GRA TOMASZ JOPKIEWICZZaczyna się niewinnie – w centrum handlowym dwóch czarnoskórych nastolatków pyta nieco młodszych chłopców, czy mogliby sprawdzić godzinę w komórce jednego z nich. A potem zaczyna się gra: pytający twierdzą, że komórka została skradziona bratu jednego z nich, co trzeba koniecznie sprawdzić i wyjaśnić. To wstęp do długiego dręczącego seansu psychicznego terroru, który stanie się treścią filmu i w pełni zostanie ukazany na przykładzie trzech ofiar: Sebastiana i jego kolegów, w tym jednego o azjatyckim pochodzeniu. Scenariusz zainspirowały wydarzenia z Gőteborga sprzed paru lat, gdzie ta metoda kradzieży, pozbawiona bezpośredniej przemocy fizycznej, ale prowadząca nieuchronnie do długotrwałego poniżania, była rzeczywiście wielokrotnie skutecznie stosowana. Jest to kolejny szwedzki film na naszych ekranach, po doskonałym „Wilku”, który otwarcie pokazuje mroczne paradoksy tamtejszego modelu społecznego. Niektórzy nawet twierdzą, że to atak na „political correctness” i liberalny model rozwoju. Wydaje się jednak, że chodzi o ukazanie jego bolesnych pułapek i ograniczeń, o których często się nie wspomina. Gotowych czy wręcz demagogicznych recept na naprawę sytuacji w żadnym razie nie podsuwa, zadaje natomiast boleśnie niewygodne i doskonale sformułowane pytania. Film ma wymiar uniwersalny, bo dotyka kwestii źródeł przemocy i sposobów reakcji na nią bez czytankowych uproszczeń, raczej z najwyższym niepokojem kontrapunktowanym bardzo swoistym, sarkastycznym poczuciem humoru.
Struktura narracyjna „Gry” jest dokładnie przemyślana. Opiera się na brawurowych występach starannie dobranych amatorów, filmowanych często z nieruchomej kamery w długich ujęciach. Dominują średnie plany, a zbliżenie jest środkiem wyrazu wyjątkowym i właśnie dlatego dodaje filmowi mocy. Zwracano uwagę na podobieństwa wizji reżysera Rubena Östlunda z wczesnymi dokonaniami Michaela Haneke, zwłaszcza z „Funny Games” i „Benny’s Video”, ale to niepełny trop. Szwedzki twórca, chociaż dąży do metafory, wydaje się o wiele bardziej zanurzony w codziennym życiu. Wspomniany sposób filmowania celowo stawia widza w wielce niekomfortowej pozycji biernego świadka brutalności. Postępowanie grupy napastników, dowodzonej przez pewnego siebie Anasa, jest dobrze zaplanowane i wielokrotnie wypróbowane. Organizacja wydaje się tak sprawna, bo jest autorytarna – wszyscy członkowie gangu słuchają bez szemrania poleceń przywódcy. A więc społeczności, które chce zanegować autorytaryzm, zapewnić harmonijny i w miarę możliwości bezkonfliktowy rozwój społeczny przeciwstawia się organizacja hierarchiczna, skuteczna w działaniu, doskonale i z pełnym cynizmem wykorzystująca słabości systemu demokratycznego. Napastnicy wielokrotnie podkreślają, że chodzi im przecież tylko o „wyjaśnienie sprawy” i o nic swych ofiar nie oskarżają. W dodatku – co również kłopotliwe – grupa agresorów jest jednorodna etnicznie. Osaczeni chłopcy są jednak w pełni świadomi hipokryzji powyższych deklaracji i już na początku John doznaje ataku paniki, co owocuje drastyczną i zażarcie dyskutowaną sceną. Czy ukazując z tak wielką otwartością mechanizm i skutki przemocy nie ekscytujemy się nią i czy nie instruujemy prześladowców i naśladowców? Szokująca drastyczność w pełni uświadamia jednak miażdżącą siłę presji, jakiej chłopcy zostają poddani. Regularnie kuszeni przez swych dręczycieli zwodniczym „ułaskawieniem” zgadzają się na kolejne poniżenia, na przykład robienie wielkiej ilości pompek. Można, oczywiście, dopatrzyć się tu motywu w jakimś stopniu świadomego odwetu klasowego – atakujący to zapewne potomkowie niedawnych emigrantów, atakowani – to zasobni lub dobrze zasymilowani miejscowi. Ale nie tłumaczy to wszystkiego. Oglądamy wyzwolenie sadyzmu, któremu sprzyja, jak się wydaje, bardzo silna solidarność grupowa. W końcu bezsilność owocuje rozpaczliwym krokiem Sebastiana – ucieczką na drzewo. Dlaczego dręczeni nie wzywają pomocy i coraz bardziej ulegają napastnikom? Z pewnością to skutek