BABCIA GANDZIA PIOTR CZERKAWSKI
Nie jest to ani odurzona miękkimi narkotykami „Amelia”, ani wzbogacona o francuski „charme” wariacja na temat serialu „Breaking Bad”. Niespójny stylistycznie, ociekający rynsztokowym humorem film Enrica okazuje się równie nieprzyjemny, jak poranek w izbie wytrzeźwień. Opowiastka o trudniącej się dystrybucją narkotyków pani Paulette jest kuriozalna, ale nie aż tak, by mogła zaintrygować oryginalnością. Na podobny pomysł przed kilku laty wpadł już przecież Nigel Cole w komedii „Joint Venture”. Wtórność fabuły bynajmniej nie przeszkadza Enrico w upajaniu się miernym konceptem. W bodaj najbardziej narcystycznej scenie filmu Paulette zaczepia przechodniów i zmysłowym szeptem powtarza dźwięczne słowo „haszysz”.
„Babcia Gandzia” jest nie tylko odtwórcza, ale i zawstydzająco zachowawcza. Choć tytułowa bohaterka kreuje się na zołzę, w głębi serca pozostaje jedną z tych poczciwych staruszek, które każdy harcerz chętnie przeprowadziłby przez jezdnię. Paulette niby nie znosi ludzi, ale po kryjomu wzdycha teatralnie do zmarłego przed kilku laty męża. Reprezentuje poglądy jakby żywcem wyjęte z broszury wyborczej Marine Le Pen, lecz stopniowo porzuca nacjonalizm, by naprawić relacje z czarnoskórym wnukiem. Obsceniczność zderzona w „Babci Gandzi” z sentymentalizmem traci swój perwersyjny powab obecny chociażby w filmach Johna Watersa. Enrico nie ma w sobie cienia fantazji właściwej skandaliście z Baltimore. W przeciwieństwie do niego, tylko pozoruje antymieszczański bunt, by w rzeczywistości zatrzymywać się w bezpiecznej odległości od granic dobrego smaku. Największy sprzeciw budzi manifestowany przez reżysera stosunek do starości. W „Babci Gandzi” udawana sympatia wobec bohaterów okazuje się nieudolnie maskowaną pogardą. Enrico pozwala seniorom na funkcjonowanie w społeczeństwie tylko pod warunkiem dostosowania się do zasad wyznaczonych przez młodsze pokolenia. Reżyser przypomina pielęgniarza znęcającego się nad pensjonariuszkami domu starców. Pod okiem Enrica bohaterki biegają z pistoletami, opowiadają o swych pragnieniach seksualnych i nieudolnie dowcipkują na temat starczych dolegliwości w rodzaju choroby Alzheimera. Największą krzywdę wyrządził bez wątpienia występ w „Babci Gandzi” Bernadette Lafont. Zmarła przed kilkoma miesiącami ikona Nowej Fali zagrała w tym filmie jedną z ostatnich ról w karierze. Z największym smutkiem spogląda się na „Babcię Gandzię” przez pryzmat „Takiej ładnej dziewczyny”, niesłusznie zapomnianej komedii François’a Truffaut. Przy filmie francuskiego mistrza farsa Enrica przypomina dowcip opowiadany przez barmana w wyjątkowo podłej knajpie. U Truffauta Lafont zaprezentowała całą paletę aktorskich umiejętności – była na przemian urocza i niebezpieczna, uwodzicielska i odpychająca. Jako przejaskrawiona femme fatale aktorka eksponowała te same cechy, które 40 lat później próbowała przywołać także w „Babci Gandzi”. Ale Camille z „Takiej ładnej…”, tak jak Paulette, przykuwa uwagę otoczenia i nie traci sympatii nawet po wkroczeniu na drogę przestępstwa. Próba nawiązania do wspaniałej roli sprzed lat zakończyła się jednak katastrofą. Lafont usiłuje przypodobać się publice wulgarnymi odzywkami i obscenicznymi gestami. Przypomina divę u schyłku kariery zmuszoną do występu w strażackiej remizie. Gwiazda podobnego formatu zasługiwała na znacznie lepszy benefis.
Paulette Reżyseria Jerome Enrico. Scenariusz Jerome Enrico, Laurie Aubanel, Bianca Olsen, Cyril Rambour. Zdjęcia Bruno Privat. Wykonawcy Bernadette Lafont (Paulette), Carmen Maura (Maria), Dominique Lavanant (Luciene), Andre Penvern (Walter). Produkcja Legende Films, Gaumont, France 2 Cinema. Francja 2012. Dystrybucja Aurora Films. Czas 87 min Piotr Czerkawski, Babcia Gandzia, „Kino" 2013, nr 12, s. 84-85 © Fundacja KINO 2013 |