JESTEM FEMEN MAŁGORZATA SADOWSKA
Film Alaina Margota dowodzi – podobnie jak nie tak dawno prezentowany w polskich kinach dokument „Pussy Riot. Modlitwa Punka” – że anarchia kiepsko wychodzi na ekranie. Gdy amorficzne (w pozytywnym sensie), nieskrępowane i spontaniczne działanie próbuje się ujarzmić i poddać narracji filmowej, kończy się to obowiązkowym zestawem scen doskonale znanych z mediów. Oczywiście, mogłoby być inaczej, gdyby aktywistki z Femenu po drugiej stronie kamery napotkały podobnego sobie wolnego ducha, Alain Margot jest jednak jedynie poczciwym, społecznie wrażliwym zachodnim reżyserem, wiernym konserwatywnemu językowi filmu, a nie godnym partnerem sparingowym. Szkoda. Można oglądać „Jestem Femen” jako opowieść o uwiedzeniu – kamera podąża bowiem tylko za jedną z założycielek ukraińskiej grupy (reszta pozostaje w tle), prześliczną Oksaną Szaczko. Podkreślam jej urodę, bo można odnieść wrażenie, że to właśnie ona zadecydowała o wyborze bohaterki, szczególnie gdy w jednej ze scen rejestrujących happening kamera miast pokazać trzymany nad głową transparent, skupia się na ładnej buzi Szaczko. Margot w każdym razie nie wyjaśnia w żaden sposób na ekranie swojego wyboru, a my możemy się go jedynie domyślać.
Jest rzecz jasna Oksana Szaczko osobą dzielną, inteligentną i ze wszech miar godną podziwu. Jest też niedoszłą zakonnicą, malarką ikon, autorką transparentów i kostiumów „femenistek” – jednym słowem jest artystką, z którą i twórcom, i zachodnim widzom najprzyjemniej i najłatwiej się zapewne identyfikować. W jednej z rozmów dziewczyny mówią, że Femen pozostaje ruchem otwartym na kobiety z wszystkich warstw społecznych, że reprezentuje feminizm w wersji dostępnej i zrozumiałej dla studentek i robotnic. Sama Szaczko wspomina, że gdyby nie cele polityczne, prawdopodobnie nic nie łączyłoby jej z pozostałymi członkiniami grupy. I żal mi tego wątku, bo o ile nietrudno zrozumieć wykształconą dziewczynę gotową publicznie obnażyć swoje ciało w ramach protestów, ryzykować aresztowania, pobicia i infamię, o tyle obecność w Femenie kobiet spoza inteligenckich kręgów wydaje się po prostu ciekawsza do zbadania. Zamiast tego Margot rejestruje i powiela sceny ze słynnych akcji grupy: kijowskie protesty przeciw Janukowyczowi i Tymoszenko („Nigdy nie upomniała się o prawa kobiet ani więźniów politycznych” – mówią przytomnie dziewczyny. – „Mimo więc, że jest kobietą, nie zamierzamy jej popierać”), akcję w kijowskim zoo (gdzie po prostu eksterminowano zwierzęta), protesty przeciwko organizacji Euro 2012, ścięcie krzyża piłą mechaniczną w ramach solidarności z Pussy Riot (zostało to źle przyjęte przez Rosjanki), czy zakończone aresztowaniami i represjami happeningi w Mińsku czy Moskwie. Widzimy półnagie, uzbrojone jedynie w hasła ciała, wleczone przez milicjantów i ochroniarzy, słyszymy okrzyki „Wykastrować skurwysynów!” (to o zdziczałych sprawcach gwałtu i zabójstwa młodziutkiej dziewczyny), „Sami się otrujcie, sukinsyny!” (o pracownikach zoo). Paradoksalnie, tego gniewu, tej wyzwolonej kobiecej energii, tego krzyczenia bezbronnym nagim ciałem, stojącego za akcjami Femenu, zupełnie tu nie widać. Jakby te ryzykowne akcje przygotowywały, niczym szkolną akademię, miłe uczennice. Uwiedziony szwajcarski reżyser, choć zagląda do domu Oksany, gdzie rozmawia z jej mamą; choć przygląda się kulisom akcji, skrzętnie pomija inne problematyczne wątki: finansowania Femenu, roli, jaką odgrywał w jego działaniu Wiktor Swiatski (widzimy go w filmie straszliwie pobitego, ale reżyser nie daje odpowiedzi, dlaczego zwykły sympatyk miałby doświadczyć aż takich represji) czy komercjalizacji ruchu. „Jest tyle wspaniałych idei, które wyzwalały ludzi i pomagały im realizować ambicje” – mówi Oksana. – „Wiele z nich zostało podkupionych przez kapitalizm, są obecnie źle interpretowane i przestały cokolwiek znaczyć”. I dokument „Jestem Femen” jest właściwie idealnym tego przykładem. W jednej ze scen Margot dokumentuje akcję grupy w Paryżu (dokąd zresztą ostatecznie wyemigrują Oksana i Inna), gdzie dziewczyny pod wieżą Eifla dopominają się o prawa muzułmanek. W przeciwieństwie do Kijowa, Mińska, czy Moskwy, tu kobiety wykrzykujące topless polityczne hasła nie robią na nikim specjalnego wrażenia – a raczej robią, choć nie ma to nic wspólnego z polityką czy religią.
Właściwie niechcący możemy wtedy dostrzec, jak przechwycone przez nowy kulturowy i polityczny kontekst aktywistki zostają udomowione i z wojowniczek stają się maskotkami zachodnich mediów i „prawoczłowieczych” instytucji. Nie sposób więc podsumować niniejszej recenzji inaczej niż hasłem: „Oddajcie nam Femen, sukinsyny!!!”. Je suis Femen Scenariusz, reżyseria i zdjęcia Alain Margot. Muzyka Cristina Jakowlewa. Produkcja Caravel Production. Szwajcaria 2014. Dystrybucja Vivarto. Czas 95 min Małgorzata Sadowska, Jestem Femen, „Kino" 2015, nr 06, s. 75 © Fundacja KINO 2015 |