazana w całości staje się w pewnym sensie banalna (szczególnie w dobie, kiedy kino „gore” jest częścią filmowego „mainstreamu”). Opis działania filmu jest potrzebny, by zadać najważniejsze pytanie: czym właściwie jest ten film? Czy rekonstrukcją starannie udokumentowanego dramatu (temu przeczą opisane środki), czy thrillerem, który ma dostarczyć widzom satysfakcji w kluczowej scenie „linczowania potwora” (ale wtedy roszczenia do moralnego uprawomocnienia musiałyby zostać zawieszone). Innymi słowy, „Lincz” „pożycza” sobie moralną wagę od konkretnego, złożonego wydarzenia, wykorzystuje też wszelkie pozytywne konotacje, jakie niesie tradycja kina społecznego, skupiona na obronie słabszych przed silniejszymi, ale przemienia to wszystko w jeszcze jedną historię o słusznej przemocy, w której źródłem satysfakcji dla widzów jest scena brutalnego mordu. Role ludzi i nieludzi są rozdzielone, jak pamiętamy, już na poziomie gry aktorskiej: mieszkańcy wsi posługują się znanym realistycznym idiomem, tymczasem Zaranek to groteskowa kreatura, a prokurator – w najlepszym razie żałosny manekin powtarzający wytarte banały o „szacunku dla prawa”. Jest coś nieuczciwego w tej podwójnej grze, w której obraz zwykłych ludzi cierpiących od bezprawia, a także samowoli władzy, nagle przekształca się w nieznoszącą sprzeciwu apologię kolektywnej przemocy. Debiut Łukaszewicza oczywiście zawiera elementy krytyki, skierowanej w stronę nieudolnej policji, opieszałego sądownictwa, bezdusznych urzędników, itd. Jednak wszystkie te, skądinąd znane tematy, poruszane są w ramach opowieści, w której pewien człowiek pełni rolę „złego wilka”. Oczywiście „Lincz” zakłada pewną odpowiedź na taką krytykę: tym, którym nie podoba się usprawiedliwianie zabójstwa, film zamyka usta ukazując ogrom cierpień społeczności i niepodważalność racji stojących za samosądem. Warto się zastanowić, czy to poszukiwanie jednoznaczności nie jest samo w sobie częścią problemu i czy bardziej wartościowa nie jest tradycja mnożenia wątpliwości? Pewnie można wyobrazić sobie takie rozłożenie akcentów, które oferowałoby bardziej złożony obraz niż przeciwstawienie tych „dobrych ludzi” i tych „złych” („bandytów”, bezdusznych prokuratorów, itd.). Problematyczność statusu opowieści przedstawionej w „Linczu”, czerpiącej usprawiedliwienie z wydarzeń za nią stojących, staje się jeszcze wyraźniejsza, gdy wyobrazimy sobie, że pewne okoliczności zostały zrekonstruowane niedokładnie. Oto – np. – wychodzą na jaw nowe relacje lub ktoś zmienia zeznania. Co pozostałoby wtedy z racji „Linczu”? Trudno wszak dokręcać sprostowania, modyfikować wątki, itd. Twórcy wtedy mogliby stwierdzić, że „Lincz” to ostatecznie tylko opowieść, a nie dokument. Wtedy jednak należałoby zapytać, do czego właściwie ta opowieść ma nas nakłaniać? Dwa porządki: porządek rekonstrukcji, dokumentacji, „wymierzania symbolicznej sprawiedliwości”, oraz porządek brutalnego spektaklu, z oczyszczającą sceną mordu, nie przystają do siebie. W transakcji ponad głowami widzów pierwszy porządek użycza drugiemu moralnego uzasadnienia dla aprobującego ukazywania przemocy, drugi pierwszemu – siły sugestii, której nie ma żadna trzeźwa rekonstrukcja.
Lincz Scenariusz i reżyseria Krzysztof Łukaszewicz. Zdjęcia Witold Stok. Muzyka Jarosław M. Papaj. Wykonawcy Leszek Lichota (Adam Grad), Agnieszka Podsiadlik (Renata Grad), Wiesław Komasa (Zaranek), Maciej Mikołajczyk (Marcin Grad), Łukasz Simlat (Dariusz Grad), Izabela Kuna (Jagoda Słota). Produkcja Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, Polska 2010. Dystrybucja Kino Świat. Czas 100 min Krzysztof Świrek, Lincz, „Kino" 2011, nr 5, s. 72-73 © Fundacja KINO 2011 |