LISTY DO M. 2 TOMASZ JOPKIEWICZ
Doprawdy można zmienić swoje życie na lepsze, zwłaszcza w czasie świąt Bożego Narodzenia. Oto przesłanie setek filmów świątecznych i tysięcy komedii romantycznych. Kilka lat temu i w Polsce podjęto całkiem udaną próbę nie tylko skopiowania popularnych gatunkowych wątków, ale także ich nieśmiałego wzbogacenia; głównym wzorcem stały się filmy „To tylko miłość” oraz „Zły Mikołaj” - ten ostatni w wersji mocno złagodzonej. Zamysł o dziwo zaskakująco się powiódł – film „Listy do M.” (2011), odniósł zapewne tak wielki frekwencyjny sukces, bo w porównaniu z innymi produkcjami skutecznie ograniczono w nim ilość swojskiego „glamouru”. Nadto, wielowątkowa kompozycja była stosunkowo zwarta i pozbawiona zbędnych dygresji. W rezultacie powstał eskapistyczny wprawdzie obrazek z koniecznie śliczną Warszawą w tle, ale obrazek świadomie umowny i w całej swej umowności konsekwentny, więc jakoś wiarygodny. W przypadku kontynuacji „Listów...” widoczne są usilne dążenia do przełamania klątwy sequela czyli „jeszcze więcej tego samego”. Są to starania tylko po części udane. Na pierwszy plan przebijają się najbardziej wyraziste postaci z części pierwszej: Karina i Szczepan, poprzednio małżeństwo, teraz już po rozwodzie oraz niejaki Mel czyli facet w kostiumie Mikołaja, zbereźnik o znajomym obliczu i obcesowym obejściu Tomasza Karolaka. Karina cieszy się właśnie sławą celebrytki, bo napisała powieść – fantazję o mężczyźnie idealnym. Ten się jednak w jej prawdziwym życiu jakoś nie pojawia. Zapytana przez swego fana, czy można swe życie zmienić zirytowana wypala: „Gówno można zmienić”.
I to banalnie fatalistyczne stwierdzenie dostarcza klucza do zrozumienia filmu. Zarówno impulsywna Karina, jak i nieodmiennie niepoprawny Melchior mogą budzić pewien niepokój widzów, bo w ich przypadku przełom sentymentalny, który nastąpił w pierwszej części filmu, okazał się ułudą. Są teraz jeszcze bardziej sfrustrowani, chwilami wręcz brutalni i tracą przez to sporo założonego przez twórców wdzięku, niemalże naruszając delikatną równowagę konwencji. Naciąganie ufnego i zdezorientowanego dzieciaka na trzydzieści złotych to już raczej nie uroczy wybryk Melchiora, lecz bezduszne draństwo. Awantura wybuchającej przekleństwami Kariny z byłym mężem, to już nie walka na śnieżki wiodąca ku spodziewanemu oczyszczeniu atmosfery - tym razem używa się wyrwanej anteny, jesteśmy o krok od bójki na serio. Ta frustracja daje się tłumaczyć w podobny sposób: świąteczna magiczna przemiana nie istnieje, to tylko złudzenie. Bez codziennego wysiłku pozostają tylko sentymentalne puste gesty, które z czasem szybko się wyczerpują. Widok Melchiora - Mikołaja przylgniętego do pnia drzewa i obserwującego syna za oknem, nie jest zbyt zabawny, budzi raczej politowanie i zażenowanie. Oczywiście, owa, jakby niekontrolowana do końca, dawka goryczy równoważona jest dubeltową warstwą lukru w innych wątkach. Któż może mieć wątpliwości, jakiego wyboru dokona modny muzyk Redo pomiędzy zakochaną w nim dziewczyną z Ostrołęki o szczerym uśmiechu i słowiańskiej urodzie, a bogatą narzeczoną o żmijowatym spojrzeniu fundującą mu drogie zegarki? Natomiast wątek Doris, oczekującej oświadczyn Mikołaja to jedynie zgrany schemat, choć ozdobiony zabawna sceną w sklepie z ceramiką. Najgorzej sprawy się mają, gdy przychodzi do melodramatycznego ukazywania kwestii śmierci i przemijania oraz życia i traum tzw. prostych ludzi. Pomimo wysiłków aktorki, trudno