CMENTARZ WSPANIAŁOŚCI ROBERT BIRKOHOLC
Najnowszy film Apichatponga Weerasethakula w dużej części rozgrywa się w szpitalu, w którym znajdują się żołnierze pogrążeni w śpiączce. Złośliwi mogliby powiedzieć, że spanie to temat wręcz wymarzony dla twórców slow cinema. Za prekursora kina powolnej narracji można wszak uznać Andy’ego Warhola, który w swym monumentalnym dziele „Sen” z 1963 roku pokazywał przez osiem godzin śpiącego mężczyznę. Weerasethakul, notabene wielbiciel filmowej twórczości popartowego guru, nie jest aż tak radykalny, ale też lubi testować wytrzymałość widza. Jego najsłynniejsze dzieło, nagrodzony Złotą Palmą w Cannes „Wujek Boonmee, który potrafi przywołać swoje poprzednie wcielenia”, miał swoich zagorzałych fanów, lecz został odrzucony przez dużą część publiczności jako film nudny i hermetyczny. „Cmentarz wspaniałości” również jest enigmatyczny, senny i powolny. Tym razem Weerasethakulowi udało się jednak wykreować magiczną atmosferę, która może wciągnąć także widzów podchodzących dotychczas sceptycznie do kina tajskiego twórcy. Podobnie jak inne dzieła azjatyckiego reżysera, „Cmentarz wspaniałości” zawiera pewne autobiograficzne odniesienia. Akcja rozgrywa się w Khon Kaen, małym miasteczku na wschodzie Tajlandii, w którym Weerasethakul dorastał jako syn małżeństwa lekarzy. „Cmentarz wspaniałości” nie dzieje się jednak w przeszłości, ale współcześnie, w mieszczącym się w byłej szkole szpitalu, wypełnionym żołnierzami, którzy zapadli w śpiączkę. Co ciekawe, mężczyźni czasem wybudzają się z głębokiego snu i przez krótki czas potrafią normalnie funkcjonować. Są w stanie na przykład zjeść obiad w stołówce, ale muszą liczyć się z tym, że w każdej chwili mogą stracić świadomość i nagle zapaść w sen, choćby i nad talerzem z jedzeniem. Główna bohaterka filmu, Jen, kobieta w średnim wieku (Jenjira Pongpas), która zmaga się z własnym kalectwem (ma jedną nogę krótszą od drugiej), pomaga jako wolontariuszka przy pielęgnowaniu chorych. Jen opiekuje się Ittem (Banlop Lomnoi), żołnierzem z południa Tajlandii, który po wyzdrowieniu chciałby porzucić armię i zająć się wyrobem ciasteczek. Pomiędzy dwojgiem bohaterów rodzi się swego rodzaju więź, subtelna i właściwie podświadoma, bo przebudzenia Itta są rzadkie i krótkotrwałe. Kontakt ten jest potrzebny także kobiecie, która próbuje czymś wypełnić swoje życie. Paradoksalnie, jak mówi Jen, tylko dzięki śpiącym żołnierzom coś dzieje się w mieście. W Khon Kaen trudno bowiem wyznaczyć granicę między śnieniem a działaniem na jawie. Śpiący pacjenci są oświetlani specjalnymi lampami, dającymi różnokolorowe, jaskrawe światła – niebieskie, fioletowe czy zielone – które mają zapobiec koszmarom. W pewnym momencie w tym fantasmagorycznym oświetleniu ukazane zostają również ulice miasta. Cała społeczność jest jakby pogrążona we wspólnym śnie. „Cmentarz wspaniałości” można interpretować według klucza filozoficzno-religijnego – przecież w buddyzmie całe życie człowieka jest traktowane właśnie jako sen. Podobnie jak we wcześniejszych dziełach Weerasethakula, także i tu pojawiają się motywy wzięte z religijnego folkloru: młoda dziewczyna Keng (Jarinpattra Rueangram) kontaktuje się z duchami, a nieżyjące od setek lat patronki miejscowej świątyni osobiście dziękują śmiertelnikom za złożone dary. Tajlandia jawi się w „Cmentarzu...” jako świat na wpół magiczny, ale reżyser nie idealizuje bynajmniej życia w ojczyźnie. Weerasethakul podkreślał w wywiadach, że bardzo ważny był dla niego kontekst polityczny, który może być słabo czytelny dla europejskich widzów. Obecność żołnierzy w Khon Kaen przypomina o niedawnym zamachu stanu w Tajlandii i militaryzacji kraju. Jeśli spojrzeć