WICHROWE WZGÓRZA ANDRZEJ KOŁODYŃSKIMoże lepiej nie zajmować się oryginałem literackim przy omawianiu filmu Andrei Arnold. Owszem, można rozpoznać wątki z fabuły napisanej przez Emily, młodszą (ale nie najmłodszą) z trzech sióstr Brontë i opublikowanej pod pseudonimem Ellis Bell w 1847 roku. Ale fabuła to nie wszystko. A ponieważ bezkompromisowa w swoich koncepcjach artystycznych, uważana za reżyserkę awangardową Andrea Arnold zapowiedziała, że nie zamierza ulegać jakiejkolwiek tradycji, wypada film jej potraktować jako dzieło samoistne. W końcu większość fabuł, które oglądamy na ekranie, powstała na podstawie jakiejś powieści – o której nie słyszeliśmy, której nie czytaliśmy i której nigdy nie przeczytamy. Ważny pozostaje tylko jej fantom na filmowym ekranie. Określenie „fantom” pasuje do „Wichrowych wzgórz” z roku 2011 (pierwsza wersja powstała bodaj w roku 1920 i od tej pory książka nie przestała fascynować filmowców) także ze względu na swoistą estetykę ekranowego dzieła. Dotyczy to zarówno sposobu narracji, jak i samego obrazu. Narracja jest urywana, jakby punktowa, trzeba się domyślać związków między ledwo zaznaczonymi i pozbawionymi wyraźnej chronologii sytuacjami. Natomiast wizualnie obraz świata przedstawionego na ekranie jest imponująco jednolity, dzięki zdjęciom irlandzkiego operatora Robbiego Ryana, słusznie nagrodzonym między innymi w Wenecji i w Bydgoszczy, na Plus Camerimage. Wątpliwości dotyczą koncepcji reżyserskiej. Na ekranie niemal nieustannie dmie wicher i leje deszcz, nie mówiąc o burzach. Wyłania się z tego monotonny, tajemniczo posępny krajobraz wrzosowisk Yorkshire. Ale są też krótkie chwile łagodnej, chyba nawet słonecznej pogody, kiedy akcja przenosi się z nędznej farmy Earnshawów do niezbyt odległego, zamożnego domu Lintonów na wzgórzu. Dosłowność tej metafory ilustrującej społeczną różnicę jest równie irytująca jak decyzja o przedstawieniu Heathcliffa jako czarnoskórego Afro-karaibańczyka. Ale miałem nie odwoływać się do powieści, więc nie powiem już, że chodzi o postać fascynującą i szaloną wcale nie z powodu odmiennej rasy. Używając przymiotnika „czarny” wiktoriańska autorka myślała o duszy, nie o kolorze skóry.
Pozostańmy jednak przy filmie. Oto pojawia się bohater – czarnoskóry chłopak przygarnięty przez ojca rodziny Earnshawów z chrześcijańskiej litości, zapewne zbiegły niewolnik, początkowo zagubiony w nowym otoczeniu, później udręczony ciężką pracą. Buntuje się przeciwko przymusowemu aktowi chrztu, ale i tak otrzymuje imię Heathcliff. Znienawidzony przez starszego syna rodziny, Hindleya, od pierwszej chwili zyskuje sympatię Cathy, młodszej córki. Ta sympatia bardzo szybko przemienia się w miłość, żywiołową i gwałtowną, coraz bardziej namiętną, choć jeszcze po dziecięcemu niewinną. Naturalizm stylu filmowego opowiadania nadaje zmysłowość scenom, gdy Heathcliff i Cathy wspinają się na wzgórza, gdy jadą na jednym koniu i chłopak wdycha zapach włosów dziewczyny, gdy usta Cathy dotykają krwawych ran na plecach wychłostanego Heathcliffa. Tak, to początek miłosnej fascynacji nastolatków, bez granic, na śmierć i życie. Z czasem jednak nastolatki dorastają, muszą podporządkować się prawom rzeczywistości dorosłych. I wszystko się komplikuje. Cathy wybiera bogatego sąsiada na męża, Heathcliff ucieka gdzieś w nieznane, a kiedy wraca jako dojrzały mężczyzna, dawna namiętność odżywa tylko po to, by zniszczyć oboje i przynieść nieszczęście otoczeniu. Oglądamy więc właściwie dwa filmy, różne, przy czym ten drugi nie dorównuje pierwszemu. Heathcliff dorosły przeżarty jest