LABIRYNT KŁAMSTW BARTOSZ ŻURAWIECKI
Wbrew tytułowi nie sądzę, by komukolwiek udało się w tym dziele zagubić. To film prosty, rzekłbym nawet prostolinijny, z czytelnym przesłaniem i słuszną wymową. Nawiązuje do procesów funkcjonariuszy obozu koncentracyjnego Auschwitz, których postawiono przed zachodnioniemieckim sądem w 1963 roku. Część postaci pojawiających się na ekranie miała odpowiedniki w rzeczywistości (Prokurator Generalny Fritz Bauer czy dziennikarz Thomas Gnielka), główny bohater Johann Radmann jest jednak fikcyjny, choć podobno twórcy inspirowali się przy jego tworzeniu życiorysami trzech prokuratorów kluczowych dla tej sprawy. Radmann to w pierwszym rzędzie figura wzięta z kina hollywoodzkiego – przystojny, ambitny idealista, który prowadzi nas jasną lecz wyboistą drogą sprawiedliwości, bez lęku pokonując przeszkody i nie upadając pod ciężarem wątpliwości i porażek. Owszem, w tę narrację wpisane zostały i koszty, jakie bohater ponosi w życiu prywatnym (np. rozstaje się z ukochaną), i jego chwilowa dezercja (rzuca pracę w prokuraturze, by przenieść się do prywatnego konsorcjum), ale wszystko są to nader przelotne, konwencjonalne kryzysy.
Mimo bowiem realistycznej powłoki, twórcy opowiadają nam bajkę o sprawiedliwości, pełną morałów i patetycznych tonów. W tle mamy rzeczy tak potworne jak Auschwitz i Holocaust, co zamyka usta ewentualnym krytykom (całość ociera się więc o moralny szantaż), nie zmienia jednak faktu, że w „Labiryncie kłamstw” więcej jest walorów edukacyjnych niż artystycznych. Ta czytanka zaczyna się w roku 1958 we Frankfurcie nad Menem. Świeżo upieczony prokurator Radmann zajmuje się trywialnymi sprawami wykroczeń drogowych i marzy, że kiedyś będzie oskarżać morderców. I rzeczywiście – wkrótce dowiaduje się, że jeden z dyrektorów szkoły w mieście był w przeszłości esesmanem. Radmann rusza tym tropem, mimo że napotyka opór własnego środowiska. Lata pięćdziesiąte to w RFN-ie czas cudu gospodarczego, słodkich piosenek i powszechnej amnezji. Wiedza o obozach i innych zbrodniach faszyzmu jest w młodym pokoleniu praktycznie żadna, byli naziści są w dużej liczbie obecni w życiu publicznym kraju, zmienili jednak skórę i uchodzą za szanowanych obywateli. Nikt się zresztą nie kwapi, by pociągnąć ich do odpowiedzialności. „Ten kraj potrzebuje kolejnej warstwy lukru, a nie rozdrapywania ran” – zauważa sarkastycznie jeden z bohaterów. Dopiero przed nami lata sześćdziesiąte, epoka kontrkultury, kiedy to zbuntowane dzieci zadadzą rodzicom bezpośrednie pytanie: „co robiliście w czasie Trzeciej Rzeszy?” i odwrócą się od swoich ojców, którzy mają krew na rękach. Radmanna napędza początkowo myśl o własnej karierze (sam o Auschwitz ledwie coś tam słyszał), w miarę jednak, jak poznaje ogrom popełnionych zbrodni, angażuje się coraz bardziej w ściganie esesmanów, wręcz wpada w obsesję, co skądinąd jest najciekawszym motywem w filmie. Uświadamia sobie bowiem, że właściwie cały naród, łącznie z jego własną rodziną, ponosi odpowiedzialność za faszyzm. Niemal każdy był – w mniejszym lub większym stopniu – umoczony w systemie. Gniew, bezsilność, także wyrzuty sumienia („niegodnych synowie niegodni”) powodują, że