120 UDERZEŃ SERCA MICHAŁ PIEPIÓRKA
Robin Campillo przenosi nas do początku lat 90., w sam środek epidemii AIDS. Opowiada o młodych ludziach, którzy walczą nie tylko ze śmiertelną chorobą, ale również z wielkimi korporacjami farmaceutycznymi i tymi, którzy widzą w AIDS karę bożą. Podejmuje więc tematy niezwykle gorące i mimo upływu lat wciąż aktualne – choćby homofobii czy dojmujących braków w edukacji seksualnej. Bohaterowie, często sami chorzy, palą się do działania, chcą organizować manifestacje, protestować, ale także ostatkiem sił wydzierać z życia to, co im się należy. Jednak, co niezmiernie zaskakujące, „120 uderzeń serca” pozostawia nas obojętnymi. Jest bowiem filmem zadziwiająco nieangażującym, emocjonalnie chłodnym, jakby ślepym na to, co kłębi się w głowach i sercach rozgorączkowanych bohaterów. Estetyka filmu Campillo natychmiast przywołuje skojarzenia z „Klasą” Laurenta Canteta, co nie jest przypadkowe, bowiem Campillo i Cantet wielokrotnie ze sobą współpracowali. Oba filmy opierają się przede wszystkim na dialogach i długich dyskusjach. Akcja „120 uderzeń serca” rozgrywa się głównie podczas spotkań stowarzyszenia ACT UP, założonego w celu walki o prawa zarażonych wirusem HIV. Należą do niego jednak nie tylko chorzy, ale również ci, którym ten temat, z różnych względów, nie jest obojętny: homoseksualiści, heteroseksualiści, młodzi, starzy, a nawet rodzice zarażonych. Choć dyskusje mają swoją temperaturę – nie obywają się bez kłótni, kategorycznych sformułowań i ostrej wymiany zdań – nie zbliżają nas do poznania bohaterów, a co najwyżej wskazują na to, że chętnie szufladkowane postacie wcale nie stanowią żadnej spójnej grupy. Z protagonistami jesteśmy w stanie zapoznać się nieco bliżej, dopiero gdy opuszczają akademickie aule i podążają przekuwać słowa w czyny: wylewają sztuczną krew na pracowników firm farmaceutycznych, manifestują podczas parad czy idą razem do łóżka. Dopiero wtedy zaczynamy lepiej ich rozumieć. A o empatię w tym przypadku przecież wcale nietrudno. Łatwo sympatyzować z ludźmi na progu dorosłości, którzy już zostali napiętnowani przez społeczeństwo i mierzą się ze świadomością przedwczesnej śmierci – są zmuszeni do walki o prawo do miłości, godności i życia w czasach zarazy. Niewykluczone, że taki był właśnie zamysł Campillo – nie wchodzić do świata młodych bohaterów przez dawno wyważone drzwi. Francuz nie idzie najłatwiejszą, niejednokrotnie przecieraną drogą współczucia, wzruszenia i żalu. Daleki jest od idealizowania swoich bohaterów – porywczego Seana, nadmiernie racjonalnej Sophie czy nieodgadnionego Nathana. Ponad retorykę uczuć i emocji stawia dyskurs polityczny. Nie chce banalizować tematu, popadać w melodramatyczny ton i niepotrzebną łzawość. Dlatego też nie pokazuje członków ACT UP jako jednorodnej grupy o jasno sprecyzowanych celach i spójnej wizji walki o wspólne interesy. Długie dyskusje są dla reżysera ekwiwalentem psychologicznego realizmu, a równocześnie lekcją społecznego zaangażowania. Jednak ostatecznie cel nie został osiągnięty, o ile bowiem trudno nie docenić wagi prowadzonych nieustannie polemik, to zarazem niełatwo śledzić je z równą uwagą. To z kolei wywołuje rosnące zobojętnienie na problemy bohaterów. Dopiero gdy twórca wykracza poza to, co polityczne i publiczne, zagląda do życia prywatnego bohaterów, widz może zidentyfikować się z ich problemami i najzwyczajniej w świecie kibicować w walce na wielu frontach. Obawa Campillo okazała się więc bezpodstawna, gdyż właśnie sfera erotyczna i emocjonalna dodaje podejmowanym problemom należytej wagi – dosłownie je ucieleśnia, co pozwala osadzić opowieść w realiach, a w konsekwencji lepiej pojąć różne konteksty fabuły. Francuz starał się balansować na granicy zaangażowania i dystansu, prywatnego i politycznego, emocji i racjonalizowania. Niestety, nie udało mu się zachować równowagi i przeważył szalę na korzyść tego, co chłodne. Poetyka sprawozdawczości odbiera opowiadanej historii emocjonalną głębię, a niewiele oferuje w zamian, bo jej intelektualny potencjał jest, niestety, niewielki. Zabiera empatię, lecz nie problematyzuje w żaden nowy sposób podjętego tematu. Pokiereszowani przez chorobę i ludzką pogardę bohaterowie zwyczajnie zasługują na znacznie głębsze zrozumienie. 120 battements par minute Scenariusz i reżyseria Robin Campillo. Zdjęcia Jeanne Lapoirie. Muzyka Arnaud Rebotini. Wykonawcy Nahuel Pérez Biscayart (Sean), Arnaud Valois (Nathan), Adele Haenel (Sophie), Antoine Reinartz (Thibault), Félix Maritaud (Max), Ariel Borenstein (Jeremie). Produkcja Les Films de Pierre. Dystrybucja Gutek Film. Czas 143 min Michał Piepiórka, 120 uderzeń serca, „Kino" 2018, nr 05, s. 74 © Fundacja KINO 2018 POLECAMY: wywiad z Robin Campillo w papierowym wydaniu „Kina” 5/2018 |