CZTERY NOCE Z ANNĄ BŁAŻEJ HRAPKOWICZ Podobno słynna scena z filmu "Rysopis", w której Jerzy Skolimowski grający główną postać długo zbiega po schodach, powstała dlatego, że reżyser chciał nakręcić jedną z najdłuższych scen w historii kina. Debiut Skolimowskiego sprawiał wrażenie dzieła zrealizowanego nieco kapryśnie, a w konsekwencji odświeżająco witalnego, pełnego twórczej energii, wyrażającego przekonanie, że żywiołem kina jest spontaniczność i gra z formą. Zabawa materią filmu, czym w dużej mierze jest "Rysopis", nie kłóciła się bynajmniej z historią, której dominantą jest zagubienie i niepewność. "Cztery noce z Anną" to - zważywszy entuzjastyczne canneńskie reakcje - triumfalny powrót twórcy "Rysopisu", "Bariery", "Walkowera", który kilkanaście lat temu, jak sam dziś przyznaje, przegrał starcie z prozą Witolda Gombrowicza, kręcąc "Ferdydurke". Wtedy pewne rozedrganie narracji, tak twórcze w "Rysopisie", przyniosło chaos i zamieniło film w zlepek lepszych lub gorszych sekwencji. Fragmentaryczność książki Gombrowicza, jej celowa niespójność i nielinearność, na ekranie przerodziły się w drażniącą manierę. Może dlatego nowy film Skolimowski wyraźnie dopieścił, za nadrzędny cel przyjmując konsekwencję i precyzję konstrukcji, w całości podporządkowanej niezwykłej opowieści. Próżno bowiem szukać w "Czterech nocach z Anną" momentów, w których można by się dopatrzeć improwizacji, bardzo natomiast wyraźnie widać główną myśl: wywracanie do góry nogami stereotypów. Skolimowski poddaje rewizji nasze przyzwyczajenia, pozostawiając wyraźne autorskie piętno na tej zaskakująco pięknej historii.
Jej cokolwiek niespodziewana czystość wynika z biegłości, z jaką Skolimowski wyprowadza nas w pole. Skąpane w ponurych barwach miasteczko, pełne snujących się niczym zombie mieszkańców, to przestrzeń, która należy raczej do repertuaru kina grozy. W tej szarej scenerii Leon, główny bohater filmu, jawi się jako wcielenie negatywnych skojarzeń - doskonale obsadzony olsztyński aktor Artur Steranko ma bez wątpienia fizjonomię, która predestynuje go do ról socjopatów. Wyciszony, milczący, wycofany, a zatem podejrzany - tak Leona przedstawia na początku Skolimowski. Apogeum stanowi scena, w której mężczyzna wrzuca do wielkiego pieca odciętą ludzką rękę. Podświadomie czujemy, że ten człowiek nie może reprezentować sobą niczego dobrego. Kilka prostych zabiegów reżyserskich, etykietka przyklejona. Ale to tylko pozory. Skolimowski doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak gładko przyjmujemy je jako jedyne kryterium, i świadomie wykorzystuje tę ludzką właściwość. Jej ofiarą pada nie tylko Leon, lecz również Anna, w której bohater jest zakochany. Pielęgniarka ze szpitala, gdzie pracuje także Leon, ma za sobą traumatyczne doświadczenie gwałtu. Dowiadujemy się tego z powracającej retrospektywy, stanowiącej psychologiczny fundament dla zachowań protagonistów. Leon był świadkiem zajścia, co nie przeszkodziło policji uznać go za winowajcę; jego wyalienowanie ze społeczności i podszyte nieufnością, introwertyczne zachowanie sprawiają, że nadaje się do roli kozła ofiarnego. Natomiast Anna nie potrafi przełamać barier - i w tym sensie ona też zostaje skrzywdzona przez uprzedzenia i stereotypy. Powie na koniec, odwiedzając Leona w więzieniu: "Wiem, że tego nie zrobiłeś, ale więcej już nie przyjdę". Prawdziwą winą Leona jest... miłość. Dziwaczna, nietypowa, istniejąca w sferze niezrealizowanych marzeń, ale, być może paradoksalnie, autentyczna. Leon znajduje tylko jeden sposób na jej wyrażenie. Cztery noce, które widnieją w tytule, to jego cztery spotkania z Anną - śpiącą głęboko dzięki środkom nasennym podanym jej przez mężczyznę, nieświadomą jego obecności, bacznie obserwowaną. I nic więcej. Skolimowski znów igra z widzem; relacji, którą bardzo łatwo można by nazwać perwersyjną czy bulwersującą, nadaje emocjonalny autentyzm i tę jedyną w swoim rodzaju nieskazitelność, jaką mogą mieć chyba tylko uczucia nie skonfrontowane z realiami życia, naznaczone fatalizmem niespełnienia. Miłość Leona - kapitalnie oddana bez udziału słów, jedynie przy pomocy oszczędnych gestów i ciągłej gry między bliskością a oddaleniem - ograniczy się tylko do patrzenia, przestawiania przedmiotów w pokoju, nieudanej, subtelnie erotycznej próby dotyku. Skolimowski komponuje sekwencje owych swoistych spotkań niesamowicie miękko i delikatnie, mistrzowsko podkreślając detale. Serwuje nam prawdziwe kino, które opowiada obrazem, zamyka w nim najbardziej ulotne odczucia i emocje, z których tworzy przejmujący i piękny portret miłości - wymykającej się schematom, nie pasującej do szablonu utartych wyobrażeń. W gruncie rzeczy autor "Walkowera" zachowuje się podobnie, jak Ang Lee w "Tajemnicy Brokeback Mountain" - z empatią i wnikliwością przygląda się uczuciu idącemu wbrew stereotypom myślowym i społecznym schematom, a więc niemożliwemu do zrealizowania. Bo gorzką konkluzję wynikającą z filmu Skolimowskiego można sformułować chyba tak: uprzedzenia i narzucone wzorce przełamać można tylko w sztuce. Bez podpierania się banalną moralistyką Skolimowski pyta, co uważamy za miłość i czy przypadkiem nasza definicja nie jest zbyt wąska. Kiedy Leon, pytany przez sędziego, dlaczego zakradał się do mieszkania Anny, odpowiada: "Z miłości”, brzmi to szczerze. Jednak sąd mu nie uwierzy, bowiem może się kierować jedynie domysłami, których podstawę stanowią stereotypy. To one skłaniają do bezlitosnego osądu tam, gdzie potrzebne jest raczej zrozumienie. Dlatego i Leon, i Anna wznieśli wokół siebie nieprzekraczalny mur, którym odgrodzili się od brutalnej rzeczywistości. Jego budulcem jest strach i zaszczucie, jego efektem - niemożność zaznania szczęścia. Cztery noce z Anną Reżyseria Jerzy Skolimowski. Scenariusz Ewa Piaskowska, Jerzy Skolimowski. Zdjęcia Adam Sikora. Muzyka Michał Lorenc. Wykonawcy Kinga Preis (Anna), Artur Steranko (Leon Okrasa), Jerzy Fedorowicz (ordynator), Redbad Klijnstra (sędzia), Małgorzata Buczkowska (przyjaciółka Anny). Produkcja Skopia Film - Alma Films, Polska - Francja 2008. Dystrybucja Gutek Film. Czas 101 min. Błażej Hrapkowicz, Cztery noce z Anną, „Kino” 2008, nr 9, s. 87.
© Fundacja KINO 2008 |