AUTORKI DOMINIKA BIERCZYŃSKA
Pierwsza, która zabiera głos, przedstawia się jako Kret – głośna, gadatliwa, co chwila wybucha śmiechem. Druga to Ewa – sprawia wrażenie wyzywającej, okazuje się jednak melancholijna i wycofana. Jest jeszcze szorstka, oszczędna w słowach Żmija i Mariola, która niegdyś cieszyła się sporym powodzeniem u mężczyzn. „Godnie niosą swój los” – mówi o nich Łukasz Chotkowski. Arystokratki życia. Chotkowski wraz z Magdą Fertacz zrobili spektakl „Nikt nie byłby mną lepiej. Koncert”. Tekst napisało sześć kobiet: z dwiema kontakt się urwał, ale pozostałe cztery – czyli wyżej wymienione – są bohaterkami filmu Janusza Mrozowskiego. Przez rok opisywały swoje przeżycia, odsiadując wyrok w zakładzie karnym w Krzywańcu. Ich sztuka została przeniesiona na deski Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze. W Polsce to bezprecedensowe wydarzenie.
Janusz Mrozowski od kilkunastu lat realizuje filmy w polskich więzieniach. Jego fascynacja tematyką więzienną bierze początek w latach dziewięćdziesiątych, dokładnie w roku 1999. Wówczas we francuskiej prasie twórca znalazł inspirację do działania: więźniowie pirenejskiego zakładu Lannemezan wystosowali apel do artystów i intelektualistów. Osadzeni zwracali uwagę na doskwierającą im „pustynię kulturową” panującą we francuskich więzieniach. Nakręcenie dokumentu we Francji się nie powiodło, ale polska służba więzienna – za co reżyser jest jej bardzo wdzięczny – okazała się otwarta na inicjatywy artystyczne i przyjaźnie nastawiona tak do twórców, jak i więźniów. Dokumentalista uważnie słucha bohaterów i bohaterek. Opowiadają oni o swoich problemach i obawach. Starają się wypełnić czymś długie dni wyroku, żyjąc w pojedynkę w celi pod zaostrzonym rygorem („Bad Boy. Cela dla niebezpiecznych”). Próbują znaleźć porozumienie, mieszkając wraz z kilkunastoma innymi osobami na piętnastu metrach kwadratowych („Bad Boys. Cela 425”, „Bad Girls. Cela 77”). Reżyser jest obecny przy ich konfliktach i kryzysach. Towarzyszy bohaterom, gdy z niepokojem czekają na wyniki apelacji, gdy wracają z widzenia albo snują plany na dalsze życie. Gdy narzekają, nudzą się, żartują. Gdy wspominają czas sprzed wyroku. Widzowi nasuwa się pytanie, za co oni, one siedzą? Ale tylko w wyjątkowych przypadkach Mrozowski to ujawnia. W pozostałych świadomie rezygnuje z podawania przyczyn: wie, że między więźniami a społeczeństwem istnieje wystarczająco mocna bariera niechęci. Nie chce tego podziału pogłębiać, nie chce, by widz patrzył na postaci przez pryzmat ich przestępstwa. Bo Mrozowskiego nie interesuje więzień. Interesuje go człowiek. I pyta: czym się różnimy? Stopniowo znika ciekawość, jakie przestępstwo mają na sumieniu osadzeni, i okazuje się, że ta wiedza nie jest istotna. Mrozowski usuwa się w cień; zależy mu, by to bohaterowie mogli zbudować opowieść o sobie. W „Autorkach”, nawet gdy kobiety przybierają pozy i maski, pozostają sobą, są szczere i bezpośrednie. Nasza nieufność zaczyna ustępować, jesteśmy wręcz zakłopotani, bo te dziewczyny da się lubić. Każda z nich jest inna, a różnice między nimi dynamizują film. Ich historie całkowicie pochłaniają uwagę – do tego stopnia, że o drażniących animowanych wstawkach odsyłających do siermiężnej estetyki telewizyjnych programów sprzed dekady natychmiast się zapomina. Na film składają się różnorodne materiały. Przeplatają się ze sobą rejestracje prób i spektaklu. Mrozowski w Krzywańcu znalazł się przypadkiem, tydzień przed premierą. Jego zdjęcia obejmują przygotowania dziewczyn do wizyty w teatrze i ich rozmowy, gdy zdążyły już trochę ochłonąć po premierze. Bohaterki starają się bagatelizować sytuację, ukryć wzruszenie i stres, ale nawet widzowi udziela się pełne napięcia oczekiwanie. Dla Marioli to pierwsze od sześciu lat wyjście z więziennych murów. Jednak nie tylko dlatego kobiety z przejęciem czekają na wizytę w teatrze. Po mozolnej pracy nad tekstem skonfrontują się z jej efektem, zobaczą siebie w interpretacji artystów. Sekwencje ze spektaklu są ciekawym uzupełnieniem opowieści kobiet. Nie oglądamy całego przedstawienia, ale jego fragmenty – niesprawiedliwie byłoby więc oceniać je i samą sztukę, zwłaszcza że nie to jest tematem filmu. Trudno mi jednak pozbyć się wrażenia, że bardziej niż teatralna konwencja przemawia bezpośrednie zachowanie dziewczyn: ich zmieszany uśmiech, chwila wahania, nagłe milczenie. Bohaterki dokumentu skarżą się na samotność i tęsknotę. Mówią o pożądaniu, o związkach z kobietami. Relacjonują pracę nad sztuką, towarzyszące im wtedy emocje, proces, jaki przeszły. Opowiadają o popełnionych błędach, zastanawiają się, co dało im więzienie. Patrzą wstecz na wcale nie tak dawną przeszłość, kiedy wielu rzeczy nie potrafiły docenić ani zrozumieć. A jak jest teraz?
Gdy widzi się ich wzruszenie i radość, chce się wierzyć, że udział w projekcie spełni funkcję terapeutyczną: że dziewczyny dojrzeją, a po wyjściu na wolność nie wpadną znów w błędne koło uzależnień i przestępstw. Pewnie liczy na to także Mrozowski, ale wie, że nie o łatwe pocieszenie tu chodzi. Bohaterki zresztą też zbyt dobrze się znają. Boją się. „Nie nazywaj nikogo szczęśliwym, nim umrze” – te złowrogie słowa powracają w spektaklu jak groźba – groźba, której dziewczyny już nie zapomną. Na razie odsuną ją od siebie, wracając do codziennych spraw. Rozbroją napięcie rzuconym naprędce żartem: „Zawsze jakiś mały wyrok możecie wygrać w toto-lotka!” Autorki Scenariusz, reżyseria i zdjęcia Janusz Mrozowski. Produkcja Filmogene. Polska – Francja 2014. Dystrybucja Spectator. Czas 73 min Dominika Bierczyńska, Autorki, „Kino" 2015, nr 12, s. 75 © Fundacja KINO 2015 |