BŁAŻEJ HRAPKOWICZ
Za motto filmu Seana Penna służy cytat z Byrona. Uruchamia to, oczywiście, cały szereg skojarzeń. A kiedy w dodatku za moment naszym oczom ukazuje się dziki krajobraz Ameryki - kręcony z perspektywy przestworzy, podkreślającej rozległość przestrzeni, czyniącej z człowieka małą i niepozorną istotę - wiemy już, że oto mamy przed sobą romantyczny ideał natury: majestatycznej, pięknej, ale i groźnej, obezwładniającej swą potęgą. Wzniosłej, jak powiedziałby Kant.

Tradycja hipisowska wzbogaciła ten wizerunek o ułudę "pełnej wolności". Dokładnie te słowa wypowiada na początku Chris, główny bohater filmu, w swych dążeniach podobny do wielu amerykańskich straceńców uciekających od cywilizacji (by wymienić choćby Roberta Redforda w "Jeremiah Johnson" Sydneya Pollacka). Dla niego powrót do natury stanowi powrót do korzeni, do czegoś pierwotnego, a w konsekwencji - prawdziwego, nie spętanego schematami jak społeczeństwo. Odrzuca więc imię, jakie mu dali rodzice, przyjmując nowe: Alex. W przeciwieństwie do postaci z obrazu Pollacka, która rozpoczęła nowe życie wśród Indian, nie chce on jednak odnaleźć na Alasce, dokąd zmierza, żadnych ludzi - jego zdaniem zakłamanych, fałszywych, wręcz żałosnych, uosabiających wszystko to, co najgorsze. Lecz kontakt z przyrodą nie przyniesie ulgi, wolność pozostanie utopią - i tu Penn powtarza konkluzję twórcy "Czyż nie dobija się koni?", choć dodaje również własny komentarz. Bardzo gorzki.
Konstrukcja "Wszystko za życie" opiera się na trzech poziomach narracyjnych - w jednym z nich oglądamy bohatera przebywającego już na Alasce, drugim jest opowieść jego siostry, z której dowiadujemy się o sytuacji rodziców Alexa, a trzeci to seria retrospekcji przedstawiających podróż chłopaka, z których pierwsza pokazuje w sposób bardziej szczegółowy jego motywacje: Penn przeciwstawia tu długie, wysmakowane estetycznie, pełne spokoju i ciszy ujęcia natury otwierające film - sekwencji otrzymania przez bohatera dyplomu szkoły wyższej, rozmowy z rodzicami, czynienia planów na przyszłość. Od tych głęboko zakorzenionych w amerykańskiej kulturze rytuałów wieje nudą i skostniałością. Alex to dostrzega. Gdy podczas kolacji ojciec wręcza mu kluczyki do nowego samochodu - tego zarchetypizowanego fetyszu, symbolu dojrzałości - on ich nie przyjmuje. Wyłamuje się z konwencji, nie godzi się na wpisanie w matrycę. Ucieka. Za plecami ma miasto, przed oczami otwartą drogę. "Wszystko za życie" jest więc mocno zakotwiczony w tradycji amerykańskiego kina, zwłaszcza kontestacyjnego, z tym, że - podobnie jak Alex - wychodzi poza stereotyp, stara się dostrzec coś więcej.
Bo Sean Penn, zaglądając niejako pod hipisowskie mity, snuje własną opowieść - dotyczy ona ludzi z krwi i kości, wychodzących poza przyklejone im etykietki, funkcjonujących zarówno w głównym nurcie społecznym, jak i na jego marginesie, zawsze jednak posiadających przeszłość, dramaty, szukających spełnienia na swój sposób. Zresztą sam Alex nie pasuje do utrwalonej w powszechnej świadomości figury "naiwnego hipisa", skoro po drodze na Alaskę ima się różnych prac, by przeżyć, a w dziczy używa wytworów cywilizacji, jak np. strzelby do polowania. Galeria postaci, z którymi styka się w podróży, jest również nietuzinkowa: małżeństwo w średnim wieku należące do pokolenia "dzieci kwiatów", drobny przestępca Wayne, dojrzewająca kilkunastoletnia dziewczyna. Wzbudzają oni sympatię i zrozumienie, są niezwykli w swej zwyczajności, niebanalni w swej prostocie. Są dobrymi ludźmi. Sartre'owskie "piekło", wyrażające się w presji społecznych nakazów, nie dotyczy wszystkich - przekonuje reżyser, budując kontrapunkt dla przekonań Alexa, widocznych w początkowym buncie przeciwko rodzicom.
A przecież i oni okazują się kimś więcej niż nośnikami społecznych obowiązków. Sposób, w jaki ich portret zostaje pogłębiony, być może najlepiej uwydatnia niechęć Penna do jednoznacznej krytyki kulturowej. Oto bowiem ze słów siostry bohatera dowiadujemy się o ogromie tragedii, jaką dla ojca i matki było zniknięcie dziecka i niemożność jego odnalezienia, tragedii przejmująco zogniskowanej w scenie, gdy grający ojca William Hurt wybiega z domu i siada bezradny na ulicy, płacząc w bezsilnym cierpieniu. To, czego Alex nie chciał zaakceptować, a więc hipokryzja, obłuda, fasadowość małżeństwa utrzymywanego w niewoli tradycji i purytańskiej moralności - okazuje się również nieznośnym ciężarem dla rodziców, uświadamiających sobie, że nie potrafili zapewnić synowi szczęścia.
