LA LA LAND DIANA DĄBROWSKA
Podobno jedna piosenka może uratować życie, wyobraźmy więc sobie, do czego w dzisiejszych czasach może być zdolny musical, dzięki któremu widzowie są w stanie zapomnieć o bolączkach otaczającego świata. W „La La Land” Damien Chazelle składa hołd klasycznemu Hollywoodowi i jego najjaśniejszym bohaterom: Fredowi Astaire’owi i Ginger Rogers, Humphrey’owi Bogartowi i Katharine Hepburn. Jakby tego było mało, reżyser nawiązuje również do kina francuskiej nowej fali. „La La Land” rozpoczyna się majestatyczną sekwencją będącą współczesną wariacją na temat „Weekendu” Jean-Luc Godarda (1967). W ujęciu Chazelle’a nawet ogromny korek uliczny na autostradzie w Los Angeles staje się dobrą okazją do manifestacji siły amerykańskiego snu. Już od pierwszych chwil wkraczamy do przestrzeni niezwykłej, w której równie osobliwe, jak bohaterowie opowieści, są pory roku – nie sposób odróżnić tutaj zimy od lata. Mia (Emma Stone) marzy o karierze aktorskiej, Sebastian (Ryan Gosling) chce otworzyć klub jazzowy. Oboje wydają się piekielnie zdolni, lecz w równej mierze pechowi. Liczne przesłuchania nie przynoszą pożądanych efektów, a grywanie kolęd w podrzędnych barach staje się już nie do zniesienia. Bohaterowie od momentu pierwszego spotkania przeczuwają, że są sobie pisani, ale lubią droczyć się z przeznaczeniem. Podobnie czyni reżyser, który rozpoczyna film jak pogodny musical, żeby później znacząco zmienić jego tonację. Współczesna amerykańska kinematografia różnymi drogami próbuje przywrócić blask gatunkom popularnym przed laty. W dużej mierze udało się to z westernem, warto jednak zauważyć, że musical został na długie lata zamknięty w szufladzie z napisem „High School Musical” albo „Glee”. Tymczasem Chazelle tworzy na ekranie świat, który pozornie mógłby przypominać disneyowską baśń, ale subwersyjnie przekształca ją w dramatyczny spektakl przyziemności, codzienności i niedopasowania. Reżyser świadomie uderza prosto w serce jednego z podstawowych mitów, jednoczącego do dziś wszystkich obywateli (co perwersyjnie udowadniają tegoroczne wybory w USA) – „od zera do bohatera”. „La La Land” jest na poziomie oczywistości hołdem dla marzycieli, którzy chcą poświęcić wszystko, żeby spełnić swe sny. Marzycieli, którzy przemawiają do nas dużymi oczami uroczej Emmy Stone i skrytym uśmiechem męskiego Ryana Goslinga. Równocześnie jednak odnajdziemy w tych różnych odcieniach humoru i barwach śpiewu liczne niejednoznaczności – bo dążenie do sukcesu pociąga za sobą nie tylko ciężką pracę, ale też kompromisy, poniżenie i nieuniknione poczucie straty. „La La Land” jest filmem o miłości i pasji, ale też o czymś zdecydowanie mniej romantycznym. Chazelle opowiada o bohaterach, których fascynują skrajności – wielka radość albo dojmujący smutek, wszystko albo nic. Reżyser staje się tym samym głosem generacji, której przedstawiciele nie są w stanie zrezygnować dla drugiej osoby z miłości do samego siebie. „La La Land” pokazuje pokolenie usilnie przekonane o swojej wyjątkowości, buntujące się właściwie bez celu i z trudem uznające kompromisy w drodze na szczyt. W ekranowym świecie nikt nie chce już wieść prostego życia. Bohaterowie znajdują się na wiecznym rozdrożu – z jednej strony marzą o wielkiej miłości, z drugiej natomiast nie chcą jej podporządkować swoich planów. Film Chazelle’a łączy motyw niepokornych ambicji z próbą reinterpretacji klasycznej „Casablanki”. Bohaterowie „La La Land” są zbyt cyniczni i zuchwali, by zadowolić się romantyczną wizją Paryża z melodramatycznego arcydzieła Curtiza. Być może ich „kocham cię” brzmi szczerze, ale ostatecznie przegrywa z egoizmem. Mimo wszystko, w pokrytej lukrem ekranowej wizji można się z łatwością odnaleźć, sympatyzujemy przecież z parą marzycieli-kochanków. Na szczególną uwagę w tym kontekście zasługuje poetycki finał „La La Land”, który – za sprawą karnawałowego kolażu filmowych konwencji – objawia widzom istotę kina jako medium projektującego na ekran nasze najskrytsze fantazje, kina utkanego z marzeń i bajek, w które ostatecznie wierzymy bardziej niż postacie na ekranie. François Truffaut wyznał kiedyś, że filmy są piękniejsze niż życie. „La La Land” jest bez wątpienia dziełem pięknym, ale ukazującym równocześnie okrucieństwo i bezduszność, jakie pojawiają się nieoczekiwanie, gdy marzenia ulegają spełnieniu. Być może zatem w „La La Land”, zamiast gwiazdom na niebie, przyglądamy się pamiątkowym bliznom wyśnionych miłości, które przegrały walkę ze zdrowym rozsądkiem. Niezależnie od wszystkiego, nie sposób nie zakochać się w filmie Chazelle’a, który – choć zrealizowany w szerokim CinemaScope – odznacza się również zaskakującą subtelnością. La La Land Scenariusz i reżyseria Damien Chazelle. Zdjęcia Linus Sandgren. Muzyka Justin Hurwitz. Wykonawcy Ryan Gosling (Sebastian), Emma Stone (Mia), Amiée Conn (znana aktorka), Terry Walters (Linda), Callie Hernandez (Tracy), J.K. Simmons (Bill). Produkcja Black Label Media, Gilbert Films, Impostor Pictures, Marc Platt Productions. Usa 2016. Dystrybucja Monolith Films. Czas 126 min Diana Dąbrowska, La La Land, „Kino" 2017, nr 1, s. 69 © Fundacja KINO 2017 POLECAMY: esej Jana Topolskiego o kinie Damiena Chazelle’a w papierowym wydaniu „Kina” 1/2017 |