uwierzyć w Małgorzatę Kożuchowską jako zatroskaną matkę bez pieniędzy i u kresu sił. Choćby włożyła najbardziej twarzową z nietwarzowych czapek widzimy w niej nadal niestety telewizyjną gwiazdę serialową wypróbowanymi sztuczkami wymuszającą na widzach wzruszenie. W dodatku okazuje się, że Strasznej, Pewnie Śmiertelnej Chorobie, próbom samobójczym a może nawet i samemu umieraniu da się zaradzić przy pomocy odpowiedniej fundacji, na której rzecz dobrze nagrać ponoć fajną piosenkę. Podszyta komercją filantropia lekarstwem na ból życia i część społecznych problemów – oto medialna recepta, która naprawdę może zirytować, zwłaszcza, że przyjmowana jest tu za „oczywistą oczywistość”. „Listy do M . 2” ukazują wyśnione niebo konsumpcji – na szczęście z lekką ironią. Ponownie pojawia się warszawski moloch handlowy, Arkadia, na ekranie miejsce pełne światła, przytulne i przyjazne. Mamy tu jeszcze eleganckie domy Małgorzaty i jej siostry, Betty prosto z kącika popularnych porad lifestyle'owych, a potem, prawem kontrastu, biedne mieszkanie w bloku. Nie da się ukryć, że film popularyzuje wizję społeczną, gdzie, pomimo delikatnych zastrzeżeń, mocnym wzorem do naśladowania jest - najlepiej bogate - mieszczaństwo. Może trochę i śmieszne, ale przecież pomimo wszystko nieodparcie sympatyczne i – jakże inaczej – stosunkowo tolerancyjne, o czym zaświadcza choćby standardowy i uładzony wątek gejowski. Choć z drugiej strony, najciekawsze i najbardziej pełne życia są postaci lokujące się na obrzeżach mieszczańskiego świata. Karina wzrost swego społecznego prestiżu zawdzięcza pewnie chwilowej modzie. Z kolei, Melchior miałby szansę stać się jakimś kontestatorem cieplutkiego mieszczańskiego uniwersum, ale co on w ogóle robi do diabła oprócz bycia sezonowym Mikołajem? Warto też zwrócić uwagę, że miejsce kobiet jest tu raczej w domu, a nawet jeśli robią zawodową karierę to niewiele ujmuje im to wewnętrznego ciepła, którym wytrwale emanują. Sugerowana na marginesie tej harmonijnej, naznaczonej utopijnymi tęsknotami wizji myśl, że łatwo stajemy się więźniami własnych nawyków życiowych i popełniamy wciąż podobne błędy, nie została na tyle konsekwentnie przeprowadzona, by nadać filmowi lekko obrazoburczą energię. A jednak pojawia się tutaj przeczucie, że niektórzy bohaterowie znaleźli się w więzieniu – pomiędzy klimatyzowaną Arkadią, tandetną szopką i puchatymi kajdankami.
To przelotne, ale sugestywnie wrażenie bezsilności zapewne obniża walory rozrywkowe filmu, ponieważ równowaga tonacji opowiadania została nieco zachwiana. Rzecz jasna, „Listy do M. 2” nie stają się podszytą ukrytym szyderstwem satyrą, ale czasem pod gładką, pracowicie polerowaną powierzchnią filmowego produktu głoszącego uspokajające „kochajmy się w święta” widać intrygujące zmarszczki i skazy. Listy do M. 2 Reżyseria Maciej Dejczer. Scenariusz Marcin Baczyński, Mariusz Kuczewski. Zdjęcia Marian Prokop. Muzyka Łukasz Targosz. Wykonawcy Piotr Adamczyk (Szczepan Lisiecki), Agnieszka Dygant (Karina Lisiecka), Roma Gąsiorowska - Żurawska (Doris), Tomasz Karolak (Melchior), Małgorzata Kożuchowska (matka Antosia), Paweł Małaszyński (Waldi), Marcin Perchuć (Karol), Nikodem Rozbicki (Sebastian), Jan Sączek (Antoś), Maciej Stuhr (Mikołaj Konieczny), Maciej Zakościelny (Redo), Marta Żmuda Trzebiatowska (Monika). Produkcja TVN. Polska 2015. Dystrybucja Kino Świat . Czas 113 min Tomasz Jopkiewicz, Listy do M. 2, „Kino" 2015, nr 12 © Fundacja KINO 2015 |