Radmann zaczyna miotać się wściekle i atakować nawet sojuszników, choćby wspomnianego Gnielkę, który również, jako nieletni chłopak, musiał służyć w Auschwitz i patrzył biernie na dokonujące się tam bestialstwo. Drugim wątkiem, który nie pozwala filmowi popaść w triumfalizm, jest pogoń za Józefem Mengele. Jak wiemy, zbrodniczego lekarza z Auschwitz nigdy nie złapano, dożył on w spokoju swoich dni w Ameryce Południowej. Planował porwać go wywiad izraelski (jego przedstawicie także pojawiają się w filmie), jednak priorytetem okazało się dla niego uprowadzenie Adolfa Eichmanna. Sprawa Eichmanna, odnotowana na ekranie, kieruje myśl w stronę sformułowanej przy okazji jego procesu tezy Hannah Arendt o banalności zła. Film Giulia Ricciarelliego mógł stać się opowieścią właśnie o owej banalności. Radmann bowiem odkrywa nie tyle labirynt kłamstw, co szarą strefę przemilczeń, obłudy, konformizmu, żałosnych usprawiedliwień w stylu „ja tylko wykonywałem rozkazy”. I absolutnego braku jakiejkolwiek skruchy u obozowych morderców czy choćby refleksji nad własnymi czynami. Ale wydźwięk ten ginie pod naporem holocaustowych klisz i łatwych chwytów. Gdy więc np. bohater słucha zeznań więźniów obozu, w tle pojawia się chwytająca za serce muzyka z motywami żydowskimi. Nie zabraknie również obowiązkowej sceny z drutami Auschwitz w tle i odmawianym pod nimi kadyszem. Przesłanie filmu zostanie wypowiedziane wprost (nie o ślepą sprawiedliwość nam chodzi, lecz o godność ofiar i zachowanie pamięci o nich), wątki osobiste wygładzą się i domkną w banalny sposób. Można wręcz powiedzieć, że „Labirynt kłamstw” nie tyle rozlicza przeszłość, co uspokaja – owszem, Niemcy dopuścili się strasznych rzeczy w czasie Trzeciej Rzeszy, ale potem przyszło nowe pokolenie, dobrzy Niemcy i wszystko naprawili. Nie byłoby to zresztą aż tak dalekie od prawdy, denazyfikacja rzeczywiście przyniosła u naszych zachodnich sąsiadów wymierne efekty (nawet jeśli, co sugeruje na ekranie amerykański oficer, poddali się jej z wrodzonego posłuszeństwa wobec silniejszego) i dzisiaj, gdy w Europie rosną nastroje ksenofobiczne, Niemcy wciąż zachowali sporo rozsądku.
Zostawmy jednak na boku doraźne konteksty. Nie sposób odmówić „Labiryntowi kłamstw” dydaktycznej siły, ale trudno się jakoś tym filmem zachwycić. Jest on w gruncie rzeczy typowy dla współczesnej kinematografii niemieckiej, produkującej w dużej liczbie dzieła solidne, dopracowane, porządne pod względem aktorskim i warsztatowym, ale bezstylowe, bezosobowe, nieoryginalne i wtórne, chociażby wobec tego, co na temat wojny i Holocaustu już kiedyś w kinie powiedziano. Im Labirynth des Schweigens Reżyseria Giulio Ricciarelli. Scenariusz Elisabeth Bartel, Giulio Ricciarelli. Zdjęcia Martin Langer, Roman Osin. Muzyka Sebastian Pille, Niki Reiser. Wykonawcy Alexander Fehling (Johann Radmann), Andre Szymanski (Thomas Gnielka), Friederike Becht (Marlene Wondrak), Gert Voss (Fritz Bauer), Johannes Krisch (Simon Krisch). Produkcja Claussen Wobke Putz Filmproduktion, Naked Eye Filmproduktion. Niemcy 2014. Dystrybucja Aurora. Czas 124 min Bartosz Żurawiecki, Labirynt kłamstw, „Kino" 2016, nr 1, s. 78-79 © Fundacja KINO 2016 |