DUŻA RYBA I BEGONIA ADRIANA PRODEUS
W czasach, gdy pluszowe kotki i różowe kucyki zastąpił „kotorożec”, a tęcza wymiotów to najprostszy filtr na snapczacie, wyobraźnia anime musi pójść dalej, przesuwając granice tego, co urocze. Dlatego, jak mniemam, narodził się czerwony delfin-jednorożec, galopujący przez fale i chmury – bohater, który podbił serca widzów w Azji, a może spodoba się też w Europie. To estetyka, którą łatwo nazwać manieryzmem: fajerwerki układają się tu w emotikony, a dzięki cudownej mocy wyrastają potężne rośliny, begonie tak wysokie, że mogą wywindować niebo do ziemi (właśnie tak, bo kierunki są odwrócone). Jednak każdy, kto zetknął się z delfinami, dotknął ich śliskiego ciała, przyzna chyba, że to jedne z najbardziej tajemniczych, wzruszających istot. Etymologicznie „delfin” pochodzi od „macicy”, odróżniając tego ssaka od ryb. Dlatego też filmowa baśń stanowi mocny symbolicznie melodramat: 16-letnia dziewczyna o imieniu Chun rusza w inicjacyjną podróż pod postacią delfina. Jest boskim stworzeniem, które ma spędzić tydzień na Ziemi, ale błyskawicznie się zakochuje – jakby nieważne było w kim, byle tylko czuć zakochanie. Chun i jej rodzina żyją w ogromnej okrągłej twierdzy, wzorowanej na rzeczywistych budowlach ziemnych sprzed tysiąca lat, stworzonych przez ludy Hakka w prowincji Fujian. Mieściły one po kilkaset osób, spełniając funkcje obronne według konfucjańskiej idei życia w klanie, odzwierciedlały też zasady feng-shui i stanowią część kulturowego dziedzictwa Chin. Obok domu i wspomnianego rytuału przejścia istotni w tej historii są przodkowie Chun: długowłosy dziadek, którego pukle, rozpostarte po całym pokoju, jaskółki spinają mu w kok, oraz zmarła babcia, obecna pod postacią ptasiej królowej. Oboje otaczają wnuczkę opieką i heroicznie bronią jej w ostatecznym starciu z innymi mocami. Dramatyczne losy rodziny odziane są w estetykę nieskończonej słodyczy – niczym pianki „marshmallows” rozpływające się w gorącej czekoladzie. Jeśli więc zamawiając lody, nigdy nie możecie się zdecydować: polewa, bita śmietana czy posypka (więc bierzecie wszystko), „Duża ryba i begonia” ma szansę zadowolić wasze podniebienia. Nic dziwnego, że tak przyrządzony pomysł, który powstał dzięki kampanii crowdfundingowej, zwrócił się z nawiązką, w samych Chinach zarabiając ponad 90 milionów dolarów. Tym samym spełnił marzenie jego trzydziestoletnich autorów (Xuan Liang i Chun Zhang), by zrealizować pełnometrażową animację, mogącą konkurować z produkcjami studia Ghibli. Przed „Dużą rybą...” podobny sukces odniosła chińska „Monkey King: Hero is Back” (2015), naśladująca styl Pixara, przeznaczona jednak dla najmłodszych. Zaś ten film, skierowany do nastolatków, ma ambicje poruszać poważne tematy: inicjacji, wejścia w dorosłość, pierwszej miłości i lęku przed śmiercią. Przemawia do wrażliwości widzów w wieku dojrzewania – ale czyż wszyscy nie przeżywamy go nieprzerwanie? Współczesna kultura przekonuje nas przecież, że dojrzewamy aż do śmierci. Liang i Zhang, absolwenci inżynierii i sztuki na uniwersytecie Tsinghua, swój debiutancki hit realizowali 12 lat. W 2003 zrobili pierwszą krótkometrażówkę i założyli studio B&T, trzy lata później kolejną, formułującą temat „Dużej ryby...”, który jednemu z nich objawił się we śnie (dziewczynka hodująca błyskawicznie rosnącego wieloryba, najpierw w filiżance, potem w akwarium, wreszcie tak wielkiego, że mieści się tylko w niebie), ale do filmu kinowego wciąż było daleko. Do współpracy włączyło się południowokoreańskie Studio Mir, bo brak jeszcze w Chinach niezbędnego zaplecza. Animacja stanowi albo część przemysłu masowej rozrywki, albo gałąź sztuki prezentowaną na festiwalach i w galeriach. Celem zaś było stworzenie animacji autorskiej, która poradzi sobie w kinach. Efekt nie jest więc pochodnym twórczości Hayao Miyazakiego, jak chce wielu krytyków, lecz próbą