Pytanie - czy Alexowi brakowało jedynie szczęścia? Zapewne tak, ale jest to szczęście bardzo szeroko pojęte. W kreacji Emile'a Hirscha mamy bowiem do czynienia z czymś niedookreślonym, tajemniczym, z jakimś szalonym wewnętrznym głosem, który każe mu podjąć niesamowite ryzyko, aby dotrzeć do prawdy o własnej egzystencji, trochę jak u Herzoga. W kontakcie z naturą Alex szuka właśnie istoty człowieczeństwa. Uważa, że tylko w oderwaniu od cywilizacji, jawiącej mu się jako sztuczny twór, moloch zabijający autentyzm i uczucia, może odnaleźć sens. Za sprawą konsekwencji reżyserskiej Seana Penna, który prowadzi swój film pewną ręką, szybko orientujemy się, iż rzecz nie przedstawia się tak prosto, a opozycja kultura-natura, wartościowana na niekorzyść tej pierwszej, nie stanowi bynajmniej doskonałego opisu rzeczywistości - wręcz przeciwnie: zbyt ujednolicony i ogólnikowy. Alex długo nie może tego pojąć.
Dopiero spotkanie ze staruszkiem, którego żona i córka zostały niegdyś zabite przez pijanego kierowcę, naprawdę odciska piętno na młodym "outsiderze". Ron, w nominowanej do Oscara interpretacji Hala Holbrooka, odżywa dzięki znajomości z Alexem - wychodzi z domu, otwiera się - przede wszystkim na życie. Zaznaje szczęścia i, chcąc je przedłużyć, prosi Alexa o pozwolenie na adopcję. Ten poruszający moment przypomni się bohaterowi na Alasce, gdy uświadomi sobie, że jedyne, co na niego teraz czeka, to śmierć. Wyczerpany, wygłodniały, przemarznięty, nie może się wydostać z pułapki, jaką na siebie zastawił. Pisząc ostatnią notkę w dzienniku, podpisuje się jako Chris i mówi: "Natura też jest więzieniem. Wolności nie ma".
Na tym herzogowskim (znów!) motywie człowieka zawieszonego pomiędzy ograniczającą go cywilizacją a naturą, od której zbyt się oddalił, by dała mu ukojenie, podanym w pesymistycznej tonacji, Sean Penn się jednak nie zatrzymuje, co odróżnia jego dzieło od innych rozprawiających się z iluzją wolności. Autorski komentarz twórcy świetnej "Obietnicy" można zawrzeć w zdaniu: wolności nie ma, ale od jej braku gorsza jest samotność. To ona niszczy człowieka, wypala go od wewnątrz, odziera go z poczucia przynależności do świata. Alexowi tę prostą prawdę przesłonił bunt przeciw społecznym konstruktom, kategoryzujący ludzi jednoznacznie negatywnie. Lecz w tym kapitalnie zrealizowanym, bardzo świadomie i rozsądnie korzystającym z różnych inspiracji, wartko i stylowo opowiedzianym filmie, Penn nie przedstawia Alexa jako mitomana - zamiast tego pochyla się nad nim ze współczuciem, przestrzegając przed konsekwencjami "imperatywu wolności" - niemożliwego do zrealizowania, opartego na fałszywej alternatywie: wolność albo nic.
"Wszystko za życie" wieńczy cytat - tym razem parafraza Tołstoja: "Szczęście jest prawdziwe tylko wtedy, kiedy możemy się nim podzielić". W "Annie Kareninie" Konstanty Lewin, targany wątpliwościami metafizycznymi i niechęcią do niesprawiedliwości społecznej, doznaje nagłego olśnienia - warto jest czynić dobro, mimo wszelkich przeszkód. Rozumie, że w tym zawarte jest szczęście. Alex uczynił podczas podróży wiele dobrego dla napotkanych ludzi, zwłaszcza Rona. I też zrozumiał. Tyle że za późno.
Into the Wild
Reżyseria i scenariusz wg powieści Jona Krakauera Sean Penn. Zdjęcia Eric Gautier.Muzyka Michael Brook, Kaki King, Eddie Vedder. Wykonawcy Emile Hirsch (Chris), Marcia Gay Harden (Billie), William Hurt (Walt), Jena Malone (Carine), Catherine Keener (Jan), Vince Vaughn (Wayne), Hal Holbrook (Ron). Produkcja Paramount Vantage - River Road Films - Art Linson Productions - Into The Wild - River Road Entertainment. USA 2007. Dystrybucja UIP. Czas 148 min.
Błażej Hrapkowicz, Wszystko za życie, „Kino” 2008, nr 4, s. 70-71.
© Fundacja KINO 2008