CENA SŁAWY JAKUB SOCHA
Kiedy zaproponowano mi napisanie recenzji z „Ceny sławy”, ucieszyłem się jak dziecko. Co mnie tak ucieszyło – mail od redaktora „Kina”, czy może raczej osoba reżysera, autora nagrodzonych w Cannes „Ludzi Boga”? I to, i to, ale chyba najbardziej jednak krótki opis fabuły, znaleziony na jednym z portali: „Świat obiega wiadomość o śmierci Charliego Chaplina. Dwóch imigrantów postanawia skraść trumnę z ciałem aktora”. Co za fantastyczny pomysł na film, pomyślałem – wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. 2 marca 1978 roku Oona Chaplin, wdowa po wielkim artyście, odebrała telefon od szwajcarskiej policji, informujący, że ktoś ukradł trumnę z ciałem jej męża, pochowanym przez rodzinę trzy miesiące wcześniej. Niedługo później porywacze zadzwonili do rezydencji z żądaniem okupu – chcieli sześćset tysięcy dolarów za zwrócenie zwłok. Beauvois i Comar, scenarzyści filmu, nie trzymają się sztywno kronikarskich faktów, delikatnie je naginają na potrzeby własnej opowieści. Przykład pierwszy z brzegu, ale z perspektywy Polski pewnie znaczący: dwóch prawdziwych porywaczy – 24-letniego Polaka i 38-letniego Bułgara, mechaników samochodowych – zastąpili Algierczyk i Francuz. Ten pierwszy – Osman (Roschdy Zem) – pracuje przy instalacjach elektrycznych, ten drugi – Eddy (Benoit Poelvoorde) – właśnie wyszedł z więzienia i jako że nie miał gdzie się podziać, zainstalował się w domu Osmana, przyjaciela sprzed lat, który pod nieobecność leżącej w szpitalu żony mieszka chwilowo tylko z kilkuletnią córką.
Zanim jednak Eddy się wprowadził, pochwalił wystrój wnętrza, a potem powiedział: „Masz nawet lodówkę!” na co usłyszał: „Mam, ale nie działa”. W tym krótkim dialogu zawiera się cały film – jego dziwny, miejscami delikatnie absurdalny, miejscami praktycznie niezauważalny komizm – i jego temat, czyli pieniądz. Tego pieniądza po prostu nie ma, to właśnie jego brak staje się przyczyną całego zła i wszystkich nieszczęść. To zło i to nieszczęście mają w „Cenie sławy” barwy inne niż w większości filmów zajmujących się moralnością upadającą pod ciężarem biedy. Osmana zmusza do działania choroba żony, ale nie jest to choroba, od której się umiera: ani rak, ani serce, tylko biodro. Co zaś do porwania zwłok, to, umówmy się, są gorsze rzeczy, które robią sobie ludzie. Nawet rodzina Chaplina widzi w tym raczej znak od ojca, który uwielbiał wygłupy i dowcipy, niż obrazę moralności. Z całego zdarzenia można wysupłać dwie interpretacje, pojawiają się one zresztą wraz z rozwojem filmu. Jedna wychyla się w kierunku śmierci i kładzie nacisk na pogwałcenie umów społecznych, na złamanie tabu. Druga – w kierunku życia, a więc stronę, w którą wychylało się kino Chaplina. Beauvois odwołuje się tu bezpośrednio do figury Chaplinowskiego trampa – biedaka, wyrzuconego na margines społeczny, w desperacji przyrządzającego obiad z własnych sznurówek. Eddy i Osman mają podobne problemy, choć oczywiście nie mają ani charyzmy, ani fantazji postaci wymyślonej przez autora „Brzdąca”. Nie znajdziemy w „Cenie sławy” znanej z filmów Chaplina galopady pomysłów i skeczy. Rytm opowieści świetnie oddaje scena w cyrku, w której dwóch klaunów bije się między sobą w zwolnionym tempie, tak że każdy ich gest zostaje przeciągnięty aż do granic cierpliwości. Beauvois co chwila odchodzi od głównego wątku, rozrzedza sensacyjną aferę. Każe bohaterom bez celu gapić się w wielką wodę, każe im porzucać plany, a potem nagle do nich wracać, każe im w międzyczasie drapać szympansa po brzuchu. Nie pozwala im zapomnieć o codzienności. Całość jest skrajnie niespektakularna, co ma swoje dobre, ale i złe strony. Brak zadęcia owocuje bezpretensjonalnością – bohaterowie nie wydają się ani za duzi, ani za mali, są w sam raz, doskonale osadzeni w świecie, niczym specjalnym się nie wyróżniający, prawdziwi w swojej typowości i szarości. Fani małego realizmu, ci, którzy w kinie cenią prostotę, będą zadowoleni, innym jednak z pewnością zabraknie w „Cenie sławy” odrobiny więcej życia – większych stawek, o które się gra, wyrazistszych scen, mocniejszego zagęszczenia emocji, precyzyjniejszej analizy społecznej, śmiechu, łez, po prostu intensywności.
Reasumując: doceniam dowcip, który wywinął mi Beauvois, oferując zamiast spodziewanej czarnej komedii o jednym z najdziwniejszych porwań w historii, delikatny film o marzeniach i desperacji zwykłego trampa. Doceniam szlachetność, nawet pewną anachroniczność, muszę się jednak przyznać: trochę na „Cenie sławy” ziewałem. La rançon de la gloire Reżyseria Xavier Beauvois. Scenariusz Xavier Beauvois, Etienne Comar. Zdjęcia Caroline Champetier. Muzyka Michel Legrand. Wykonawcy Benoît Poelvoorde (Eddy Ricaart), Roschdy Zem (Osman Bricha), Chiara Mastroianni (Rosa), Nadine Labaki (Noor), Peter Coyote (John Crooker). Produkcja Why Not Productions, Les Films du Fleuve. Francja – Belgia 2014. Dystrybucja Kino Świat. Czas 110 min Jakub Socha, Cena sławy, „Kino" 2015, nr 07, s. 79 © Fundacja KINO 2015 |