CZAS NA MIŁOŚĆ ELŻBIETA KRÓLIKOWSKA-AVISNajnowszy film Richarda Curtisa zapowiadana jest jako „rom-com sci-fi”, czyli komedia romantyczna z fantastyczno-naukowym zakrętasem. Oczywiście, nauki tu na lekarstwo, bowiem pomysł przemieszczania się w czasie jest już tylko mechaniczny i służy głównie do urozmaicenia dramaturgii, bo historia opowiadana liniowo uśpiłaby nas po piętnastu minutach. Choć jednocześnie staje się nośnikiem przesłania, że człowiek akceptujący życie takim, jakie jest, nie potrzebuje od niego uciekać ni w czasie, ni w przestrzeni. Każdy psycholog i psychiatra zgodzi się z takim stwierdzeniem, a i my wiemy z życia, że coś w tym jest. Film wychodzi z fantastycznego założenia: oto 21-letni Tim dowiaduje się, że mężczyźni w jego rodzinie mają szczególny dar podróżowania w czasie. „Ale nie bój się” – uspokaja go ojciec, świetnie zagrany przez Billa Nighy – „to nie dotyczy historii. Nie mógłbym na przykład zabić Hitlera czy pieprzyć się z Heleną Trojańską”. Taki jest fabularny i dramaturgiczny punkt wyjścia komedii Curtisa. A potem Tim, jak ów Wolterowski Prostaczek, wyprawia się do Londynu „w poszukiwaniu szczęścia i dziewczyny”. Podczas randki w ciemno – a ciemność jest tu dosłowna, choć oko wykol – Tim poznaje Mary. Próbuje ją sobą zainteresować, ale bezskutecznie, bo ta ma już chłopaka. Bohater użyje więc swoich niezwykłych umiejętności, aby wymanewrować rywala i podjąć jeszcze jedną próbę poderwania Mary.
Do tej pory, mimo że składniki podobne są tu do komedii, które Curtis współtworzył, „Czterech wesel i pogrzebu” czy „Notting Hill” – a więc roztrzepany, lecz uroczy bohater, mnóstwo nieporozumień i bieganiny, romantyczna ballada w tle – akcja się ślimaczy, dialogi zaś nie bardzo śmieszą. Nawet kiedy Tim z Mary już całują się pod sklepem, który nazywa się „Hunky Dory” [jest świetnie], ma się poczucie déja` vu. Całkiem średni film Curtisa sprzed lat, „To właśnie miłość”, wydaje się lepszy niż to, co oglądamy. Ale w jakimś momencie widz odzyskuje wiarę, że nie wszystko stracone, bowiem karkołomny pomysł dramaturgiczny zaczyna wydawać dobre owoce, patrz: fragment, kiedy Tim spotyka dawną miłość i jej „girlfriend”. Potem na scenę wchodzą ekscentryczni rodzice bohatera, a dialogi nabierają rumieńców. Oglądamy też zabawną sekwencję ślubu w Kornwalii, gdzie codziennie pada, więc sztorm porywa namiot weselny wraz z całą jego zawartością. I tu następuje ciekawy moment: „rom-comy”, także Richarda Curtisa, zwykle kończą się w momencie, kiedy bohater znajduje wreszcie odpowiednią dziewczynę i postanawiają zostać razem. Ale „Czas na miłość”, co znaczy dosłownie „no, nareszcie; to właściwy czas” – ciągnie dalej historię młodych. Małżeństwo, narodziny kolejnych dzieci. Staje się w ten sposób hymnem na cześć rodziny i codziennego życia, przecież nie pozbawionego atrakcji i wrażeń. Pochwałą miłości, wierności, kompromisów i uśmiechu. Amerykańska recenzentka z „Variety”, Leslie Felperin, nie czuje się dobrze z tak olbrzymią dawką optymizmu, ale pełna dobrej woli nazywa film Curtisa „kolejną wersją »Manhattanu« Woody’ego Allena, tylko z mniejszą ilością lęków i niepokojów”. Trudno się z tym amerykańskim odniesieniem zgodzić, bo „Czas na miłość” jest angielskie do szpiku kości, gdyż wyposażone zostało w dużą dawkę brytyjskiego ekscentryzmu, który reprezentują rodzice Tima, jego wuj, pisarz Harry i kilka innych postaci. Ten ekscentryzm jest obecny w sytuacjach, w pure-nonsense’owym poczuciu humoru bohaterów oraz w dialogach, jakie między sobą prowadzą. Także optymistyczny i krzepiący komentarz z offu wydaje się „pół żartem pół serio”. Przesłanie filmu „Czas na miłość” jest więc starszym o 20 lat przekazem z „Czterech wesel i pogrzebu” czy „Notting Hill”: akceptacja miłości rodzinnej, spokojnego życia „jakie jest”, dobroci, przyjaźni. Tim, grany przez Domhnalla Gleesona, choć metrykalnie młodszy od bohatera, grywanego kiedyś przez Hugh Granta, z jednej strony bardzo go przypomina, z drugiej – jest jego dojrzalszą, bardziej konserwatywną wersją. Krytycy chwalą świetną współpracę aktorską między amerykańską gwiazdką Rachel McAdams i Anglikiem Domhnallem Gleesonem.
Jeśli patrzeć na film Curtisa na tle innych produkcji brytyjskich – często niskobudżetowych, manierycznych i ponurych dram społecznych – warto pamiętać, że to nie one są kupowane przez dystrybutorów i nie na nie czekają widzowie. A na co czekają? Na wciąż znakomite adaptacje angielskiej klasyki literackiej, nawet ich postmodernistyczne wersje, oraz właśnie na komedie romantyczne z rzadkim już dziś przekazem sławiącym, jak mówi Tim, „extraordinary ordinary life” (niezwykłość zwykłego życia). A im widz jest starszy, tym więcej widzi w takim przesłaniu sensu i… urody życia. About Time Scenariusz i reżyseria Richard Curtis. Zdjęcia John Guleserian. Muzyka Nick Laird-Clowes. Wykonawcy Domhnall Gleeson (Tim), Rachel McAdams (Mary), Bill Nighy (tata), Lydia Wilson (Kit Kat), Tom Hollander (Harry), Lindsay Duncan (mama), Richard Cordery (wujek D), Joshua Mcguire (Rory), Margot Robbie (Charlotte). Produkcja Translux, Working Title. Wlk. Brytania 2013. Dystrybucja UIP. Czas 123 min Elżbieta Królikowska-Avis, Czas na miłość, „Kino" 2013, nr 10 © Fundacja KINO 2013 |