wypracowania własnego języka, trafiającego do młodzieżowej publiczności. Sposób animacji 2D jest tu znacznie uproszczony w porównaniu z dziełami japońskimi, ale ujęcia są bardziej skomplikowane, montaż bardziej dynamiczny, a akcja popychana do przodu tak intensywnie, że momentami niewprawny widz może zagubić się w wielowątkowej narracji (niestety, także z powodu mielizn ostatniego aktu scenariusza). Muzykę – enigmatyczną, rodem ze snu – skomponował Kiyoshi Yoshida, twórca ścieżki dźwiękowej do anime znanej u nas pod tytułem „O dziewczynie skaczącej przez czas”. Jego kompozycje w „Dużej rybie...” nawiązują do japońskiej i chińskiej tradycji. Także scenariusz podkreśla tę proweniencję, rozwijając klasyczne motywy mitologii, znane każdemu, kto czytał poezję z epoki dynastii Tang i Song. Są to w szczególności wątki z bestiariusza „Księga gór i mórz” oraz taoistycznego traktatu Zhuangzi, wydanego w Polsce jako „Prawdziwa księga południowego kwiatu”. Wiele motywów czytelnych dla chińskiej publiczności będzie więc dla nas niedostępnych, lecz i nasz widz może rozsmakować się w niespotykanej, barokowej fantazji. Pewne motywy przypominają europejskie mity: ten o Charonie, Cyklopie, dwugłowym wężu czy władcy ludzkich dusz. Niektóre zaś detale zdumiewają okrucieństwem – jak w scenie odrywania patyczakom odnóży czy w drastycznej formie kołatki do drzwi, którą stanowi żywy, odrąbany łeb świni. Wyobraźnia reżyserów zaprawdę jest tu zadziwiająca. Paru postaci rzeczywiście mogłoby pozazdrościć im japońskie studio: na przykład starej gejszy z jednym zębem, podobnej do zombie, która uwodzi nastolatka i rządzi stadem latających szczurów. To, co w „Dużej rybie...” może wydać się najbardziej fascynujące, to piętrowa konstrukcja świata: dno oceanu jest szczytem chmur kolejnej rzeczywistości, a sklepienie niebieskie dnem innych mórz. Rozpływanie się nieba w wodzie i wody w niebie zostało ukazane jako stan, gdzie materia rozpuszcza się poza horyzontem. Ostre kontury mają jedynie kształty na pierwszym planie, dalej swobodnie rozpływając się aż do nicości. Co ciekawe, brak tu złej postaci – niezbędnej w każdej opowiastce dla dzieci. Wszystkie są zróżnicowane moralnie. Wynika z tego opowieść o braniu odpowiedzialności za kogoś i za siebie, o potrzebie wolności i godzeniu się z tym, że pragną jej też nasi bliscy. Jednak odpowiedzialność zrównana została tu z miłością i pojęta jako poświęcenie: Chun poświęca się dla Kun, a Qiu dla Chun. Każdy pragnie złożyć się w ofierze. Działania nastoletnich bohaterów są zarazem niebywale egocentryczne – zatracając się w miłości, bohaterowie niszczą też inne, niezaangażowane w sprawę osoby, a także świat wokół siebie, skazując na zagładę całą cywilizację. Skok z klifu, potop, świat w płomieniach – oto język skrajności, jakim posługuje się tego rodzaju kino. Ekstrema są w gruncie rzeczy podobne: euforia zakochania, gdy wszystko wiruje w tańcu i zachwycie (ławica ryb unosi do nieba młodzieńca), przypomina finałową apokalipsę, gdy niebo się rozstępuje, a powódź zalewa zaklętą krainę destrukcyjnym wirem, który wsysa to, co boskie, w to, co ziemskie. W końcu „ying” i „yang” – żywioły nieba i ziemi, zdaniem Chińczyków, spotykają się właśnie w człowieku, zmagając się w ciągłym poszukiwaniu równowagi. Ów mocarny wysiłek, z jakim materia przewala się z góry w dół i odwrotnie, przypomina kosmogonię opartą na katastrofie, niemającej końca. A jednak to, z czym musi poradzić sobie główna bohaterka, mieści się w ramach zasad rządzących naturą ziemską i boską. Strasznie męczące jest to jej dojrzewanie. Może lepiej się zestarzeć? Dayu haitang Reżyseria Xuan Liang, Chun Zhang. Scenariusz Xuan Liang. Muzyka Kiyoshi Yoshida. Produkcja B&T, Huoerguosi Enlight Media, Studio Mir. Chiny 2016. Dystrybucja Mayfly. Czas 105 min Adriana Prodeus, Duża ryba i begonia, „Kino" 2018, nr 05, s. 82-83 © Fundacja KINO 2018 |