SMOLEŃSK BARTOSZ ŻURAWIECKI
W serwisie branżowym imdb.com polscy użytkownicy, recenzujący film Antoniego Krauzego, przyznają mu albo minimalną, albo maksymalną liczbę gwiazdek. Nietrudno zgadnąć, że wojna na gwiazdki dotyczy nie tyle walorów artystycznych „Smoleńska”, co jego wymowy politycznej. W tej sytuacji aż się chce, choćby z czystej przekory, zachować wstrzemięźliwość, na chłodno zważyć wady i zalety dzieła. Niestety, nie daje ono na to żadnych szans. I to zarówno ze względów artystycznych, jak i politycznych. To nie jest film nastawiony na dialog, na stawianie pytań, na szukanie prawdy, nawet na wzbudzanie kontrowersji. To jest film, który narzuca jedynie słuszną wersję wydarzeń, jakie rozegrały się 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. A kto nie wierzy w zamach zorganizowany przez Rosjan, ten jest idiotą (pożytecznym idiotą służącym interesom Putina), agentem lub cynicznym karierowiczem. Koniec. Kropka. „Prawda” o Smoleńsku obwieszczona zostaje już w pierwszych ujęciach rozgrywających na rosyjskim lotnisku jeszcze przed katastrofą i cały dwugodzinny film służy wyłącznie udowadnianiu udowodnionego.
W tym samym propagandowym duchu postacie występujące w filmie podzielone zostały na patriotów i łajdaków. Największym z tych ostatnich jest szef „liberalnej” telewizji (która skądinąd wygląda na ekranie jak skromne biuro rachunkowe – korytarzyk i kilka kanciap), demon dziesiątej kategorii. Zagrany tandetnie przez Redbada Klijnstrę manipuluje współpracownikami i opinią publiczną. Zresztą do programów owej telewizji zapraszany jest kudłaty ekspert, od którego aż bije nonszalancja i pogarda. Obaj należą do tego samego sortu, co rozwydrzeni młodzieńcy protestujący przeciwko obecności krzyża na Krakowskim Przedmieściu albo… rozwydrzeni młodzieńcy wyrażający sprzeciw przeciwko pochówkowi Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu. Tu zresztą pobłażliwy uśmiech zamiera na ustach, bowiem w niewielkim tłumie krzykaczy nie zgadzających się na królewski pogrzeb pary prezydenckiej widać także… skośnookich mężczyzn azjatyckiego pochodzenia. Skąd i dlaczego oni się tam wzięli? Umieszczanie ich w takim kontekście – zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę wzrastające w Polsce nastroje ksenofobiczne - wydaje mi się wyjątkowo, oględnie mówiąc, niefortunne. Między patriotami a łajdakami błąka się główna bohaterka filmu, dziennikarka „liberalnej” telewizji, zagrana fatalnie przez Beatę Fido. Zrazu Nina daje sobą manipulować bossowi i wierzy święcie w rządową propagandę - winą za śmierć dziewięćdziesięciu sześciu osób obarczającą pilotów samolotu i uczestniczącego w feralnym locie generała, który wywierał na nich naciski - ale powoli przechodzi na właściwą stronę. Czyli nie wszystko stracone dla ślepców, którzy jeszcze nie przejrzeli na oczy. Pokazana z wdziękiem socrealistycznej czytanki przemiana bohaterki odsłania też merytoryczne ubóstwo filmu. Bowiem w „Smoleńsku” nie ma właściwie nic poza Smoleńskiem. Wszyscy mówią tutaj tylko o jednym, jak w filmie pornograficznym. Matka przychodzi do córki w odwiedziny i już od progu pyta: „czy ty naprawdę wierzysz w oficjalną wersję wydarzeń?”. Gdy w pewnym momencie Nina podczas wizyty u ojca w Chicago zaczyna wspominać jakieś dawne wakacje, czujemy, jakby uderzył w film nagły powiew autentycznego życia. Niestety, scena ta trwa kilkadziesiąt sekund. A w kolejnej sekwencji ojciec zabiera córkę do klubu polonijnego, gdzie pewien guru w formie wykładu ujawnia „całą prawdę” o 10 kwietnia 2010 roku. Jakichś okruchów życia można się też doszukiwać w epizodycznej roli „doświadczonego pilota” (tak jest w napisach końcowych), którego rzetelnie zagrał Marek Bukowski. Mówi on w jednej z rozmów, że musi chodzić na terapię z powodu tego, co stało się w Smoleńsku, i tu przynajmniej widać osobisty, nieupozowany dramat. Ale to tyle, jeśli chodzi o tzw. prawdę życiową. Bo też w „Smoleńsku” nieistotne jest życie, nieistotna jest śmierć. Istotny jest mit, który buduje się na zasadzie „cel uświęca środki”. Najwyraźniej te mitotwórcze mechanizmy demonstruje finałowa scena wizyjna, w której rozradowani pasażerowie tupolewa ściskają się z zamordowanymi w Katyniu oficerami. Tak, w Polsce najlepiej się czujemy w sferze symbolicznej, gdzie możemy postrzegać siebie jako szlachetnych, dzielnych wojowników i kryształowych obrońców katolicyzmu (bo przecież nawet nie chrześcijaństwa). Rzeczywistość natomiast to spisek, jakiś matrix, w którym czyhają na nas wrogie siły (głównie rosyjskie i niemieckie). Ktoś chce nas zabić, zniszczyć, nami rządzić i manipulować. Paranoja, jednym słowem. Nikt na ekranie nie stawia przed nami lustra, nie zmusza do refleksji na przykład nad słabościami państwa czy narodowymi przywarami. „Patrioci” są w filmie pokazani jako osoby bez skazy i zmazy (na czele z wyidealizowaną figurą Lecha Kaczyńskiego) – prawi, cnotliwi, prawdomówni, odważni. Proszę też spojrzeć, jak została potraktowana przestrzeń mieszkalna. Banalne, nowoczesne, bezosobowe mieszkanie Niny to tylko nic nieznaczące tło. Natomiast kamera z lubością przesuwa się po ryngrafach i innych patriotycznych pamiątkach w godnym domu generała.
Po obejrzeniu „Smoleńska” można oczywiście z przekąsem stwierdzić, że jak chce się robić kino propagandowe, to trzeba mieć rozmach i umiejętności Eisensteina albo Leni Riefenstahl. Ale sarkazm niewiele tutaj pomoże. Obawiam się bowiem, że zgrzebna czytankowa forma, nie stawiająca żadnych wymagań intelektualnych i estetycznych, tylko ułatwi dotarcie z przekazem do wielu polskich widzów. Niezależnie jednak od wyników frekwencyjnych pozostaje smutek, że ten film wieńczy karierę reżysera z takim dorobkiem jak Antoni Krauze. Smoleńsk Reżyseria Antoni Krauze. Scenariusz Tomasz Łysiak, Antoni Krauze, Maciej Pawlicki, Marcin Wolski. Zdjęcia Michał Pakulski. Muzyka Michał Lorenc. Wykonawcy Beata Fido (Ddziennikarka Nina), Maciej Półtorak (operator Mateusz), Aldona Struzik (generałowa), Lech Łotocki (prezydent), Ewa Dałkowska (żona prezydenta), Redbad Klijnstra (redaktor), Jerzy Zelnik (dyplomata), Halina Łabonarska (matka Niny), Dominika Figurska (wdowa). Produkcja Picaresque. Dystrybucja Kino Świat. Polska 2016. Czas 120 min Bartosz Żurawiecki, Smoleńsk, „Kino" 2016, nr 10, s. 78-79 © Fundacja KINO 2016 |