chęcią zemsty i nienawiścią, nie potrafi już jednak zmienić niczego. Pozostanie w końcu sam, skazany na bezsilny bunt. Ramę filmu stanowi obraz, kiedy miota się w pustej izbie tłukąc głową o ścianę. Bunt przeciw czemu? Jeśli przeciwko losowi, to nie ma o czym mówić, los jest tylko losem. Jednak los daje się czasem kształtować. W ukazanej na ekranie historii tkwiły zapowiedzi społecznego dramatu. Na przykład konfliktu na tle rasowym, co jednak zaskakująco, jak na opinię o politycznej aktywności realizatorki, nie zostało rozwinięte. Owszem, filmowy Heathcliff miał ciężkie dzieciństwo w nędzy, ciężko pracował, był wyzyskiwany, ale podobnie żyli wszyscy wokół niego. Po czym to on dziedziczy farmę – Wichrowe Wzgórza – należącą do rodziny, która go przygarnęła, więc w kategoriach czysto materialnych – zwycięża, choć nie dowiadujemy się na ten temat niczego bliższego. Wątków porzuconych w fabule jest zresztą kilka, zapewne dlatego, że film próbuje ograniczyć się tylko do opowieści o wielkiej tragicznej miłości, rozgrywającej się jakby w bezczasie. Chociaż kostiumy i realia wskazują na koniec XVIII wieku, Andrea Arnold zrobiła, co mogła, aby odejść od konwencji realistycznie wpisanego w epokę dramatu kostiumowego. Pozbawiła też film dialogów i muzyki, wypełniając tło dźwiękowe odgłosami naturalnymi i zachowując jedynie czysto informacyjne kwestie ekranowych postaci, które mają posuwać akcję do przodu. Zresztą w warstwie dźwiękowej realizatorka jest niekonsekwentna, bo w finale nieoczekiwanie rozbrzmiewa zza ekranu całkiem współczesna piosenka, chyba w wykonaniu grupy Mumford & Sons reprezentującej folk rock – czyżby jako komentarz? Zdecydowanie nie w stylu! Można się zastanawiać czy „w stylu” wybranym przez Arnold mieści się nieustanne demonstrowanie okrucieństwa wobec zwierząt, histeryczne zachowania bohaterów czy efekty bliskie nekrofilii. W tym filmie robi to wrażenie pustej, nieprzyjemnie wydobywającej i podkreślającej brzydotę dekoracyjności, która pokrywa brak głębszej treści. A już najgorsze jest to, że kiedy Cathy i Heathclliff przestają być wrażliwymi nastolatkami, przestają też budzić zainteresowanie. Trudno przejmować się dramatem postaci tak pozbawionych wyrazistości jak te, które pojawiają się w drugiej części filmu niby znaki a nie pełnokrwiste charaktery. Ich przeżycia, nadzwyczaj powierzchownie sugerowane, nie wywołują emocjonalnego zaangażowania.
Takie stwierdzenie musi posłużyć za podsumowanie oceny filmu. Nie pozostaje już nic do dodania, chyba że złamię zapowiedzianą na wstępie zasadę. Miałem nie zajmować się literackim pierwowzorem. Teraz przeciwnie – namawiam do czytania Emily Brontë. Tych, którzy książki nie znają, powinno zachęcić przepisane z podręcznika literatury (dobrego podręcznika, George’a Sampsona) zdanie: „Jest to dzieło jedyne w swoim rodzaju – nie było nic podobnego przedtem ani potem…”. Do filmu, niestety, to się nie odnosi.
Wuthering Heights Reżyseria Andrea Arnold. Scenariusz Andrea Arnold, Olivia Hetreed wg powieści Emily Brontë. Zdjęcia Robbie Ryan. Wykonawcy Kaya Scodelario (Cathy dorosła), Shannon Beer (Cathy jako nastolatka), James Howson (Heathcliff dorosły), Solomon Glave (Heathcliff jako nastolatek), Lee Shaw (Hindley Earnshaw), Steve Evets (Joseph), Paul Hilton (pan Earnshaw), James Northcote (Edgar Linton), Nichola Burley (Isabella Linton), Amy Wren (Frances), Oliver Milburn (pan Linton). Produkcja Ecosse Films. Wlk. Brytania 2011. Dystrybucja Gutek Film. Czas 129 min Andrzej Kołodyński, Wichrowe wzgórza, „Kino" 2012, nr 4, s. 69-70 © Fundacja KINO 2012 |