PAN LAZHAR ARTUR ZABORSKI Tytułowy pan Bachir Lazhar (Mohamed Fellag), z filmu Philippe’a Falardeau to duchowy kuzyn Johna Keatinga, anglisty ze „Stowarzyszenia Umarłych Poetów” Petera Weira. Ekscentryczny Algierczyk, tak jak 20 lat temu liberalny Amerykanin, wykonuje rolę nauczyciela, zdefiniowaną przez kodeks pracy, doprecyzowaną przez normy społeczne i wychodzącą naprzeciw oczekiwaniom przełożonych, rodziców i dzieci – w tej właśnie kolejności. Jednak Lazhar nie ma ochoty równać do tych wyznaczników. W głowie ma zaszczepioną inną wizję nauczania. W jego mniemaniu nauczyciel i wychowawca to ktoś więcej niż osoba nadzorująca i oceniająca tempo przyswajania przez uczniów wiedzy podręcznikowej: to przede wszystkim mentor i przewodnik po życiu. Te podniosłe określenia wybrzmiewają w filmie Falardeau bez patosu. Kanadyjskiemu twórcy udało się wyważyć nastroje, chociaż rozpoczyna opowieść od dramatycznego epizodu. Światem lokalnej społeczności wstrząsa samobójstwo Martine, jednej z nauczycielek. To na jej miejsce przychodzi tytułowy bohater, by swoją mądrością i życiowym doświadczeniem ukoić nerwy i uspokoić sen wstrząśniętych tragedią podopiecznych.
„Pan Lazhar” nie jest jednak zbiorową „bildungsroman”, opowieścią o dojrzewaniu jako procesie dochodzenia małoletnich bohaterów do akceptacji śmierci. Jeśli ktoś zostaje w filmie poddany procesowi mentalnej przemiany, to raczej nauczycielki w matriarchalnej szkole, do której Lazhar trafił. Chociaż Falardeau korzysta z dość prostej opozycji: oziębłe kobiety i uczuciowy mężczyzna, jego filmu nie można oskarżyć o banalne odwrócenie stereotypu. W kanadyjskiej produkcji kobiety reprezentują sterylne ciało pedagogiczne. Nie wolno zbliżyć się do ucznia, dotknąć, poznawać. Synonimem profesjonalizmu jest bezemocjonalność. Wizerunek tak zorganizowanej szkoły, znany nam zresztą z nadwiślańskiego podwórka, tym razem odwołuje się do praktyk z Półwyspu Perskiego. To w szkołach w Iranie czy w Arabii Saudyjskiej panuje segregacja ze względu na płeć, która ma na celu odseparowanie dojrzewających chłopców i dziewcząt (jeśli już zdarzają się klasy koedukacyjne, chłopcy siadają z tyłu tak, aby ich spojrzenie mogło napotkać jedynie plecy przykrytych burką dziewcząt). Ten religijny – w powszechnym wyobrażeniu – dyktat budzi niechęć Zachodu opętanego ideami równouprawnienia i praw człowieka. Falardeau podważa niebezpieczne wyobrażenie, w istocie pęta dążącego do wolności racjonalnego, laickiego człowieka w jego własne sidła. Wyostrza podobny mechanizm w epizodzie, gdy jedna z uczennic pisze wypracowanie poświęcone ostatnim chwilom tragicznie zmarłej Martine. Widząc kojący wpływ tekstu na pozostałych uczniów, Lazhar chce dystrybuować go w całej szkole, co spotyka się z radykalną odmową dyrektorki: wypracowanie zawiera przecież opis samobójstwa, a więc czynności pełnej brutalności i przemocy. Zapoznawanie z nim podopiecznych nie mieści się w przepisach żadnego kodeksu. Jeśli spojrzeć na kontekst społeczny, w jakim film powstał i w jakim został osadzony, a więc multikulturowe społeczeństwo i wynikające z tego problemy, nieuniknionym skojarzeniem będzie „Klasa” Laurenta Canteta. Nagrodzony Złotą Palmą film odmalował uczniów wieloetnicznej paryskiej szkoły – imigrantów i autochtonów – na jednym obrazie, nadając im kształt i wizerunek, któremu „Pan Lazhar” domalowuje drugą część. Poprawność polityczna zaszła tak daleko, że „innego” nie można już definiować poprzez kolor skóry czy narodowość. Inny to ten, który przechodzi z jednej społeczności lokalnej do drugiej, na przykład ze szkoły do szkoły w obrębie jednego miasta, a jego cechą rozpoznawczą jest to, że „uciekają mu szczegóły”, bo taki zarzut usłyszy mężczyzna – algierski imigrant od jednego z rodziców. Te i inne paradoksy współczesności, które odkrywa przed nami Falardeau, stawiają jego film obok dokonań najlepszych. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że diagnozując kanadyjską (i nie tylko) rzeczywistość, twórca jednocześnie próbuje się od niej odżegnać. Wkładając w usta dzieciaków kwestie przynależne dorosłym, metaforyzuje w nich rodziców i odkrywa przed widzem ślepe uliczki, w które brną członkowie zatomizowanego społeczeństwa. Jednak wobec swoich odkryć reżyser zachowuje się tak, jak w jego filmie nauczyciele względem podopiecznych – nie chce lub boi się do nich zbliżyć, poznać czy dotknąć. W efekcie dostajemy opowieść, która zamiast wyostrzyć problem, gładko nad nim przechodzi. Poza tym historia skąpana jest w klimacie nostalgii – wybrzmiewająca z niej tęsknota za ciepłem i serdecznością drugiego człowieka nasuwa podejrzenie, że twórcy spreparowali ją pod wymogi Oscara, do którego film był zresztą nominowany. Chociaż statuetki nie otrzymał, zasługuje na uwagę: Falardeau jest bowiem bacznym obserwatorem, który chętnie dzieli się swoimi spostrzeżeniami, choć nie ma ochoty obudowywać ich komentarzem. Niekoniecznie musi to zostać uznane za wadę.
Monsieur Lazhar Reżyseria i scenariusz Philippe Falardeau. Zdjęcia Ronald Plante. Muzyka Martin Léon. Wykonawcy Mohamed Fellag (Bachir Lazhar), Sophie Nélisse (Alice L’Écuyer), Émilien Néron (Simon), Marie-Eve Beauregard (Marie-Frédérique). Produkcja Micro_Scope, Kanada 2011. Dystrybucja Vivarto. Czas 94 min Artur Zaborski, Pan Lazhar, „Kino" 2013, nr 02, s. 64 © Fundacja KINO 2013 |