A NA KONIEC PRZYSZLI TURYŚCI AGNIESZKA JAKIMIAK Opowiedzieć o Holocauście, nie mówiąc o Oświęcimiu. Lub raczej: opowiedzieć o Oświęcimiu, nie mówiąc o Holocauście. Może takie zadanie wyznaczył sobie Robert Thalheim przy filmie „A na koniec przyszli turyści”. Dwa z pozoru sprzeczne założenia dają odpowiedź na podstawowe pytanie o możliwości sztuki po II wojnie światowej. Pisanie wierszy po Auschwitz nie musi być barbarzyństwem, jak sądził Theodor W. Adorno – chciałoby się powiedzieć po filmie Thalheima. Można bowiem nie mówić o Holocauście i nie mówić o Oświęcimiu, a tym samym powiedzieć o zagładzie wszystko, co możemy dzisiaj wyrazić. Thalheim musiał wiedzieć, że stąpa po kruchym lodzie. Że o ile stosunki polsko-niemieckie można nazwać dzisiaj poprawnymi, to temat II wojny wciąż pozostaje otwartą raną. Szczególnie, jeśli podejmuje go Niemiec, którego przecież tak łatwo oskarżyć o uciekanie od odpowiedzialności i próbę łatwych usprawiedliwień. Właśnie na ten kruchy lód Thalheim wypuścił swojego bohatera – młodego Svena, który przyjeżdża do Oświęcimia, żeby odbyć służbę zastępczą. Sven chciał pojechać do Amsterdamu, ale zabrakło tam miejsc, wolne stanowisko znalazło się tylko w Polsce.
Sven słyszał w liceum o obozach koncentracyjnych, o Auschwitz i o zagładzie – ale nie wie o tym wiele więcej niż o kongresie wiedeńskim, konflikcie w Wietnamie czy operacji „Pustynna Burza”. I nie przybywa do Oświęcimia z tomami Jeana Amery’ego, Primo Leviego czy Hanny Arendt. Jest zwyczajnym młodym Niemcem, który wciąż nie ma pomysłu na życie i trafia do małego miasta w Polsce. Ma opiekować się starszym konserwatorem, Adamem Krzemińskim, byłym więźniem, który nadal zamieszkuje na terenie obozu. Do obowiązków Svena należy zawożenie 80-letniego pana Adama na gimnastykę, wymiana żarówek, pomoc przy zajęciach z młodzieżą, prowadzonych w oświęcimskich ośrodkach. Dodatkowym zadaniem jest godne znoszenie uśmieszków, obelg i przytyków kierowanych do Svena przez Polaków, a także próba odnalezienia się w zupełnie obcym i niezrozumiałym świecie. I chociaż Sven w czasie kilkumiesięcznego pobytu w Polsce nie będzie regularnie odwiedzał muzeów czy przeprowadzał wywiadów z byłymi więźniami, pewnie i tak dowie się wiele o historii i przeszłości. Wystarczy, że przyjrzy się na co dzień Krzemińskiemu – opryskliwemu, chłodnemu i zachowującemu dystans. I usłyszy, jak w chwili szczerości Krzemiński mówi: „Moje miejsce jest tu, w obozie” – co znaczy, że obóz jest w nim. Tylko że w wypadku „A na koniec przyszli turyści” wielkie słowa wydają się nie na miejscu. Nie ma mowy o generalnych rozrachunkach i widowiskowym biciu się w pierś. A pytanie o to, czy podróż do Oświęcimia zmieni życie Svena, pozostaje otwarte. Może Amsterdam dostarczyłby mu równie ważnych doświadczeń? Film Roberta Thalheima został zrobiony z wyczuciem godnym pozazdroszczenia. „A na koniec przyszli turyści” unika wielkich liter, które przecież tak często prowadzą do wielkich uogólnień. Zamiast mówić o Historii, Thalheim opowiada pewną historię, wspomnienia Adama Krzemińskiego to nie świadectwo Pamięci, ale wyrywki z pamięci prywatnej i indywidualnej, w Oświęcimiu Sven spotyka nie Miłość – jedyną, wieczną i najważniejszą, ale przeżywa uroczy romans z miejscową przewodniczką po muzeum. Świetny pomysł – przedstawić opowieść o własnym Oświęcimiu, nie tym znanym z opisów świadków historii, z telewizyjnych dokumentów i stron podręczników, ale tym, który widzi młody człowiek 63 lata po zakończeniu II wojny – okazał się nieoceniony, żeby zmniejszyć dystans tworzony przez owe pisane z wielkiej litery pojęcia. Zamiast pokoleniowej historii o dorastaniu do odpowiedzialności, oglądamy opowieść o pewnym ważnym wydarzeniu w życiu pewnego człowieka. A Holocaust przestaje być złowieszczym hasłem z przeszłości i zjawia się nagle przed Svenem jak pytanie domagające się odpowiedzi. I w ten sposób Robert Thalheim, nie pokazując na ekranie obozów i właściwie nie mówiąc o Zagładzie, dotyka samego sedna. Am Ende kommen Touristen Reżyseria Robert Thalheim. Scenariusz Robert Thalheim, Bernd Lange, Hans-Christian Schmid. Zdjęcia Yoliswa Gärtig. Muzyka Uwe Bossenz. Wykonawcy Alexander Fehling (Sven Lehnert), Ryszard Ronczewski (Stanisław Krzemiński), Barbara Wysocka (Ania Lanuszewska), Piotr Rogucki (Krzysztof Lanuszewski), Rainer Sellien (Klaus Herold), Lena Stolze (Andrea Schneider), Roman Gancarczyk (Karol), Adam Nawojczyk (Piotr), Halina Kwiatkowska (Zofia Krzemińska). Produkcja 23/5 Filmproduktion Gmbh – Das Kleinfernsehspiel, Niemcy 2007. Dystrybucja SPInka. Czas 85 min. Agnieszka Jakimiak, A potem nadejdą turyści, „Kino” 2008, nr 6, s. 76.
© Fundacja KINO 2008
Film „A na koniec przyszli turyści" w zaprzyjaźnionym serwisie Filmaster.pl: |