DALIDA. SKAZANA NA MIŁOŚĆ PIOTR DOBRY
Lisa Azuelos od lat zadowala się schematem gatunkowym i powierzchowną obserwacją w ramach swego bezpiecznie mieszczańskiego kina. Jednak poza mizerią artystyczną wcześniejsze filmy francuskiej reżyserki, jak „Pożądanie” czy „Lol” z Sophie Marceau (tudzież zrealizowany przez samą autorkę amerykański remake tego ostatniego, z Demi Moore i Miley Cyrus), oferowały przynajmniej kobieco empatyczne spojrzenie na kobiece sprawy. W „Dalidzie” nie ma nawet tego. Historię legendarnej szansonistki egipsko-włoskiego pochodzenia, która wyrugowała samą Édith Piaf z roli ulubienicy Francji, poznajemy z perspektywy mężczyzn przepytywanych przez psychiatrę po próbie samobójczej gwiazdy. Mężczyźni uczą Dalidę, jak żyć, jak kochać i jak czytać Heideggera. Emancypacja bohaterki sprowadza się do romantycznego kwestionowania poznanych prawd. Kiedy w pokoju hotelowym kochanek tłumaczy jej teorię bycia-ku-śmierci, Dalida odparowuje z czarującym uśmiechem: „Nie zgadzam się z Heideggerem. Najważniejsze to bycie-ku-miłości”. A potem jest seks pod prześcieradłem, czysty i niewinny, z nagością skrupulatnie skrywaną przed kamerą, żeby nie zbrukać doniosłości chwili. Erotyce bez erotyzmu towarzyszy równie konserwatywny charakter postaci. „Chcę ci zrobić kolację, mieć z tobą dziecko, być zwyczajną kobietą” – żarliwie utrwala stereotyp nieszczęśliwej karierowiczki Dalida w rozmowie z mężem i menedżerem w jednej osobie, Lucienem Morisse’em. Patriarchat wyziera niemal z każdego kąta, a w dodatku jest forsowany nad wyraz tandetnie – kulminacja kiczu następuje w scenie montażu równoległego, zestawiającej zabieg aborcji (piosenkarka-męczennica nie chce „niszczyć życia” dużo młodszemu kochankowi) z zapalaniem świecy w kościele i zbliżeniami na figurę Matki Boskiej filmowanej z pozycji klęcznika. Chwilę później dowiadujemy się, że w wyniku uszkodzenia jajników w trakcie operacji gwiazda pozostanie bezpłodna, ale tania estetyka znacznie spłyca rzeczywisty wymiar osobistej tragedii. Dalida miała wybitnie skomplikowane życie uczuciowe, nawet jak na wyśrubowane w tym względzie standardy wyższych sfer. Aż trzech z jej licznych kochanków – w tym włoski wokalista Luigi Tenco – popełniło samobójstwo, aż w końcu i ona sama, po latach głębokiej depresji, odebrała sobie życie. Zarazem unieśmiertelniła ją scena, na której przez całą karierę odnosiła spektakularne triumfy. Kolejne popularne piosenkarki odchodziły w zapomnienie, spychane z piedestałów, jeśli nie przez własne słabości, to przez zmieniające się trendy, a ona trwała, sukcesywnie podbijając Europę, Azję, Afrykę, a wreszcie – w epoce disco – i Amerykę, z natury niedostępną dla gwiazd, choćby i największych, spoza kontynentu. Swojska i egzotyczna. Rzewna balladzistka i królowa kampu. Nagrywała europop, muzykę klasyczną i ludową. Śpiewała po francusku, włosku, arabsku, hebrajsku, japońsku i w paru innych językach. Bariery zdawały się dla niej nie istnieć. Tylko kina nie udało jej się zawojować – co skądinąd zakrawa na gorzką ironię w kontekście słabego filmu Azuelos. Reżyserka nie ma, niestety, pomysłu, jak przekuć dalece nietuzinkową biografię w zajmującą opowieść. Spinając film „samobójczą” klamrą, sama strzela sobie samobója – Tanatos, podobnie jak Eros, jest tu przede wszystkim okropnym nudziarzem. Występ – romans – samobójstwo, występ – romans – samobójstwo… Przewidywalna trajektoria fabuły szybko zaczyna drażnić. Równie mocno irytuje zredukowanie fascynującej, niejednoznacznej postaci do roli ofiary czarnej serii przelotnych związków. Autorka sięga po najbardziej wyświechtane chwyty filmowe także wtedy, gdy skrótowo obrazuje drogę Dalidy na szczyt kolażem wirujących nagłówków gazet i zestawień list przebojów. Albo w przesadnie udramatyzowanych retrospekcjach z dzieciństwa w Kairze, gdzie przyszła gwiazda zostaje jako okularnica nieomal zlinczowana przez koleżanki z katolickiej szkoły. Fragmentaryczny scenariusz pod koniec zaczyna przypominać ekranizację wypisu z Wikipedii – tu spotkanie z choreografem „Gorączki sobotniej nocy”, tam duchowa podróż z jogą w tle, tu znów filozoficzna pogawędka z chłopcem-statystą na planie „Szóstego dnia” Youssefa Chahine’a, jedynego udanego filmu Dalidy, w którym wystąpiła rok przed śmiercią. Wszystko i nic. Pablo Larraín jednym celnym epizodem z życia Jackie Kennedy powiedział więcej o swojej bohaterce niż Lisa Azuelos kanonadą wątków. Nieźle wypada za to odtwórczyni roli Dalidy, Sveva Alviti, włoska aktorka o uśmiechu Julii Roberts. Co prawda lepiej radzi sobie w melodramatycznych scenach prywatnych, bo jednak nie ma estradowego magnetyzmu swojej postaci, ale zasadniczo kreuje Dalidę, w jaką można uwierzyć. No i piosenki. Przede wszystkim piosenki. Nieśmiertelne szlagiery, jak „Gigi l’amoroso”, „J’attendrai” czy „Paroles, paroles” w duecie z Alainem Delonem. Zagorzali fani i tak nie pożałują na bilet, ale dla wszystkich innych płyta będzie lepszą inwestycją. Dalida Reżyseria i scenariusz Lisa Azuelos. Zdjęcia Antoine Sanier. Muzyka Jean-Claude Petit. Wykonawcy Sveva Alviti (Dalida), Riccardo Scamarcio (Orlando), Jean-Paul Rouve (Lucien Morisse), Nicolas Duvauchelle (Richard Chanfray), Alessandro Borghi (Luigi Tenco). Produkcja Pathé. Francja 2016. Dystrybucja Best Film. Czas 124 min Piotr Dobry, Dalida. Skazana na miłość, „Kino" 2017, nr 3, s. 79 © Fundacja KINO 2017 |