na film z politycznej perspektywy, to błogi sen okazuje się wegetacją: ludzie na ulicach miasta mogą kojarzyć się z widmami. Współcześnie Tajlandczycy muszą śnić, żeby uciec od ponurej rzeczywistości – tłumaczył Weerasethakul europejskim dziennikarzom. Inaczej niż np. Jia Zhang-ke w „Nawet góry przeminą”, reżyser „Cmentarza” nie próbuje jednak tworzyć czytelnej społeczno-politycznej alegorii, lecz posługuje się wieloznacznym symbolem i w poetycki sposób pokazuje, jak w Tajlandii współistnieją ze sobą różne porządki. Szpital, tkwiący gdzieś pomiędzy przeszłością a przyszłością, tradycją a nowoczesnością, realnością a mitem, wydaje się szczególnie symboliczny. Księżniczki ze świątyni mówią Jen, że dawniej było tu cmentarzysko, a duchy królów używają śpiących żołnierzy w swych wojnach, dlatego pacjenci nigdy nie wyzdrowieją. Historia przegląda się u Weerasethakula w micie, a mit w historii, różne warstwy nachodzą na siebie jak w palimpseście. Dobrze widać to w scenie w parku, kiedy Jen spaceruje z Keng, przez którą rzekomo przemawia Itt. Podczas gdy żołnierz opowiada ustami medium o spacerze po pięknym, mitycznym pałacu, Jen odkrywa w przestrzeni parku ślady historycznej przeszłości: buddyjskie posągi, pomnik przypominający o wojnie czy ślady po wielkiej powodzi, jaka miała miejsce kilka lat temu. Główna bohaterka „Cmentarza…” próbuje odnaleźć się w tej zrujnowanej rzeczywistości. Sen może być metaforą społecznego uśpienia, ale też wędrówki po osobistej i zbiorowej pamięci, duchowej medytacji, która może prowadzić do przebudzenia. Nie trzeba znać historii Tajlandii, żeby dać się wciągnąć w opowieść, która oddziałuje przede wszystkim dzięki obrazom. Od strony wizualnej „Cmentarz...” jest bowiem prawdziwym majstersztykiem. Za pomocą intensywnych barw (błękitu, zieleni, czerwieni), długich, statycznych ujęć i kompozycji kadrów operator Diego García kreuje lunatyczną atmosferę tajlandzkiego miasteczka. Choć w filmie Weerasethakula zobaczymy między innymi... pierwotniaka pantofelka, unoszącego się na tle nieba, „Cmentarz...” nie jest jednak grafomańskim filmem „onirycznym”. Reżyser rozładowuje poetycki patos trywialnymi szczegółami fizjologicznymi i dyskretnym humorem. Na plus trzeba zaliczyć także postać głównej bohaterki, która została co prawda ledwie zarysowana, ale wydaje się o wiele bardziej krwista od takiego na przykład wujka Boonmee. Pomimo niesprzyjających okoliczności historycznych, kalectwa i poczucia samotności Jen nie zamyka się na świat i nie stroni od zmysłowych doznań. Weerasethakul nie stawia jednoznacznych tez społecznych ani psychologicznych, lecz dyskretnie opisuje stan świadomości, a może raczej nieświadomości swoich rodaków. W twórczości Taja „Cmentarz wspaniałości” jest chyba filmem najmniej udziwnionym formalnie, a zarazem najprzyjemniejszym w odbiorze. W dalszym ciągu nie jest to jednak kino dla wszystkich. O ile wielbiciele slow cinema prawdopodobnie dadzą się uwieść sennemu nastrojowi opowieści, o tyle niewykluczone, że pozostali widzowie sami spoczną podczas seansu w objęciach Morfeusza. Rak ti Khon Kaen Scenariusz i reżyseria Apichatpong Weerasethakul. Zdjęcia Diego García. Wykonawcy Jenjira Pongpas (Jen), Banlop Lomnoi (Itt), Jarinpattra Rueangram (Keng). Produkcja Illuminations Films, Kick The Machine, The Match Factory, Francja – Niemcy – Wlk. Brytania – Tajlandia – Korea Południowa – Malezja – Meksyk – USA – Norwegia 2015. Dystrybucja Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. Czas 122 min Robert Birkoholc, Cmentarz wspaniałości, „Kino" 2017, nr 2, s. 80-81 © Fundacja KINO 2017 POLECAMY: wywiad z Apichatpongiem Weerasethakulem w papierowym wydaniu „Kina” 2/2017 |