wyrafinowanego terroru, który powoduje identyfikację z rolą ofiary. Przemoc została usunięta z publicznego dyskursu, a w istocie – zmarginalizowana. Zostaje potraktowana jako problem, który odpowiednie agendy państwowe potrafią, a przynajmniej powinny umieć rozwiązać. Niestety, nie przestała przecież istnieć, wręcz rozkwita. Działania Anasa i jego kumpli prowokują gwałtowną kontrakcję szwedzkich neonazistów. Dochodzi do brutalnej przepychanki w autobusie, jej świadek mówi, że może świadczyć w sądzie. Na odwagę zdobywa się, gdy jest już po wszystkim. „Gra” nie jest w żadnym razie bezrefleksyjnym oskarżeniem „znieczulicy społecznej”. Nie forsuje banalnego i jakże nadużywanego przesłania – oskarżania obywateli o niedostatek „obywatelskiego ducha”. Sugeruje raczej, że połączenie – jaskrawo widoczne w modelu szwedzkim – kultu konsumpcyjnego indywidualizmu z dyskrecją, ale zarazem daleko posuniętą omnipotencją państwa, jakże często przecież omylnego, musi prowadzić do rozprzestrzeniania się przemocy. Zostaje to ukazane z bolesną szczerością. Widzimy scenę zupełnie chybionej interwencji policji. Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Przedstawiono diagnozę, nie udziela się łatwych recept. Oczywiście, właściwą drogą nie są próby odwetu, jakiego w epilogu niemal dopuszczają się ojcowie chłopców, natychmiast zaatakowani za to przez autentycznie przejętą strażniczkę idei unikania przemocy. Ramę filmu stanowi historia pewnego wózka, który stoi w korytarzu pociągu, a obsługa żąda jego usunięcia – z coraz większym zniecierpliwieniem, przechodzącym w końcu w agresję. Doskonała organizacja społeczna forsująca utopijne założenia, których nie da się (chyba zresztą na szczęście) spełnić, tworzy pustkę, która grozi eksplozjami nienawiści i to z różnych stron. Zarówno ze strony obrońców społecznego układu, tłumiących w sobie niechęć zarówno do obcych oraz wszelkich osób lekceważących sztywne reguły, jak i ze strony sfrustrowanych, ale bywa, że i wyrachowanych jak Anas, niedawnych przybyszów, wykorzystujących panujący system i jego słabości do własnych celów. Nikt nie jest w stanie skontrolować i perfekcyjnie uregulować stosunków międzyludzkich. Czy zatem przemoc jest odwieczna i nie do poskromienia, podobnie jak i identyfikacja z najbliższą sobie grupą? Więzi pomiędzy Sebastianem i jego kolegami stosunkowo łatwo rozerwać, bo być może są tylko powierzchowne, zresztą stała presja sprawia, że nieracjonalna ocena sytuacji zostaje łatwo zaburzona, powtarzają się paniczne próby ucieczki. Wielkim atutem filmu Östlunda jest to, że z przenikliwą ostrością uświadamia istnienie takiego potrzasku przemocy. Bądźcie uważni – piekło jest ciągle pod naszymi stopami i żadna metoda organizacji społecznej przed nim nie zabezpiecza. Dręczące pytanie brzmi: jak sprawić, by przemoc nie rozlała się szerzej. W czasach gdy coraz bardziej stabloidyzowane media wzywają na przemian – a czasem jednocześnie – do surowej represji (częściej) lub sentymentalnej empatii – „Gra” zmusza widza do przekroczenia takich nawykowych reakcji. Nie pozostawia go jednak z uczuciem bezsilności wobec zła, jak wiele innych filmów wyczerpujących swą moc w bezradnym stwierdzeniu „Cóż, taki jest świat”. Z utworu Östlunda można wyczytać sprzeciw wobec takiej postawy. Nie czas na kapitulację, cywilizacja jest po to, by piekłu stawiać tamy, choć będzie to zawsze niedoskonałe.
Play Reżyseria Ruben Östlund. Scenariusz Ruben Östlund, Erik Hemmendorf. Zdjęcia Marius Dybwad Brandrud. Muzyka Saunder Jurianaas, Daniel Bensi. Scenografia Pia Aleborg. Wykonawcy Kevin Vaz (Kevin), Yannick Diakité (Yannick), John Ortiz (John), Anas Abdirahman (Anas), Sebastian Blyckert (Sebastian), Sebastian Hegmar (Alex), Nana Manu (Nana), Abdiziz Hilowle (Abdi). Produkcja Plattform Produktion, Film i Väst, Société Parisienne de Production, Coproduction Office. Szwecja – Dania – Francja 2011. Dystrybucja Against Gravity. Czas 118 min Tomasz Jopkiewicz, Gra, „Kino" 2012, nr 10, s. 70-71 © Fundacja KINO 2012 |