HIPNOTYZER ARTUR ZABORSKIOglądając ostatnie filmy Lassego Hallströma („Wciąż ją kocham”, „Połów szczęścia w Jemenie”), trudno było nie odnieść wrażenia, że talent twórcy jakby się wyczerpał. Jego ulubiony obszar poszukiwań – napięcia, skrzące pomiędzy dwójką ludzi – uległ nieznośnej trywializacji podporządkowanej nieczystym regułom komedii romantycznej a’ la Hollywood. Na szczęście, szwedzki reżyser po niemal ćwierćwieczu zdecydował się opuścić Fabrykę Snów i wrócić do ojczystej Skandynawii, by tu nakręcić jeden z ciekawszych filmów w swojej karierze. Zmiana gatunku z romantycznej historii na czarny kryminał dostarczyła nowego pola do eksploracji. Chociaż Hallström próbuje sprawiać wrażenie, że podporządkowuje się regułom dreszczowca, niemal w każdej warstwie „Hipnotyzera” pozostawia autorskie piętno. Choćby wtedy, gdy przedstawia głównych bohaterów opowieści – małżeństwo Barków – Erika (powściągliwy Mikael Persbrandt) i Simone (ekspresywna Lena Olin; prywatnie żona Hallströma). Bo chociaż nastrój filmu od pierwszych chwil jest pełen niepokoju, reżyser przełamuje go romantyczną muzyką, która każe podejrzewać, że „Hipnotyzer” w kostiumie kryminału będzie jeszcze jedną historią o złamanych sercach i rozdzielonych duszach. Ale to tylko pozory. W rzeczywistości konstrukcję filmu można porównać do mandali – wszystko jest tu na swoim miejscu, dopracowane w najmniejszym szczególe. Łącznie z muzyką, którą Hallström wykorzystuje z wprawą wieloletniego DJ-a.
Scenę otwarcia z powodzeniem mógłby podpisać sam Alfred Hitchcock. Tak sugestywnego ukazania mordu tępym narzędziem nie widzieliśmy w kinie chyba od czasów „Psychozy”. Ale w „Hipnotyzerze” na wizualnej maestrii się nie kończy. Hallström, tak jak i Hitchcock, wzbogaca ją o refleksję nad miejscem dobra w świecie przepełnionym złem. Świetnym zabiegiem jest naznaczenie życia bohaterów cierpieniem jeszcze na długo przed tym, zanim zaczyna się tragiczna akcja filmu. Każde z negatywnych doświadczeń przeszłości zapisało się skazą na ich twarzach (tu szczególne uznanie należy się Mikaelowi Persbrandtowi, znanemu z oscarowego „W lepszym świecie”, który wygrywa uzależnienie od pigułek nasennych swojego bohatera, jakby przed każdą sceną aplikował ich sobie kilka). Niezależnie od tego, z jakiej klasy społecznej pochodzą ani co sobą reprezentują, ich usta niemal zapomniały, jak się uśmiechać. Nic dziwnego, skoro wydarzenia kształtujące ich nieufność i czujność to zdrady, pomówienia i pomyłki zawodowe. Atmosferę mroku i degrengolady podkreślają wystylizowane zdjęcia Mattiasa Montero, na które zwrócił uwagę magazyn „Variety”, wyróżniając operatora nominacją do listy „10 to watch”. Nie pamiętam, kiedy Sztokholm na ekranie był tak brzydki, brudny i zły. Montero używa filtrów, jakby w północnej Szwecji trwała niekończąca się noc polarna, a emisja gazów z fabrycznych kominów łamała wszelkie unijne dyrektywy i standardy. W „Hipnotyzerze” widz tylko raz zetknie się z ostrym kolorem, kiedy detektyw Joona kupi figurkę Mikołaja córce partnerki zawodowej, za co dziecko odwdzięczy się wybuchem płaczu. To znamienna scena, bo w „Hipnotyzerze” dobro wcale nie konotuje dobra. Odwrócenie znaczeń i symboli czyni świat przedstawiony jeszcze bardziej niejednoznacznym, zagmatwanym. Świetnie wybrzmiewa to w scenach w szpitalu, gdzie narzędzia chirurgiczne zamiast służyć zdrowiu i życiu człowieka, zadają śmierć. Podobnie jest z młodością, która nie ma nic wspólnego z niewinnością. Przedstawiciele policji okazują się wyprani z pasji, z chęci czynienia dobra, ulegając tylko obsesji znalezienia winnych, co stawia ich niewiele wyżej od ludzi, których ścigają. Detektyw Joon, główny śledczy, przypomina bohaterów czarnych filmów z lat 40. Ale reżyserowi nie przyświeca żadna idea społeczna, jakby nie wierzył już, że uda mu się uporządkować choćby mały fragment rzeczywistości. „Hipnotyzer” opowiada się po stronie skrajnego pesymizmu. Ale to nie skrajność można filmowi zarzucić. Wątpliwości dotyczą sposobu, w jaki Hallström prowadzi fabułę. Mniej obchodzą go bowiem wolty fabularne, które w dużej mierze stanowiły o sile pierwowzoru literackiego Larsa Keplera (a naprawdę pary szwedzkich pisarzy – Alexandra Ahndorila i Alexandry Coelho Ahndoril), bardziej natomiast sami bohaterowie. Wzmacnia to wydźwięk filmu, ale widzów, którzy nie lubią zbyt łatwo się domyślać, kto zabił, może czekać rozczarowanie. Jednak i tak nie będzie ono większe niż to wywołane informacją, że kolejną książką, którą przeniósł na ekran Hallström, jest romansidło Nicholasa Sparksa.
Autor jest dziennikarzem portalu Stopklatka.pl Hypnotisören Reżyseria Lasse Hallström. Scenariusz Lasse Hallström, Paolo Vacirca (wg powieści „Hypnotisören” Alexandra Ahndorila i Alexandry Coelho Ahndoril). Zdjęcia Mattias Montero. Muzyka Oscar Fogelström. Wykonawcy Mikael Persbrandt (Erik Maria Bark), Lena Olin (Simone Bark), Tobias Zilliacus (Joona Linna), Helena Af Sandeberg (Daniella), Oscar Pettersson (Benjamin), Anna Azcarate (Lydia). Produkcja Sonet Film, Svensk Filmindustri (SF). Szwecja 2012. Dystrybucja Kino Świat. Czas 122 min
Artur Zaborski, Hipnotyzer, „Kino" 2013, nr 05, s. 58 © Fundacja KINO 2013 |