BYĆ JAK KAZIMIERZ DEYNA KS. ANDRZEJ LUTER To nie jest film o Kazimierzu Deynie. To raczej zabawny „Polaków portret własny” na przełomie epok. Obraz dogorywającego PRL-u i chaosu pierwszej dekady wolnej Polski. Scenariusz filmu powstał na podstawie sztuki teatralnej młodego dramaturga Radosława Paczochy, wystawianej wcześniej w teatrach w Gdańsku, Płocku i Częstochowie. Debiutująca reżyserka Anna Wieczur-Bluszcz prowadzi widza przez ostatnie dwanaście lat minionego systemu i siedemnaście nowego, dopiero wykluwającego się ustroju. Klamrą dramaturgiczną są mecze polskiej reprezentacji piłkarskiej z Portugalią, obydwa rozegrane na stadionie w Chorzowie.
Ten pierwszy odbył się 29 października 1977 roku i zdecydował o naszym awansie na mistrzostwa świata w Argentynie; wtedy to decydującą bramkę z rzutu rożnego zdobył Kazimierz Deyna. Ten słynny „rogal” nie zmienił stosunku kibiców do lidera polskiej reprezentacji. Gdy schodził z boiska, został niemiłosiernie wygwizdany, tylko dlatego, że grał w warszawskiej Legii, drużynie znienawidzonej w całej Polsce. Legia to był klub wojskowy, który zabierał najlepszych zawodników z innych drużyn pod pretekstem służby w armii. Deyna stał się dla kibiców symbolem tego złodziejskiego systemu, na który przecież nie miał żadnego wpływu. Awans na mistrzostwa świata okazał się początkiem końca Deyny, na mundialu nie strzelił bowiem karnego w meczu z Argentyną, i właściwie nie miał już po co do Polski wracać. Wyjechał do Anglii, potem do Stanów Zjednoczonych, nie zrobił tam jednak kariery. Drugi mecz z Portugalią odbył się 11 października 2006 roku, a dwie bramki dla Polski strzelił młody Ebi Smolarek, rówieśnik bohatera filmu, Kazika, który urodził się w chwili, gdy Deyna strzelał słynnego „rogala”. Imię otrzymał na cześć kapitana polskiej reprezentacji, bo ojciec był jego wielkim fanem. Anna Wieczur-Bluszcz zrealizowała film o pokoleniu jakby zawieszonym w czasie. Kazik mówi na końcu sam o sobie: „Czuję się coraz bardziej samotny. Mimo że wychowywałem się w kraju komunistycznym, nie byłem komunistą, mimo że dorastałem w kapitalizmie, nigdy nie byłem kapitalistą, i mimo że wychowywałem się w wierze katolickiej, nie wiem nawet czy jestem katolikiem”. Piłka nożna była jedyną rozrywką dla chłopaków z małych miejscowości, takich jak Dobroszyce, gdzie urodził się Kazik. Oglądamy zatem jakieś obskurne boiska, właściwie klepiska, na trybunach połamane ławki. Sympatyczny trener (choć nadużywający napojów wyskokowych) uczy chłopców, na czym polega polska myśl szkoleniowa: „Biegać, biegać, piłka musi się nogi zmęczonej trzymać, noga wypoczęta i noga zmęczona, to są dwie różne nogi. Słabi się muszą zajebać, silni muszą przetrwać”. Sędziego przekupywało się małym prosiakiem. Dom rodzinny Kazika jest typowy dla minionego systemu: ojciec pracujący w zakładzie samochodowym dla świętego spokoju zapisał się do partii, matka zajmuje się domem i rozpacza nad losem nieszczęsnej Isaury, a dziadek całe dnie słucha Wolnej Europy i pali tanie papierosy z pomocą dulawki, żeby nikotyna szybciej dostawała się do płuc, i jak każdy dziadek kocha wnuka, dlatego udziela mu życiowych rad, nie zawsze umoralniających. „Dziadek przeżył wojnę i komunizm, to wiedział, co mówi”. Po zmianie systemu każdy się jakoś adaptował do nowych warunków. Kazik też dorasta. Piłkarzem był marnym, więc poszedł na polonistykę, wiersze zaczął zresztą pisać wcześniej, jak się beznadziejnie zakochał w swojej nauczycielce od polskiego. „Po co ci takie studia?” – pyta go ojciec. No bo co robić po humanistyce, kto z tego wyżyje? Matka uważa, że i tak o wszystkim decydują znajomości. Z taką mentalnością wchodzili w nowy nieznany świat. „A może byś księdzem został, tak pięknie recytujesz?” – pyta matka. „Władza Kościoła się kończy” – wykrzyknął dziadek, i dodał, że teraz najlepiej być dziennikarzem albo prawnikiem, bo to są przyszłościowe zawody. Ojciec wystąpił z partii i zaczął produkować białe skarpetki, o których specyficznych właściwościach krążyły legendy. Interes się udał na tyle, że mógł syrenkę zamienić na efektowne BMW. Na studiach Kazik poznaje sfrustrowanych profesorów, którzy zastanawiają się jak w tych nowych czasach zachować godność i suwerenność. Natomiast dwaj przyjaciele, z którymi „poznawał, co to seks”, wyjechali do Anglii i wylądowali na zmywaku u Araba. Piotr Jędrzejas, autor adaptacji w teatrze gdańskim, równolatek Kazika, opowiada, że