BYŁ SOBIE LAS ŁUKASZ KNAP
Dla beznadziejnego mieszczucha takiego jak ja, wychowanego wśród ekranów, zaczynającego dzień od sprawdzenia wiadomości i pogody na smartfonie, nie ma bardziej nienaturalnego środowiska niż las. Z tego powodu być może nie jestem idealnym widzem filmu, który pokazuje od podszewki środowisko leśne, a konkretnie gigantyczne lasy deszowe, rosnące w Peru i Gabonie. Z drugiej strony, trudno nie odnieść wrażenia, że „Był sobie las”, wyreżyserowany przez reżysera „Marszu Pingwinów” Luca Jacqueta, to film skierowany do szerokiego grona odbiorców (a więc i do mnie), aby mogli spojrzeć na świat przyrody świeżym okiem, odkryć go na nowo i się nim zachwycić. Ale Matko Naturo, ratuj, jak to zachwyca, skoro nie zachwyca?!
„Był sobie las” to podróż w głąb puszczy. Pokazuje jej prehistorię, ewolucję żyjących w niej organizmów i ich koegzystencję. Można się z filmu dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy, na przykład, w jaki sposób drzewa porozumiewają się ze sobą, jak walczą. Reżyser postawił na konwencję a` la National Geographic, ale nie zrezygnował z gadających głów, a właściwie jednej gadającej głowy – Francisa Hallé’a, botanika i biologa, którego zadumany głos z offu towarzyszy widzowi przez cały film. „Był sobie las” jest nie tyle dokumentem przyrodniczym, co osobliwym freskiem, ukazującym ducha materii. Materialistyczny punkt widzenia świata zbiega się w nim ze spojrzeniem człowieka, który mówi, jakby doznał religijnej epifanii – dla Hallé’a las jest metaforą życia i śmierci, wiecznego umierania i odradzania się. Jego opowieść miejscami wydaje się inspirująca, ale koniec końców film nie zachęca, aby wybrać się do lasu. Prezentuje bowiem wyłącznie jedną perspektywę, zamyślonego przyrodnika w czapce i okularach. Po pewnym czasie jego maniera opowiadania nuży. Film zaczyna się od stwierdzenia, że powierzchnia lasów na świecie się kurczy, że tracimy je z oczu. Dlaczego? Kto odpowiada za taki stan rzeczy? Na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi. A szkoda. „Był sobie las” to film straconych szans. Te szanse widać gołym okiem, bo od strony technicznej produkcja jest zrealizowana imponująco. Widz może wsłuchać się w głos lasu, który rozbrzmiewa dzięki ultraczułym mikrofonom. Kamery nie mają żadnych ograniczeń – wnikają pod ziemię, do środka drzew, niesione na skrzydłach dronów unoszą się ponad leśną metropolię, jednocześnie ukazując potęgę puszczy i jej słabość. Ale to za mało. Gdy ogląda się dokument Jacqueta, trudno nie pomyśleć, że bezpowrotnie straciliśmy kontakt z przyrodą. Do takiego wniosku można dojść nie tyle wsłuchując się w natchnione opowieści Hallé’a, co przyglądając się sposobowi, w jaki zrealizowano film. Niczyjej uwadze nie ujdzie, że twórcy posługują się licznymi animacjami, aby pokazać procesy, które zachodzą w puszczy. Niestety, animacje są pośledniej jakości, a już zupełnie kuriozalne jest łączenie ich z realistycznymi zdjęciami. W efekcie ma się wrażenie, że „Był sobie las” to film symptomatyczny. Skoro aby ukazać piękno lasu, filmowcy posługują się awatarami rodem z Second Life, nie jest wykluczone, że wkrótce będziemy chodzić do lasu w okularach Google’a. I wtedy to dopiero będzie las!
Il était une foret Reżyseria Luc Jacquet. Scenariusz Luc Jacquet, Francis Hallé. Zdjęcia Antoine Marteau. Muzyka Eric Neveux. Produkcja Bonne Pioche, France 3 Cinéma, Rhône-Alpes Cinéma, Wild-Touch. Francja 2013. Dystrybucja Against Gravity. Czas 78 min Łukasz Knap, Był sobie las, „Kino" 2015, nr 03, s. 80 © Fundacja KINO 2015 |