CHŁOPIEC NA GALOPUJĄCYM KONIU
KRZYSZTOF KWIATKOWSKI Mam do tego filmu ambiwalentny stosunek. W fabularnym debiucie Adama Guzińskiego razi mnie artystowski styl opowiadania i fałsz wielu sytuacji, ale jednocześnie intryguje próba uchwycenia takiej chwili życia, gdy musimy dokonać rozliczenia z samym sobą.
Młodzi filmowcy, chcąc opowiedzieć o trudnej polskiej rzeczywistości, uderzają często w najczarniejsze nuty i portretują absolutną degrengoladę. Brakuje wśród nich artystów na miarę Krzysztofa Krauze, którzy potrafiliby dokonać wiwisekcji społeczeństwa, pokazać spiralę zła, zaczynającą się od spraw pozornie drobnych. Powstają jednowymiarowe obrazy w stylu "Przebacz", w których syn mówi do matki: "Zamknij, kurwa to okno", a ona odpowiada: "Śmierdzi tu jak w chlewie".
Są też w pokoleniu 2000 twórcy kina refleksyjnego i psychologicznego, lecz nie dorównują takim magom, jak Jan Jakub Kolski czy Dorota Kędzierzawska. Ci, którzy próbują robić podobne kino, chcą za wszelką cenę wygłaszać prawdy uniwersalne, wprowadzając na ekran metafizykę trochę na siłę.
 Adam Guziński, wyróżniony w 1998 roku nagrodą Cinefondation za szkolną etiudę "Jakub", aspiruje do tego drugiego, poetyckiego w istocie nurtu. Realizując swoją pierwszą fabułę sięgnął po prozę Tarjei Vesaasa. (Przed laty inne opowiadanie Fina stało się kanwą pięknego, kontemplacyjnego filmu Witolda Leszczyńskiego "Żywot Mateusza"). "Chłopiec na galopującym koniu" to historia pisarza, cierpiącego z powodu kryzysu twórczego (a najprawdopodobniej także kryzysu wieku średniego). Traktował świat jedynie jako tworzywo artystyczne. Chłonął go i przetwarzał na kartach książek, nic mu w zamian nie dając z siebie. Potem uciekł z miasta i zamieszkał pośrodku pustego pola, na wsi. Jednak ciężka choroba siedmioletniego syna zmusza go, by znów zmierzył się z życiem. Stykając się ze szpitalem, gabinetem lekarskim i wszechobecną śmiercią, musi stoczyć walkę z własnym egoizmem. Porzucić pokusę estetyzacji świata, aby odnaleźć prawdziwe emocje. Lecz - niestety - reżyserowi nie udało się uniknąć pretensjonalności. Guziński konsekwentnie zwalnia tempo opowiadania, stosując nieprzyzwoicie długie ujęcia. Oto bohater siedzi przy biurku, łapie się za czoło i przez ciągnące się w nieskończoność minuty, wpatrując się w okno, przeżywa "Weltschmerz".
To prawda, czasem takie "niefilmowe" ujęcia świetnie się sprawdzają. Poprzez ciszę tworzą napięcie, które podkreśla dramat dziejący się w tle. Jednak oglądając "Chłopca..." miałem poczucie, że ów powolny rytm przestaje służyć tworzeniu nastroju, a zaczyna ukrywać niedostatki scenariusza. Postać chorego dziecka jest tu niemal zignorowana i zepchnięta na drugi czy wręcz trzeci plan. Rozumiem, że Guziński opowiada o marazmie i atrofii uczuć, ale trudno pojąć, dlaczego matka - podobno kochająca i oddana - nie jedzie z małym synkiem do szpitala. Nie wiadomo, dlaczego ojciec podczas operacji siedzi w hotelu lub spaceruje po mieście, zamiast koczować na korytarzu przed salą operacyjną. Zwłaszcza że z niezrozumiałych przyczyn nie zaopatruje się w komórkę, więc jedynym jego kontaktem ze światem jest automat telefoniczny.
Tej historii o rozpadzie więzi miały pomóc czarno-białe zdjęcia Jolanty Dylewskiej - piękne i intrygujące, przypominają wyblakłe fotografie miejsc, które zniknęły z powierzchni ziemi albo istniały tylko w czyjejś świadomości. Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że i one są tylko kamuflażem, kryjącym niedociągnięcia tekstu. Zwłaszcza że atmosferę zadumy niszczą zbyt proste symbole.
Zatem na wiele elementów "Chłopca na galopującym koniu" nie umiem się zgodzić. Drażniła mnie nachalność, z jaką Adam Guziński stara się widza przekonać, że tworzy obraz metafizyczny. A jednak, jak na złość, lubię ten film. Jest w nim coś, co wwierca się w umysł i nie pozwala o nim zapomnieć - opowieść o czasie. A właściwie o momencie, w którym czas się zatrzymuje, a przez głowę nieskładnie przepływają obrazy z życia. Wydają się obce, jakby cudze. Każą się zastanowić, o co w tym wszystkim chodzi, wrócić do pytań, jakie zadawało się już tyle razy. Co osiągnąłem? Do czego dążę? Czego pragnę? Co mnie łączy ze światem? A pozostając bliżej filmu: czy znam kobietę, z którą spędziłem tyle lat? Dlaczego, u licha, porzuciłem miasto na rzecz odludzia? Czy obcując z naturą naprawdę znalazłem szczęście, którego nie mogłem zaznać w metropolii? Chwile podobnych rozterek przeżywa każdy człowiek. Bywa, że kończą się one zakupem luksusowego samochodu, zmianą żony i rozpoczęciem po czterdziestce nowego życia. Ale zdarza się i tak, że można dzięki nim znów pogodzić się ze światem takim, jaki jest. Docenić to, co nas otacza, odkryć na nowo siebie i swoich bliskich. Właśnie o tym "zawieszeniu broni" stara się opowiedzieć Guziński. I choć nie zawsze mu to wychodzi, cenię jego ambicję i wysiłek. I wolę obejrzeć "Chłopca na galopującym koniu" niż słuchać przesyconych wulgarnością dialogów z "Przebacz".
Chłopiec na galopującym koniu
Reżyseria i scenariusz wg opowiadania Tarjei Vesaasa "Dziki jeździec" Adam Guziński. Zdjęcia Jolanta Dylewska. Wykonawcy Piotr Bajor (Jerzy), Aleksandra Justa (Maria), Krzysztof Lis (Janek), Krzysztof Radkowski (Tomasz), Władysław Kowalski (ordynator), Anna Seniuk (starsza pielęgniarka), Teresa Sawicka (pielęgniarka z izby przyjęć). Produkcja Opus Film, TVP SA, Polska 2006. Dystrybucja Fundacja Promocji Kina Film Polski. Czas 75 min.
Krzysztof Kwiatkowski, Chłopiec na galopującym koniu, „Kino” 2008, nr 6, s. 62.
© Fundacja KINO 2008 |