CZERWONY KAPITAN BARTOSZ ŻURAWIECKI
W tytule mamy kolor czerwony, ale debiut reżyserski Michala Kollara jest próbą stworzenia czarnego kryminału rozgrywającego się w realiach środkowej Europy. Oparty na powieści słowackiego autora Dominika Dána pokazuje nam świat przeżarty złem, skorumpowany i, mimo letniej aury, posępny. Kto kino czeskie i słowackie kojarzy wyłącznie z ciepłymi, „ludzkimi” komediami obyczajowymi, ten może być zaskoczony. W „Czerwonym Kapitanie” nie ma ani grama dobrodusznej ironii, a humor, jeśli jest, to wyłącznie wisielczy. Rok 1992. Trwa olimpiada w Barcelonie, a Czechosłowacja właśnie się rozpada, o czym informuje nas efektowna czołówka zbudowana wokół fruwającej na wietrze gazety. Ale bohaterów filmu geopolityka mało obchodzi. To policjanci z wydziału zabójstw, wciąż żyjący z piętnem sługusów minionego reżimu i niezbyt entuzjastycznie (eufemistycznie mówiąc) przyjmujący zmiany systemowe. Jeden z nich, najmłodszy w tym gronie Richard Krauz (Maciej Stuhr), postanawia zająć się sprawą zwłok przypadkowo odkrytych w centrum Bratysławy. W czaszce denata tkwi bowiem sporych rozmiarów gwóźdź. Szkielet należał do pewnego kościelnego, który zmarł w roku 1985. Śledztwo, rzecz jasna, pozwoli odkryć wiele ponurych sekretów z niedawnej przeszłości.
Rzecz jest jasna, choć film mroczny. Niestety, także ociężały, załamujący się pod ciężarem własnej intrygi. Niby wszystko jest tu na miejscu. Rzeczywistość w obiektywie kamery Kacpra Fertacza (to polsko-czesko-słowacka koprodukcja, część zdjęć kręcona była w Krakowie) wyssana została z barw i nawet letnie światło wygląda na brudne. Bohaterowie są zmęczeni i poruszają się w rzeczywistości etycznie co najmniej wątpliwej, sami zresztą mają sporo grzechów na sumieniu. Fabuła kluczy, przerzuca nas z miejsca na miejsce, z miasta do miasta. Bywa krwawo i agresywnie. Pojawiają się też elementy kina akcji, takie jak np. pościg na dworcu czy niebezpieczne popisy na autostradzie. A jednak, powiedzmy sobie szczerze, jest nudno. Przyczynę upatruję w tym, że świat „Czerwonego Kapitana” został zbudowany z klisz zbyt już ogranych i zużytych, nawet jeśli wziąć poprawkę na konwencję filmu. Widać to nawet na poziomie porządku genderowego. Zabójstwa i porachunki to (oczywiście) męska sprawa. Domena spoconych facetów o nieprzyjaznych twarzach i z giwerą w ręku. Nieliczne kobiety pełnią na ekranie role powiernic, opiekunek, matek, żon. Dom jest jedyną przystanią, w której Krauz może znaleźć wytchnienie od dojmujących obowiązków. On jednak, zamiast jechać z rodziną na wakacje, heroicznie postanawia wyjaśnić do końca okoliczności okrutnego mordu. Żadnym zaskoczeniem nie będzie odkrycie, że zamęczyła kościelnego ubecja, jeszcze do niedawna wszechwładna i bezkarna w państwie czechosłowackim (jej macki objęły także np. Kościół katolicki), wciąż zresztą mająca spore wpływy. Dawni funkcjonariusze z powodzeniem przystosowują się do nowych realiów. Trafiają do policji, do polityki, rozkręcają biznesy. To są rewelacje, które mogły robić wrażenie w czasach, gdy rozgrywa się akcja filmu, w epoce „Psów”, ale dzisiaj wydają się jedynie powtórką z rozrywki. Skądinąd, anachroniczność debiutu Kollara wzmaga również fakt, że niektóre z tzw. spektakularnych sekwencji (jak choćby ów wyścig na autostradzie) poziomem realizacji także przypominają lata 90. Autorzy rozmywają indywidualną odpowiedzialność za zbrodnie. Niby wszystkie drogi zaczynają w pewnym momencie prowadzić do osławionego oprawcy, tytułowego Czerwonego Kapitana, ale i on okazuje się wyłącznie trybikiem w machinie. Winę ponosi system komunistyczny, oskarżyć trzeba tych, którzy – ze strachu, z konformizmu, z wyrachowania – mu służyli. Czynili zło lub na nie nie reagowali. Ta ogólnikowość daje się we znaki zwłaszcza w ostatnich sekwencjach, gdy w zagmatwanej intrydze już w ogóle przestaje być wiadomo, kto właściwie stoi za zabójstwem kościelnego. A cóż to za kryminał bez sugestywnego zbrodniarza i wyrazistych motywów? Nieświeżość fabuły odbija się również na grze Macieja Stuhra. Owszem, jest jak trzeba nieogolony i udręczony, i małomówny, ale zdaje się też prywatnie męczyć w roli jedynego sprawiedliwego w Sodomie. Trudno powiedzieć, co kieruje młodym policjantem, że z taką determinacją rzuca wyzwanie ubeckiej mafii. Epilog sugeruje, że ma w tym jakiś własny, nie do końca czysty interes. Być może. Wcześniejsze sekwencje niewiele odkrywają z wewnętrznej prawdy Krauza.
Ciekawszy wydaje się jego starszy partner z zespołu dochodzeniowego, w pierwszych scenach złorzeczący na Havla i zarzucający komunistom, że oddali władzę w ręce kompletnych amatorów. Takie pomieszanie resentymentów z ciężką policyjną harówą mogłoby dać niebanalny efekt, jednak twórcy szybko pozbywają się tej postaci z pola widzenia. Szkoda. Zostaje stereotypowa, mocno spóźniona opowieść o walce ze złymi ubekami. Rudý Kapitán / Červený Kapitán Reżyseria Michal Kollar. Scenariusz Michal Kollar, Miro Sifra, Anna Fifkova na podstawie powieści Dominika Dána. Zdjęcia Kacper Fertacz. Muzyka Petr Ostrouchov. Wykonawcy Maciej Stuhr (Richard Krauz), Oldrich Kaiser (Kapitan), Martin Finger (Ivan Kanis), Marián Geišberg (Eduard Buger), Zuzana Kronerová (Marika). Produkcja Fog’n’Desire, Mental Disorder 4, Sokol Kollar. Czechy – Słowacja – Polska 2016. Dystrybucja Kino Świat. Czas 115 min Bartosz Żurawiecki, Czerwony Kapitan, „Kino" 2016, nr 8, s. 83 © Fundacja KINO 2016 |