HIGH-RISE MAGDALENA MAKSIMIUK
Cudowne dziecko brytyjskiego kina niezależnego (choć już czterdziestoczteroletnie), obrazoburca łamiący wszelkie konwenanse, heretyk i brutal z osobliwym poczuciem humoru. Ben Wheatley chyba już się przyzwyczaił, że na określenie jego twórczości krytycy stosują najbardziej wymyślne epitety, sprowadzające się w gruncie rzeczy do jednego przymiotnika – „oryginalny”. Rzeczywiście, oryginalności reżyserowi odmówić nie można. W ciągu sześciu lat od fabularnego debiutu („Down Terrace” z 2009 r.) zrealizował aż sześć produkcji, ale konia z rzędem temu, komu uda się zamknąć Wheatleya w ramach jakiegoś gatunku czy stylu. Jego dzieła łączy kilka wspólnych mianowników, lecz to twórczość wciąż podlegająca dynamicznym przemianom. Najnowszy projekt reżysera jest jednocześnie pierwszą w jego karierze ekranizacją – wizjonerskiej powieści autorstwa J. G. Ballarda, często uznawanej za niemożliwą do sfilmowania. Główny bohater „Wieżowca”, doktor Robert Laing (Tom Hiddleston), obserwuje otaczającą rzeczywistość chłodnym okiem profesjonalisty. Na ekranie widać go już od pierwszej sceny, kiedy wprowadza widza w tajemniczy, mroczny świat tytułowego samowystarczalnego budynku – miejsca zamieszkałego przez dość osobliwe indywidua.
Wśród nich znajduje się między innymi brutalny filmowiec-dokumentalista Wilder (Luke Evans), jego zagubiona i wystraszona żona Helen (Elisabeth Moss), zalotnie bezradna i chaotyczna Charlotte (Sienna Miller) i wreszcie sprawca całego zamieszania, architekt zajmujący penthouse na szczycie – Anthony Royal (Jeremy Irons). Wszyscy mają w złowrogim, górującym nad otaczającym krajobrazem wieżowcu swoje enklawy i sanktuaria, chętnie też spotykają się w pomieszczeniach wspólnych: basenach, restauracjach, sklepach… De facto, nie muszą opuszczać miejsca zamieszkania. Czterdziestokondygnacyjny budynek odwzorowuje hierarchię społeczną – górne piętra zamieszkuje lokalna arystokracja, środkowe – klasa średnia, dolne zaś zarezerwowano dla klas niższych. Każdą część wyposażono we własne strefy rozrywkowe i komercyjne. Harmonijne sąsiedztwo prędko zakłóci jednak szereg przypadków, które skumulowane doprowadzą do wybuchu prawdziwej, niepohamowanej rebelii. Mieszkańcy staną się członkami odrębnych, wyniszczających się wzajemnie plemion, a skutki podziałów okażą się niemożliwe do naprawienia. W centrum zamieszania znajdzie się doktor Laing, na którego oczach utopijny mit idealnego społeczeństwa roztrzaska się w drobny pył. Ben Wheatley, choć stara się wiernie oddać ducha książkowego pierwowzoru, nie trzyma się go kurczowo, pozwalając sobie na odrobinę interpretacyjnego szaleństwa. Ma w końcu znacznie większy budżet niż przy poprzednich, raczej niszowych projektach, a także gwiazdy w obsadzie. Jego bezkompromisowe „High-Rise” funkcjonuje więc nie tylko jako adaptacja powieści Ballarda, ale przede wszystkim jako niezależna od tekstu, dystopijna wizja niedalekiej przyszłości – estetycznie wysmakowana, intelektualnie stymulująca, wysublimowana, chwilami absurdalna i surrealistyczna, doprawiona odrobiną czarnego humoru. Całość nawiązuje do atmosfery i kolorytu lat 70. W specyficznym mikrokosmosie wieżowca na pierwszym planie znajdują się zatem barwne stroje, szalone prywatki, wymyślne fryzury, wzorzyste tapety a przede wszystkim muzyka, z coverem słynnego „S.O.S.” ABBY w nieoczywistym wykonaniu zespołu Portishead na czele. Reżyser przedstawia, zresztą nie pierwszy raz w swej karierze, film niejednorodny gatunkowo, wizualnie hipnotyzujący i tematycznie intrygujący, przywołujący chwilami na myśl „Mechaniczną pomarańczę”, „American Psycho” czy nawet „Podziemny krąg” (Wheatley zresztą nie wypiera się tych inspiracji). Nieprzywykła do takich szaleństw publiczność może „High-Rise” odrzucić jako chaotyczny, w dodatku żerujący na najniższych instynktach. Dla pozostałych widzów okaże się on za to przeżyciem niezapomnianym, wizjonerskim. „High-Rise” to dzieło twórców, którym niejednoznaczności i sianie artystycznego fermentu są jak najbardziej na rękę.
High-Rise Reżyseria Ben Wheatley. Scenariusz Amy Jump na podstawie powieści J. G. Ballarda. Zdjęcia Laurie Rose. Muzyka Clint Mansell. Wykonawcy Tom Hiddleston (dr Robert Laing), Luke Evans (Richard Wilder), Elisabeth Moss (Helen Wilder), Sienna Miller (Charlotte Melville), Jeremy Irons (Anthony Royal). Produkcja Recorded Picture Company. Wlk. Brytania 2015. Dystrybucja M2 Films. Czas 112 min Magdalena Maksimiuk, High-Rise, „Kino" 2016, nr 4, s. 77 © Fundacja KINO 2016 POLECAMY: esej Diany Dąbrowskiej o Benie Wheatleyu w papierowym wydaniu „Kina” 4/2016 |