KWIAT WIŚNI I CZERWONA FASOLA PIOTR DOBRY
Japończycy wszystko robią z rytualną godnością, nawet szlachtują w ten sposób kozę, co Naomi Kawase pokazała jako akt niemalże poetycki w swoim poprzednim filmie, „Zawsze woda”. Teraz reżyserka wybrała temat dużo bardziej apetyczny. Jej nowa propozycja wpisuje się w niewąski „nurt kulinarny”, gdzie jedzenie niekiedy stanowi fetysz erotyczny (by wspomnieć „Wielkie żarcie”, „Dziewięć i pół tygodnia” czy „Tampopo” Juzô Itamiego, rodaka Kawase), ale częściej służy za metaforę apetytu na życie, jak w „Uczcie Babette”, „Szefie”, „Jedz, módl się, kochaj”, „East Side Sushi” czy Pixarowskim „Ratatuju”. Nie inaczej rzecz się ma w „Kwiecie wiśni…”, opartym na nieznanej w Polsce powieści Duriana Sukegawy. Tytułowa czerwona fasola to słodki farsz do popularnych w Japonii naleśników dorayaki, które u Kawase pełnią podobnie magiczną funkcję, co czekolada u Lassego Hallströma. Zbliżają ludzi – jakkolwiek banalnie brzmiałby ten slogan rodem z reklamy telefonii komórkowej. Notabene, kultura dalekowschodnia ma to do siebie, że bez trudu sprzedaje nam estetykę, jaką gdzie indziej uznalibyśmy za kiczowatą. Z łatwością również lansuje filozofię zen, której zachodnie substytuty, jak New Age bądź scjentologia, nierzadko traktujemy z szyderstwem. Tymczasem w filmach japońskich kupujemy ją bez zastrzeżeń. Szczególnie w wydaniu osób starszych, światłych niejako z urzędu, jak ekscentryczna zniedołężniała Tokue (fenomenalna Kirin Kiki), co rusz prawiąca mądrości w stylu: „Wsłuchaj się w historie, jakie fasola ma do opowiedzenia”. Że co, proszę? A jednak na ekranie wypada to naturalnie i bez pretensji.
Akcja zawiązuje się w momencie, gdy Tokue przybywa pod drzwi małej naleśnikarni, przywiedziona ogłoszeniem z witryny. Szef przybytku, melancholijnie depresyjny Sentarô (wyrazisty Masatoshi Nagase, pamiętny fan Carla Perkinsa z „Mystery Train” Jarmuscha) szuka pomocy kuchennej dla swego jednoosobowego biznesu, z którym ledwo daje sobie radę. Tokue rozsadza entuzjazm, sama proponuje pracę za połowę stawki wyjściowej, mimo to na ofertę starszej pani ze zdeformowanymi dłońmi Sentarô reaguje poniekąd zrozumiałą niechęcią i odprawia nieboraczkę z kwitkiem. Ta wraca jeszcze tego samego dnia, dzierżąc pod pachą – a to ci niespodzianka! – najsmaczniejszą pod słońcem pastę z czerwonej fasoli. I kiedy bajka zmierza jak po sznurku do nieuchronnego happy endu, pojawia się pierwszy a zarazem ostatni poważniejszy zwrot akcji. A wraz z nim – temat choroby Hansena, powszechnie znanej jako trąd. Temat o tyle ciekawy w kontekście japońskiej rzeczywistości, że w Kraju Kwitnącej Wiśni ostatnią kolonię trędowatych zamknięto dopiero w roku 1996, choć lekarstwo na trąd wynaleziono już przecież w latach czterdziestych, a do końca następnej dekady wszędzie indziej na świecie zwalniano ze szpitali pacjentów objętych dotąd kwarantanną. Ośrodki dla chorych na trąd funkcjonują zresztą w Japonii do tej pory, z tym że pacjenci nie są już ubezwłasnowolnieni. Film podnosi tym samym interesującą kwestię równoczesnego pielęgnowania tradycji i uprzedzeń. Koniec końców jednak, zgodnie z przewidywaniami, tak bohaterowie, jak i reżyserka opowiadają się nie po stronie twardej wiedzy medycznej, lecz mistycyzmu Wschodu. Frapujące skądinąd, że Kawase wypłynęła na szersze wody jako uznana dokumentalistka, a cała jej twórczość fabularna ufundowana jest na sentymentalnej symbolice. Nieprzypadkowo Tokue i Sentarô spotykają się w momencie, gdy kwiaty wiśni na okolicznych drzewach znajdują się w krótkotrwałym pełnym rozkwicie, symbolizującym nadzieję, ale i przypominającym o ulotności i śmiertelności. Szczęśliwie jednak, mimo że autorka „Lasu w żałobie” tradycyjnie nie szczędzi pocztówkowo pięknych ujęć przyrody, świetnie nakreślone i zagrane obie postaci pierwszoplanowe nie pozwalają się sprowadzić tylko do roli obiektów w kadrze, jak to miało miejsce we wspomnianym, cokolwiek pretensjonalnym „Zawsze woda”. Nie w pełni przekonująco wypada za to wątek uczennicy Wakany (Kyara Uchida, prywatnie wnuczka Kiki), jedynej wiernej klientki Sentarô. Z punktu widzenia fabuły wprowadzenie narracji obejmującej trzy pokolenia jest co prawda zrozumiałe, ale motyw młodziutkiej bohaterki nie znajduje odpowiedniego rozwinięcia. „Kwiat wiśni…” potwierdza tezę, że u Kawase forma zwykle góruje nad treścią. Rzecz jasna, niekoniecznie musi być to niewybaczalną wadą w kinie, sztuce wizualnej przecież. Wspaniałe w swej drobiazgowości są zwłaszcza sceny ukazujące Tokue przy pracy. Kamera śledzi każdy etap procesu przygotowywania nadzienia do dorayaki. Tu akurat widać wprawną rękę twórczyni dokumentów. Reżyserce udało się także wykreować ujmujący mały świat baru, równie charakterystycznego, co lokale z „Dymu” Wanga czy „Zaklętych rewirów” Majewskiego. Chętnie zajrzę jeszcze kiedyś do naleśnikarni Sentarô – co i Państwu polecam. An Reżyseria Naomi Kawase. Scenariusz Naomi Kawase na podstawie powieści Duriana Sukegawy. Zdjęcia Shigeki Akiyama. Muzyka David Hadjadj. Wykonawcy Kirin Kiki (Tokue), Masatoshi Nagase (Sentarô), Kyara Uchida (Wakana), Etsuko Ichihara (Yoshiko). Produkcja Comme des Cinémas, Kumie, Mam, Nagoya Broadcasting Network, Twenty Twenty Vision Filmproduktion Gmbh. Japonia – Francja – Niemcy 2015. Dystrybucja Aurora. Czas 113 min Piotr Dobry, Kwiat wiśni i czerwona fasola, „Kino" 2016, nr 8, s.79-80 © Fundacja KINO 2016 POLECAMY: esej Jagody Murczyńskiej o Naomi Kawase w papierowym wydaniu „Kina” 8/2016 |