tekst Paczochy zadaje podstawowe pytanie: kim być? „Tytuł podsuwa nam konkretną osobę, ale nazwisko Deyny jest jedynie pretekstem do poszukiwania tożsamości, bo znakomicie wypełnia potrzebę legendy, wzorca”. Rzeczywiście, zarówno w sztuce, jak i w filmie Wieczur-Bluszcz, Deyna cały czas jest obecny jako symbol walki i dążenia do celu. Trzeba żyć i pracować tak ciężko, jak się tylko potrafi, nawet jak gwiżdże na nas cały stadion, czyli świat. Kazik, który jest w filmie narratorem całej historii, mówi że dla jego ojca w dniu 1 września 1989 roku coś się skończyło, zawalił się dotychczasowy świat. To wtedy postanowił zmienić życie i wystąpić z partii. A więc nie 4 czerwca po pierwszych wolnych wyborach, nie 12 września po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, ale właśnie 1 września, kiedy na autostradzie w Stanach Zjednoczonych zginął Kazimierz Deyna. Jędrzajas twierdzi, że „ten sportowy kontekst prowokuje do pytań o polskie niespełnione marzenia i opisuje nasze narodowe średniactwo, wadę, z którą trzeba się zmierzyć, dorastając w kraju nad Wisłą. To właśnie z tego średniactwa chce się wydobyć nasz bohater”. Tak więc poprzez postać głównego bohatera reżyserka opowiada o całym pokoleniu, które nie udzielało się w opozycji, żyło w takiej rzeczywistości, jaką zastało, chciało tylko nadać jakiś sens swojej egzystencji. Deyna stał się symbolem czegoś, za czym tęsknimy – dawał wiele radości, nadziei, ale także konfliktował, rozogniał emocje, budził nienawiść, był bezpiecznym dla władzy wentylem, a jednocześnie dzięki takim ludziom jak on można było zapomnieć o przaśnej rzeczywistości. Sam tego nie wytrzymał, może dlatego tak tragicznie skończył, osamotniony zginął za oceanem. Anna Wieczur-Bluszcz nadała swojemu filmowi formę słodko-gorzkiej komedii o zabarwieniu łotrzykowskim. Poczucie humoru, ciepło, jakim obdarza bohaterów, pozwala im i widzowi podejść z dystansem do świata. Nareszcie głośny śmiech na polskim filmie nie musi być rechotem po koszarowych dowcipach, ale inteligentną zabawą. Radość z oglądania tego filmu wynika także z tego, że reżyserka nikogo nie atakuje, nie rozdrapuje narodowych ran, ale patrzy na naszą historię najnowszą ironicznie, nie stroniąc od absurdu. Scena z „carycą” Anną Pawłowną i jej ochroniarzami jest jakby z innej rzeczywistości. Na miejskim targu w wolnej już Polsce króluje disco polo, tandetne koszulki z Michaelem Jacksonem i białe skarpetki, a my odlatujemy dosłownie w świat surrealizmu. Reżyserka dba o szczegóły, żeby uwiarygodnić epokę, która minęła. Chodzi nie tylko o białe skarpetki, charczące syrenki i małe fiaty, ortalionowe kurtki, zdezelowane autobusy, szmaciane piłki, ale także dokumentalne zdjęcia z meczów piłkarskich, głosy autentycznych komentatorów: Bogdana Tuszyńskiego i Andrzeja Zydorowicza.
No i jeszcze znakomici aktorzy: Gabriela Muskała i Przemysław Bluszcz jako rodzice Kazika zdominowali ekran, a każde ich pojawienie pobudza widza do serdecznego uśmiechu. Klasą samą dla siebie jest Jerzy Trela jako dziadek, niezależny mędrzec po przechlapanym życiu: „Nie bądź porządny” – mówi do wnuka – „bo skończysz jak ja, z małą emeryturą i bez żony”. Sympatię wzbudza także młody Marcin Korcz w roli Kazika, zagubionego chłopaka, poszukującego swojego miejsca w życiu. I znalazł je, zaczął pisać książki dla dzieci, choć zapewne ambicje miał większe. „Być jak Kazimierz Deyna” bez zbędnego patosu i artystowskich póz opowiada ludzką historię, z którą każdy może się utożsamić. Każdy może bowiem odnieść sukces na swoją miarę, choć musi pamiętać, że wcześniej czy później ktoś go wygwiżdże. Trzeba jednak robić swoje, jak Deyna. I tylko ten amerykański koniec życia legendarnego piłkarza nie nastraja jednak zbyt optymistycznie. Być jak Kazimierz Deyna Reżyseria Anna Wieczur-Bluszcz. Scenariusz Anna Wieczur-Bluszcz, Radosław Paczocha. Zdjęcia Tomasz Naumiuk. Muzyka Łukasz Matuszyk. Wykonawcy Przemysław Bluszcz (ojciec Kazika), Gabriela Muskała (matka Kazika), Jerzy Trela (dziadek Kazika), Marcin Korcz (Kazik), Aleksander Staruch (mały Kazik), Emilia Dankwa (mała Niunia), Małgorzata Socha (nauczycielka), Jadwiga Gryn (Magda), Michał Piela (trener Zbyszek), Sonia Bohosiewicz (wydawca), Piotr Głowacki (kierowca Andrzej). Produkcja Skorpion Arte. Polska 2012. Dystrybucja Next Film. Czas 95 min Ks. Andrzej Luter, Być jak Kazimierz Deyna, „Kino" 2013, nr 03, s. 60-61 © Fundacja KINO 2013 |