7 PSYCHOPATÓW ELŻBIETA KRÓLIKOWSKA-AVISPrzed skromnym domem na przymurku siedzi sobie młody mężczyzna z białym królikiem na kolanach. Wydaje się uosobieniem normalności i przeciętności, tylko biały królik budzi pewien podświadomy niepokój: mimo wszystko sygnalizuje „zakręcenie”. Sprawa staje się jasna, kiedy bohater otwiera usta i zaczyna opowiadać, jak to z ukochaną Maggie „powzięli pomysł, aby pojeździć po kraju i polikwidować okropnych ludzi”. Co miało znaczyć „okropnych”, nie powiedział. Za to w kadrze widać człowieka z rękami przybitymi wielkimi nożami do stołu, polewanego benzyną i płonącego jak pochodnia. A potem kilka równie widowiskowych egzekucji. Pomysł jak z „Pulp Fiction” Tarantino? I tak, i nie. Po sukcesie czarnej anarchistycznej komedii „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”, Martin McDonagh przeniósł się z ekipą z Brugii do Hollywood, aby zrobić kolejny film tego rodzaju, także z Colinem Farrellem. Zatrudnił znakomitych amerykańskich aktorów, znanych z ról „twardzieli”, Woody Harrelsona i Christophera Walkena. Tyle że tutaj ich postacie zostały opatrzone cudzysłowem. Film stanowi parodię gatunku sensacyjnego, więc i jego bohaterowie mają odpowiednio satyryczne rysy. Nic dziwnego, że obaj aktorzy wydają się rozbawieni barwnymi charakterami, jakie przyszło im zagrać, i sytuacjami, w jakich Hans i Charlie się znaleźli. Na szczęście nie bawią się sami, ich dobry nastrój udziela się także widzom. „7 psychopatów” to czarna zakręcona komedia (dawniej mówiło się: anarchistyczna), która w istocie podlega dwóm tylko regułom. Po pierwsze, ma być śmiesznie, po drugie – trzymać poziom zabawy i nie schodzić „do parteru”. Taki był, jak się wydaje zamysł reżysera, i chyba mu się udało.
Oto Marty zamierza napisać scenariusz do thrillera, ma już nawet bardzo obiecujący komercyjny tytuł, „7 psychopatów”. Aby go napisać, potrzebuje tylko trochę spokoju, skupienia, no i inspiracji. Jego najbliższy przyjaciel Billy, akurat bezrobotny aktor, z całej duszy wierzy w kumpla: „To najlepszy pisarz pokolenia, tylko musi mieć warunki, żeby się skoncentrować”. Ale z tymi warunkami jest raczej krucho, za to za sprawą Billy’ego Marty zyskuje tysiące inspirujących pomysłów na zakończenie scenariusza. Ma tylko jeden kłopot: żeby scenariusz napisać, chciałby przedstawioną sytuację przeżyć, a to raczej nie jest łatwe. Bo bezrobotny Billy dorabia sobie jako złodziej psów (nowa specjalizacja zawodowa), ale pech chce, że ze swoim wspólnikiem Hansem kradną ukochanego psa rasy shihzu szalonemu gangsterowi Charliemu. A Charlie z determinacją – i to naprawdę ostateczną – chce odzyskać pupila. Stąd ucieczki, pogonie, krew leje się cysternami, ale dopiero gdy Marty nieopacznie proponuje Billy’emu współpracę przy scenariuszu. W ten sposób bowiem „wypuszcza na wolność demony”. Bo Billy ma własną wizję przyszłego filmu, znacznie bardziej krwawą niż zamyślał sobie Marty. Ani na moment nie milkną strzały, wprowadzane do akcji postacie goszczą na ekranie tylko chwilę, bo zaraz potem giną w mękach. W scenariuszu kumpla Marty’ego nie ma tylko siedmiu – scena aż roi się od psychopatów. Dożynanie mieszkańców internatu piłą ręczną, serie z karabinu maszynowego koszące jak łan żyta drobnych pijaczków z podejrzanego baru, egzekucja „pani Kieslowski” (takie nazwisko nosi Hans, a więc i jego żona). „Więc Polak ożenił się z czarnuchem, tak?” – pokpiwa zwariowany gangster Charlie, nie licząc się z wymaganiami poprawności politycznej. W istocie żadna z postaci tego filmu nie liczy się z żadnymi zasadami – ani z prawami fizyki, ani ze zdrowym rozsądkiem czy też z oczekiwaniami poprawności politycznej. Czarna komedia anarchistyczna rządzi się, jak już zostało powiedziane, własnymi regułami. Billy – scenarzysta, szybując na skrzydłach wyobraźni, dolewa oliwy do ognia i kontruje każdy kolejny pomysł Marty’ego: „Nie, nie i nie! Nie może być bez strzelaniny! A ten wietnamski ksiądz, który nawet nie jest księdzem, powinien w końcu zamienić się w anioła zemsty!”. Preferując akcję, i to wartką, nie pozwala na żaden dialog. Kiedy Marty proponuje jakąś wymianę słów, Billy protestuje: „Co to jest? Czy my tu robimy jakiś francuski film?!”. A mocno zdezorientowany Marty – nie bez winy pozostaje tu butelka whisky, z którą się nie rozstaje – nie daje sobie rady z przyjacielem, który, jak w balladzie „Uczeń czarnoksiężnika”, wymyka się spod kontroli mistrza. Film Martina McDonagha ma konstrukcję luźną, skeczową. Kolejne sceny niczym koraliki nanizane są na nitkę tematu głównego, którym jest pisanie scenariusza autorstwa obu przyjaciół. Jest to farsa w stylu post-Tarantino „cinema”, satyra na hollywoodzkie thrillery z krwawymi jatkami, z których sobie łagodnie pokpiwa. Jednak „7 psychopatów” McDonagha tym się różni od filmów samego mistrza Tarantino, że potrafi w oczywisty sposób kpić z samego siebie. Komedia McDonagha umie bawić się własnym kosztem, co jest – moim zdaniem – dodatkową wartością. Bohaterowie to także postacie jak z farsy: kochający mąż a zarazem brutalny gangster Hans Kieslowski, bandyta Charlie z jego sentymentem do psa Bonny, przeciętniak, a właściwie loser Billy, który okazuje się… nie mogę powiedzieć kim, bo popsuję zabawę. Dialogi, którymi Farrell, Harrelson i Walken się przerzucają, są zabawne, nawet bardzo zabawne i kompletnie zakręcone, właśnie „psychopatyczne{. No i świetna partia stosunkowo mało znanego aktora, Sama Rockwella, którego „vis comica” i energia, rozsadzająca ekran, wiele obiecują na przyszłość. A co także wydaje się ważne: wszystkich tych pomysłów oraz dialogów wystarcza autorom do końca filmu, co nie jest przecież takie częste.
Seven Psychopaths Reżyseria i scenariusz Martin McDonagh. Zdjęcia Ben Davis. Muzyka Carter Burwell. Wykonawcy Colin Farrell (Marty), Christopher Walken (Hans), Woody Harrelson (Charlie), Sam Rockwell (Billy). Produkcja Film4, Blueprint Pictures, British Film Institute. Wlk. Brytania – USA 2012. Dystrybucja Best Film. 106 min Elżbieta Królikowska-Avis, 7 psychopatów, „Kino" 2012, nr 12, s. 82 © Fundacja KINO 2012 |