NASZA MŁODSZA SIOSTRA DOMINIKA BIERCZYŃSKA
Porównywany do Yasujirô Ozu japoński reżyser Hirokazu Kore-eda to cierpliwy obserwator międzypokoleniowych relacji. Portretuje rodzinę, wzajemne zależności. krępujące więzy, skrywane pretensje, rozpacz, która nie znajduje ujścia, ale rośnie latami, po cichu. I tak, w „Nikt nie wie” (2004) czwórka młodych bohaterów musi się wspierać w związku z przedłużającą się miesiącami nieobecnością matki; w „Ciągle na chodzie” (2008) rodzina spotyka się z okazji kolejnej rocznicy śmierci najstarszego brata, a w „Jak ojciec i syn” – jedynym filmie Japończyka, który trafił do polskiej dystrybucji – dwie pary dowiadują się, że przez sześć lat, na skutek pomyłki w szpitalu, wychowywały nie swoje dzieci. Historie brzmią dramatycznie, ale Kore-eda rezygnuje z sensacji. Wydobywa autentyzm, urodę codzienności i drobnych wydarzeń, które toczą się w niespiesznym, łagodnym tempie. Spojrzenie Kore-edy jest pełne empatii. Reżyser dostrzega to, co budzi nadzieję; minione zdarzenia zostawiły w bohaterach ślad, pozwolą im dojrzeć i pokonać dystans. Bo wspominane tytuły są pochwałą bliskości – choć historie osadzone zostały w japońskich realiach, to mają wymiar uniwersalnych opowieści o miłości i przyjaźni. Nie inaczej jest w „Naszej młodszej siostrze”, filmie opartym na mandze autorstwa Akimi Yoshidy.
W leżącym nieopodal Tokio nadmorskim mieście Kamakura, w pięknym starym domu żyją trzy dorosłe siostry: Chika, Yoshino i Sachi. Z matką widują się sporadycznie, ojciec założył nową rodzinę, nie mają z nim kontaktu od kilkunastu lat. To właśnie Sachi – rozsądna, troskliwa, nieco szorstka – przejęła rolę gospodyni; stara się utrzymać dom w ryzach, choć wspólne życie młodych kobiet przypomina – jak powie jedna z nich – życie w żeńskim akademiku. Rano trudno wstać na czas, co chwila wybuchają drobne konflikty, ale serdeczna atmosfera sprzyja zabawie i wzajemnym docinkom. Pewnego dnia bohaterki dowiadują się o śmierci ojca. W trakcie pogrzebu Sachi zwraca uwagę na jedno z jego dzieci. To Suzu – skromna, wrażliwa, nad wiek dojrzała (zwłaszcza w porównaniu z uroczymi, nieco trzpiotowatymi Chiką i Yoshino). Jej biologiczna matka nie żyje, a w kolejnej żonie ojca dziewczyna nie znajduje wsparcia. Widząc jej samotność, Sachi proponuje, by przeprowadziła się do nich, na co Suzu przystaje z nieśmiałą radością. Młode kobiety zaczynają wspólne życie we czwórkę. Suzu szybko stanie się dla trzech sióstr przyjaciółką, ale jej nagłe pojawienie się w ich życiu pociągnie za sobą konsekwencje znacznie poważniejsze niż dzielenie finansów na czworo. Obecność Suzu zmusza do konfrontacji z przeszłością. Dziewczynka, choć skryta, w przypływie szczerości podzieli się swoimi refleksjami: przecież jej ukochany ojciec winien jest rozpadu rodziny, a mimo to przyrodnie siostry bez wahania przyjęły ją do siebie. Można odnieść wrażenie, że nie noszą w sobie urazy, nie obarczają Suzu winą za poniesione krzywdy, że rozdział pt. „rodzice” jest dla nich zamknięty. Czy aby na pewno? Czy rany się zagoiły, czy z błędów popełnionych przed laty przez dorosłych wyniesiono lekcję? Kim właściwie jest dla kobiet Suzu? Kim one są dla niej? Czy na to spotkanie były naprawdę gotowe? Nie da się jednak ukryć, że świat, w którym przyszło im dojrzewać, to świat najlepszy z możliwych – nawet jeśli jego mieszkańcom dane będzie przeżywać rozstania i rozgoryczenie. Nie ma bezpieczniejszego miejsca niż ten stary dom stojący w cieniu potężnej śliwy, niż piękna plaża przy której od lat, w niewielkim barze, życzliwa pani Sachiko przygotowuje najlepsze dania rybne, a pogodny pan Senichi zagaduje klientów. To tutaj bohaterki, przede wszystkim Sachi i Suzu, godzą się z tym, co nieuchronne, uczą się przebaczać i doceniać, jak wiele otrzymały. Film Kore-edy emanuje ciepłem; reżyser nadaje mu kojący, liryczny nastrój. Postacie są jak starzy, dawno niewidziani znajomi – świetnie się uzupełniają, niemal z satysfakcją rozpoznajemy wszystkie te cechy i zachowania, które zawsze w nich mogliśmy lubić. Towarzyszymy im, gdy przygotowują jedzenie, gdy odprawiają rytuały, gdy się bawią. Bardzo ważnym bohaterem filmów Kore-edy jest czas. Radość z chwili, tęskne oczekiwanie na kolejne pory roku (każda obiecuje nowe przyjemności: zbieranie dojrzałych owoców, podziwianie z łodzi imponujących fajerwerków) i wciąż powracające wspomnienia. Bo Kore-eda to piewca wspomnień – owszem, nieraz rozbudzają dawne żale, ale przecież dają też pocieszenie, budują tożsamość.
Reżyser nie wprowadza retrospekcji, ale czy są one potrzebne? Historie, którymi dzielą się młode kobiety, rozmarzenie, jakie maluje się na ich twarzach, mocna barwa śliwkowego wina czy przyroda, która jest niemym świadkiem wzruszeń – wszystko to tworzy piękną opowieść o przemijaniu i powrotach. Unimachi Diary Reżyseria Hirokazu Kore-Eda. Scenariusz Hirokazu Kore-Eda na podstawie mangi Akimi Yoshidy. Zdjęcia Mikiya Takimoto. Muzyka Yoko Kanno. Wykonawcy Haruka Ayase (Sachi Kouda), Masami Nagasawa (Yoshino Kouda), Kaho (Chika Kouda), Suzu Hirose (Suzu Asano), Ryô Kase (Minami Sakashita), Ryôhei Suzuki (Yasuyuki Inoue). Produkcja Toho Company, Gaga, Fuji Television Etwork, Shogakukan, TV Man Union. Japonia 2015. Czas 128 min Dominika Bierczyńska, Nasza młodsza siostra, „Kino" 2016, nr 5, s. 70-71 © Fundacja KINO 2016 POLECAMY: wywiad z Hirokazu Kore-edą w papierowym wydaniu „Kina” 5/2016 |