CAPTAIN FANTASTIC MICHAŁ PIEPIÓRKA
Laslie, zanim podcięła sobie żyły, cierpiała na chorobę afektywną dwubiegunową. Osierociła gromadkę dzieci, które wychowywała z mężem z dala od centrów handlowych i przetworzonej genetycznie żywności. W filmie Matta Rossa również można się dopatrzyć symptomów pewnego rozdwojenia jaźni. Narracja prowadzona jest w taki sposób, by każdej stawianej tezie nieustannie towarzyszyła antyteza. Amerykański twórca, nasycając swoje dzieło duchem heglowskiej dialektyki, przemienił je w filozoficzną rozprawkę na temat ważkich problemów współczesności – etycznych i politycznych. Tytułowy bohater grany przez Viggo Mortensena przypomina Piotrusia Pana. Więcej w tej postaci z baśni czy kolorowego komiksu niż z prawdziwego życia. Nie bez powodu nosi ona superbohaterski tytuł Captain Fantastic. O adekwatność tego przydomku toczy zresztą grę sam reżyser. Choć w snutej przez niego opowieści nie brakuje zarówno wielkich emocji, dramatów, jak lekkości i dowcipu, to całość opiera się na solidnym fundamencie racjonalizmu. Film ma konstrukcję filozoficznego dialogu, którego stawką jest odpowiedź na pytanie o granice wolności i warunki dobrego życia. Operuje skrajnościami, żeby ostatecznie zadowolić się stanem pośrednim. Naturze przeciwstawia kulturę, prawdzie hipokryzję a lewicy konserwatyzm. Ross radykalizmem stylu życia głównego bohatera maskuje koncyliacyjny cel swego przedsięwzięcia, które ma pokazać zwycięstwo zdrowego rozsądku w walce ze ślepą bezkompromisowością. Teza i antyteza nieuchronnie zmierzają ku syntezie. Pierwsza scena może przyprawić o mdłości. Najstarszy syn Bena za pomocą noża poluje na łanię i zjada kawałek jej wnętrzności, dzięki czemu zostaje uznany przez ojca za prawdziwego mężczyznę. Umazane błotem dzieci przypominają nietknięte przez cywilizację amazońskie plemię. Stanowią współczesną wariację na temat dobrego dzikusa, chociaż Ross, wprowadzając nas w nietypową rzeczywistość Bena i jego rodziny, nieustannie stara się unikać jednoznacznej oceny. Scenie wywołującej obrzydzenie i poważne obawy o dobre intencje ojca towarzyszy kolejna, przedstawiająca ich alternatywną „way of life” jako utopię niemal rodem z „Państwa” Platona. Zresztą antyczne ideały wydają się bohaterom wyjątkowo bliskie. Nauce sztuk walki, oprawiania dzikiego zwierza czy rozwijaniu tężyzny fizycznej towarzyszą długie godziny spędzane nad fizyką kwantową, na grze na instrumentach, śpiewie czy interpretacji klasyków literatury. Ross wchodzi w dialog z tradycją opowieści o komunach hipisowskich i lewicowych wspólnotach, próbujących stworzyć alternatywę wobec dominującej większości. Oryginalność Amerykanina polega na tym, że ucieka od czarno-białego obrazu życia bohaterów. Obdarza ich sympatią, lecz ostatecznie podważa przynajmniej niektóre aspekty funkcjonowania tej nietypowej rodziny. Przede wszystkim jednak chodzi mu o krytyczne spojrzenie na kulturę współczesnego Zachodu, zdominowaną przez bezmyślną popkulturę, żarłoczną konsumpcję i hipokryzję. Głównymi oskarżonymi stają się: neoliberalna gospodarka, religia i klasowa struktura władzy. Można zarzucić Rossowi, że poprzestał na chwytliwych lecz uproszczonych hasłach, a proponowanej przez niego alternatywie zbyt blisko do nierealistycznej utopii. Amerykanin broni się jednak komiksowym dystansem, w który opakował tę historię rodem z filozoficznej powiastki. Ironicznej krytyce ostatecznie zostają poddane zarówno powtarzane dzieciom slogany o konieczności przekazania władzy w „ręce ludu”, jak i struktura społeczna, w której siła bierze się z przywilejów i przewagi ekonomicznej. Logikę walki klas i konfrontacji „ciemiężycieli z pachołkami”, o której tak dużo mówi Ben, Ross przeniósł bezpośrednio na teren historii rodzinnej. Akcja filmu toczy się wokół pogrzebu żony fantastycznego kapitana. Kolorowa rozśpiewana banda udaje się w drogę do nieakceptującej jej sposobu życia rodziny, żeby wypełnić ostatnią wolę żony i matki. Zderzenie zamożnych konserwatystów z „dzikusami” z obcego plemienia, świętującymi urodziny Noama Chomsky’ego zamiast Bożego Narodzenia, musi prowadzić do nieuniknionego konfliktu. Przedstawiony na ekranie antynomiczny świat może razić schematyzmem, ale daje się w nim usłyszeć echa ważnych procesów społeczno-politycznych zachodzących we współczesnym świecie. Spotkanie dwóch zupełnie odmiennych sposobów życia, dwóch zamkniętych na siebie kultur jest komentarzem do współczesności z jej wędrówkami ludów i radykalizacją stanowisk politycznych. Captain Fantastic mógłby stać się patronem tych wszystkich, którzy pragną wypisać się z obowiązujących norm, narzucanych przez dzisiejszą ekonomię i politykę. Jest „ecofriendly” i praktykuje „slow life”, nie przybierając przy tym żadnej hipsterskiej pozy. Ponieważ doszedł do wniosku, że nie będzie w stanie pokonać kapitalistycznego hegemona, postanowił uwolnić się na własną rękę od tego, co uważa za niewłaściwe. Stworzył azyl w postaci swego małego plemienia. Całkowity izolacjonizm, choć gwarantuje trwałość wyznawanych wartości, nie daje jednak szans na rozwój, którego napędem zawsze jest międzykulturowa komunikacja. Film Matta Rossa został zbudowany na jasnych opozycjach i rozgrywa się w konkretnych społeczno-politycznych realiach spolaryzowanej Ameryki, ale opowiada się po stronie różnorodności. Małe państwo Bena i jego dzieci jest tylko metaforą mnogich wspólnot kulturowych, na które dzielą się współczesne społeczeństwa. Wszyscy żyjemy dziś w (neo) plemionach. Chodzi jedynie o to, żeby umieć wejść w dialog z mieszkańcem pobliskiej wioski. „Captain Fantastic” do tego właśnie zachęca. Captain Fantastic Scenariusz i reżyseria Matt Ross. Zdjęcia Stéphane Fontaine. Muzyka Alex Somers. Wykonawcy Viggo Mortensen (Ben), George Mackay (Bo), Samantha Isler (Kielyr), Annalise Basso (Vespyr), Nicholas Hamilton (Rellian). Produkcja Electric City Entertainment, Shivhans Pictures. USA 2016. Dystrybucja UIP. Czas 118 min Michał Piepiórka, Captain Fantastic, „Kino" 2017, nr 3, s. 72-73 © Fundacja KINO 2017 |