AFERIM! LECH KURPIEWSKI
Nie porwał mnie ten film. Niby dobra robota („aferim” to turecki zwrot oznaczający dobrą robotę właśnie), ale jest w niej jakiś brak. Niby film mi się podobał, ba! miejscami nawet zachwycił, większych emocji ostatecznie jednak nie wzbudził. W każdym razie nie szarpnął mną tak, jak wcześniejsze filmy Radu Jude, choćby „Wszyscy w naszej rodzinie” czy „Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie”. Skąd obojętność na niewątpliwą urodę tego obrazu? Może z poczucia, że „Aferim!” to rodzaj ćwiczenia stylistycznego, którym rumuński reżyser próbuje udowodnić, iż jest specem nie tylko od współczesnych kawałków w formacie mikro, ale stać go również na kreowanie szerokich panoram. Poza tym nie mogę się opędzić od myśli, że ten film ma w sobie coś z niedorobionego szkolnego wypracowania. Właściwie wszystkie punkty wskazane przez nauczyciela zostały poruszone, ale coś tu jednak nie dźwięczy. Jakby podręcznikowych prawd było ciut za dużo…
Panorama, którą w czerni i bieli odmalowuje Jude, ma charakter historyczny. Jest rok 1835, dwójka stróżów prawa, żandarm Costandin i jego syn Ionita, nieopierzony jeszcze młokos, przemierza Wołoszczyznę w poszukiwaniu Cygana Carfina, który nie tylko zbiegł od swego pana i właściciela, ale ponoć przy okazji ukradł mu też trochę złota. Później wprawdzie okaże się, że bojar Candescu ścigał Cygana głównie za to, iż ten robak i rab ośmielił się obcować cieleśnie z żoną możnowładcy (zresztą z inicjatywy tejże), lecz to już dla Costandina nie będzie miało większego znaczenia. Wprawdzie jako przyzwoity człowiek (przynajmniej w swoim mniemaniu) Costandin będzie nawet trochę współczuł zbiegowi, świadom, że ten za swą przewinę zapłaci pewnie nie tylko utratą narzędzia zbrodni lecz także i głową, no ale jako żandarm musi się przecież trzymać swoich obowiązków. Kiedy więc pojawia się list gończy, on się zmienia w gończego psa. Od ferowania wyroków jest kto inny. Trzeba przyznać, że miejsce i czas, czyli tzw. koloryt epoki, Jude uchwycił niezwykle sugestywnie i z detalami. Ba! z końcowego napisu wręcz wynika, że część filmowych zdarzeń została wywiedziona z dawnych dokumentów i zapisków z przeszłości. Trudno jednak byłoby uznać „Aferim!” za film stricte historyczny, bo XIX-wieczna sceneria jest tu przede wszystkim rodzajem sztafażu. Jude w historyczny kostium ubiera bowiem jak najbardziej współczesne problemy i bolączki dzisiejszego świata (Srebrny Niedźwiedź na Berlinale nie wziął się przecież znikąd!). Reżyser co rusz daje nam to zresztą do zrozumienia, podkreślając na każdym kroku umowność konwencji, którą przyjął. Znakiem owej umowności są choćby czarno-białe zdjęcia nawiązujące do kinowej estetyki z lat 50. i 60. (niejako automatycznie narzuca się skojarzenie choćby z „Rękopisem znalezionym w Saragossie” Hasa) czy też wpisana w ten film swoista teatralność. Tu przecież wygłaszane przez starego Costandina życiowe mądrości przybierają formę deklamacji, tu niczym na scenie każda postać dostaje czas na monolog. Jak choćby ów jowialny pop, który na polnej drodze prawi o przypadłościach różnych nacji („Grecy dużo mówią, Rosjanie dużo piją, Węgrzy dużo jedzą, Żydzi oszukują, a przeznaczeniem Cyganów jest brać baty”). To kazanie, będące na dobrą sprawę głośno wyskandowanym katalogiem narodowościowych stereotypów, jest czymś na kształt didaskaliów. Czyżby zatem ambicją rumuńskiego reżysera było dotarcie do źródeł ksenofobii, od której Europa Środkowo-Wschodnia wciąż się nie może uwolnić? Jeśli tak, to prawdy podrzucane przez Jude w filmie – jak choćby ta, że mieszkańcy podbijanej, gnębionej i poniżanej przez wieki wschodnioeuropejskiej rubieży na ucisk zewnętrzny odpowiadali niechęcią do obcych właśnie – trzeba uznać za mało odkrywcze, by nie powiedzieć oklepane (zupełnie jak aforyzmy Costandina). Jude niby podkreśla, że jego ambicje miały charakter raczej lokalny, reżyser przede wszystkim chciał przypomnieć i wypomnieć Rumunom ich historyczne winy wobec Romów. Chodzi oczywiście o proceder wykorzystywania przez Rumunów (dla reżysera nie ma większego znaczenia, że rzecz tyczy okresu przedpaństwowego, kiedy to Wołoszczyzna była zależna od Turcji) ludności cygańskiej jako pozbawionej wszelkich praw siły niewolniczej. Proceder mający nie tylko podłoże ekonomiczne, ale i rasistowskie. Czy Jude zapatrzył się w „Zniewolonego” McQueena? Możliwe. Muszę jednak przyznać, że lokalne intencje reżysera nie do końca są dla mnie czytelne. Zwłaszcza jeśli zważyć, że w dawnej Rzeczpospolitej los chłopa pańszczyźnianego prawdopodobnie nie był wcale dużo lepszy od doli Cygana z niegdysiejszej Wołoszczyzny. Swój swemu też potrafił zgotować piekło. A mocne strony filmu? Przede wszystkim reżyserska biegłość w łączeniu gatunkowych rygorów, klisz i tropów. „Aferim!” ma w sobie coś z westernu, kina drogi, powiastki filozoficznej w duchu Diderota i powieści łotrzykowskiej, z charakterystycznym dla niej poczuciem humoru. To także tragikomiczna historia o dojrzewaniu, o tym, jak ojciec z nadto wydelikaconego i wrażliwego syna próbuje zrobić prawdziwego mężczyznę (a przy okazji wybić mu z głowy ewentualne ciągoty ku sodomii).
Nauki dawane latorośli przez rodzica składają się na jedną wielką lekcję oportunizmu. Costandin w pewnym momencie mówi do Ionity: „Świat jest, jaki jest. Świata nie zmienimy”. I ten parenetyczny wątek, jakże zresztą przewrotnie podany i nieoczywisty, podobał mi się w „Aferim!” chyba najbardziej. To wpisana w film opowieść o dobrych ludziach, bez których zło tego świata nijak nie może się obejść. Aferim! Reżyseria i scenariusz Radu Jude. Zdjęcia Marius Panduru. Wykonawcy Teodor Corban (Costandin), Mihai Comanoiu (Ionita), Toma Cuzin (Carfin), Alexandru Dabija (bojar Candescu), Alexandru Bindea (pop). Produkcja Hi Film Productions. Rumunia – Bułgaria – Francja – Czechy 2015. Dystrybucja Aurora Films. Czas 108 min Lech Kurpiewski, Aferim!, „Kino" 2015, nr 12, s. 68 © Fundacja KINO 2015 POLECAMY: wywiad z Radu Jude w papierowym wydaniu „Kina” 11/2015 |