11 MINUT PIOTR CZERKAWSKI
Jerzy Skolimowski, wieczny „enfant terrible” polskiego kina, znowu zagrał nam na nosie. „11 minut” zasługuje na pochwały, choć z zupełnie innych powodów niż można było się spodziewać. Nowy film polskiego reżysera nie ma w sobie artystycznej głębi „Czterech nocy z Anną”. Zamiast tego okazuje się znakomicie zrealizowanym thrillerem, który bez wysiłku nokautuje rodzimą konkurencję na polu kina gatunkowego. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że aspiracje Skolimowskiego sięgały trochę wyżej. Autor „11 minut” jest przecież zbyt ambitnym twórcą, by po prostu powielać hollywoodzkie schematy. Film polskiego mistrza, choć wciąż atrakcyjny dla odbiorcy, dyskretnie gra z jego przyzwyczajeniami. Inaczej niż w klasycznym kinie katastroficznym, nie znajdziemy u Skolimowskiego wiary w heroiczną jednostkę, która będzie w stanie powstrzymać nadchodzącą Apokalipsę. „11 minut” stanowi drwinę z naiwnego przekonania, że można oszukać przeznaczenie, a okrutny los w ostatniej chwili pozwoli się przechytrzyć.
Brzmi to wszystko cokolwiek nihilistycznie, ale równie dobrze może stanowić po prostu świadectwo autorskiej przekory. Chętnie manifestowana nonszalancja to zresztą chyba jedyny łącznik pomiędzy „11 minutami” a nowofalowymi eksperymentami z początku kariery reżysera. Łobuzerski wdzięk Skolimowskiego znajduje odzwierciedlenie także w języku filmu. Dobiegający osiemdziesiątki weteran zrobił film dynamicznie zmontowany, oszałamiający tempem i uwodzący anarchistyczną energią. Chwilami jednak charakteryzująca polskiego twórcę brawura okazuje się zgubna. Niedbale naszkicowany scenariusz razi wieloma uproszczeniami. W efekcie Skolimowski nie tylko przedrzeźnia jedne schematy, ale ochoczo korzysta też z innych. „11 minut” opiera się na koncepcie, zgodnie z którym – pod wpływem tragicznego przypadku – łączą się losy kilkunastu osób, między innymi dilera narkotyków, zamożnego reżysera, sprzedawcy hot-dogów i pogrążonej w depresji dziewczyny. Wywodzący się z różnych środowisk bohaterowie mają ze sobą wspólnego tylko tyle, że w tym samym czasie znaleźli się akurat na jednej z ulic Warszawy. Ale Skolimowski jakby nie zauważał, że pomysł nieplanowanego spotkania na trwałe zmieniającego życie grupy nieznajomych został już niemiłosiernie wyeksploatowany choćby w dziełach Alejandra Gonzáleza Inárritu. Stworzone przez Meksykanina filmy w rodzaju „21 gramów” czy „Babel” – niegdyś uznawane za wyrafinowane – dziś uchodzą za synonim artystowskiego kiczu. Nic dziwnego, że każda próba interpretacji „11 minut” obnaża tkwiącą w filmie pustkę. Niezależnie od tego czy Skolimowskiemu chodzi o ostrzeżenie przed nieprzewidywalnością naszego życia, czy o ubolewanie nad rozpadem międzyludzkich więzi, wszystko to wybrzmiewa na ekranie zbyt naiwnie i deklaratywnie. Lepiej więc wierzyć, że „11 minut” to po prostu nie do końca przemyślany, zrealizowany od niechcenia popis twórczych możliwości. Skolimowskiemu udało się wprowadzić widza w trans pozwalający, by – przynajmniej przez niecałe półtorej godziny seansu – zawiesił on swój sceptycyzm i po prostu czerpał przyjemność ze sprawnie opowiedzianej historii. Tak czy inaczej, polski twórca nie powtórzył tym razem sukcesu „Essential Killing”, w którym reżyserskiemu kunsztowi towarzyszyły niebanalne przemyślenia. Trzymający w napięciu film wyprowadzał widza ze strefy komfortu i skutecznie zacierał granice między dobrem a złem. Przede wszystkim jednak dysponował wyrazistym głównym bohaterem, zmuszonym – w ekstremalnej sytuacji – do zakwestionowania własnego człowieczeństwa i ślepego zawierzenia instynktowi przetrwania. Postacie z „11 minut” nie dostają tymczasem szansy na równie skomplikowane dylematy. Pozostają po prostu pionkami rozstawianymi przez reżysera-demiurga na wielkiej szachownicy.
Wzbudzające jednocześnie zachwyt i irytację, imponujące formalnie i miałkie myślowo „11 minut” wymyka się jednoznacznym ocenom. W ostatecznym rozrachunku przypomina imprezę, na której bawimy się świetnie, ale nazajutrz nie będziemy niczego z niej pamiętali. Nie zmienia to jednak faktu, że warto było skorzystać z zaproszenia. 11 minut Scenariusz i reżyseria Jerzy Skolimowski. Zdjęcia Mikołaj Łebkowski. Muzyka Paweł Mykietyn. Wykonawcy Richard Dormer (reżyser), Paulina Chapko (żona), Wojciech Mecwaldowski (mąż), Andrzej Chyra (sprzedawca hot dogów), Dawid Ogrodnik (kurier), Piotr Głowacki (wspinacz), Jan Nowicki (malarz), Ifi Ude (dziewczyna z psem). Produkcja Skopia Film, Element Pictures, HBO Polska, Orange, Telewizja Polska, Fundacja Tumult. Polska – Irlandia 2015. Dystrybucja Kino Świat. Czas 81 min Piotr Czerkawski, 11 minut, „Kino" 2015, nr 10, s. 65 © Fundacja KINO 2015 POLECAMY: esej Krzysztofa Świrka o Jerzym Skolimowskim w papierowym wydaniu „Kina” 7/2015 |