JA TERAZ KŁAMIĘ KONRAD J. ZARĘBSKI
Paweł Boro Borowski jest absolwentem warszawskiej ASP na kierunkach malarstwo i film animowany (pracownia Daniela Szczechury). Kinomani znają go z sarkastycznych rysunków-recenzji publikowanych w „Gazecie Wyborczej” i kilku animacji. Na co dzień Borowski bywa dyrektorem kreatywnym kolejnych agencji reklamowych, realizuje też filmy reklamowe. A w wolnych chwilach staje za kamerą i kręci fabuły. Zdecydowanie zbyt rzadko. Debiutem fabularnym Borowskiego było „Zero” – mozaikowy (24 wątki!), zbiorowy portret mieszkańców wielkiego miasta. To konsekwentnie poprowadzona, zamykająca się w ciągu 24 godzin opowieść o samotności i tęsknocie za prawdziwą miłością. Niby nic odkrywczego, ale płynność narracji, dyscyplina plastyczna, budowanie napięcia i metafor robią wrażenie. Szkoda, że na następny film Borowskiego trzeba było czekać aż 10 lat. „Ja teraz kłamię” zaczyna się w telewizyjnym studiu, gdzie trwa (nagrywa się?) program z udziałem publiczności. Wyrazista prowadząca Kai (Agata Buzek) zadaje ostatnie pytania. Aktorka Celia (Maja Ostaszewska), reżyser Mat (Rafał Maćkowiak) i młodziutka piosenkarka Yvonne (Paulina Walendziak) próbują przekonać widownię, na co przeznaczą wielkie pieniądze, o które grają w tym programie. Zaczyna się – przy całej dobrze odgrywanej wiarygodności – krótki festiwal hipokryzji. Ale głosujący nie wierzą grającym – nikt nie wygrywa. Kurtyna opada, a wraz z nią spadają maski: grający złorzecząc opuszczają telewizyjny plan, wychodzą ze studia i budynku stacji. Wrócą tam za dwa tygodnie. To, co stanie się ich udziałem w ciągu 14 dni, jest treścią filmu. Mamy jednak do czynienia z gatunkiem, który można określić mianem futurystycznego „mystery”, więc zachowajmy wydarzenia tych dwóch tygodni w tajemnicy. Zresztą, prawdę powiedziawszy, nie są one zbyt istotne. Dość powiedzieć, że bohaterowie telewizyjnego show zostają poddani wielowątkowej manipulacji – to budzi się w nich nadzieję, to znów tę nadzieję brutalnie wygasza. W zasadzie nie wiadomo, co w ich perypetiach jest prawdą, a co iluzją – pojawiająca się co jakiś czas na ekranie kostka Rubika sugeruje, że mamy do czynienia z układanką: zaskakującą, jeśli zawierzyć losowi, bądź zmierzającą prosto do celu, jeśli zna się stosowny algorytm. Nasi bohaterowie algorytmu nie znają, więc błądzą. Śledzący ich poczynania widz może – ale nie musi – odkryć, do czego to wszystko zmierza. W miarę rozwoju akcji staje się uczestnikiem rozgrywki. Nie jest w stanie, co prawda, zaingerować w to, co dzieje się na ekranie, ale może – niczym widzowie telewizyjnego show – opowiedzieć się za lub przeciw poszczególnym bohaterom. Nie będzie to miało wprawdzie żadnego wpływu na ich losy, ale jaką mamy pewność, że – poza ekranem, w świecie realnym – mamy jakikolwiek wpływ na losy naszych faworytów w telewizyjnych show, nawet jeśli wysyłamy wspierające ich (płatne) SMS-y? Borowski bawi się widzami, podsuwając im – a także swoim postaciom – rozmaite tropy: rekwizyty i lokalizacje. Trochę czasu upłynie, zanim się zorientujemy, że to nie ukryte odpowiedzi na pojawiające się pytania, ale punkty styczne trzech równoległych opowieści. Kiedy jednak odkryje się tę prawidłowość, pojawia się nowa perspektywa: podglądanie świata wykreowanego przez Borowskiego na ekranie. Futurystyczna architektura skrzyżowana z samochodami z lat 60. XX wieku, moda i fryzury wysnute z nieco późniejszego pop-artu, eklektyczny design wnętrz. No i obrazowanie: niektóre kadry są jakby zamknięte w kwadratach charakterystycznych dla komiksów, nie wiadomo, czy postacie stoją czy siedzą, gdzie jest góra a gdzie dół. W połączeniu ze scenografią przywodzą na myśl ekranizacje komiksów albo raczej specyficznie francuskich roman-photo, których akcja – jak choćby „Immortal: kobieta pułapka” Enki Bilala z 2004 roku – rozgrywa się w nieokreślonej przyszłości, co pozwala skupić się nie tyle na akcji, sztampowej zazwyczaj, co na oryginalnej wizji plastycznej. Konsekwencja, z jaką Borowski kreuje ekranowy świat przyszłości, żonglowanie atrakcjami, zarówno wizualnymi jak i obsadowymi, perfekcyjne dopracowanie dźwięku i muzyki, nie mówiąc o kostiumach, fryzurach i charakteryzacji, każą się zastanowić, czy przesłanie filmu – w skrócie: to media kreują rzeczywistość, a dzieje się to niejako za naszym przyzwoleniem – nie jest zbyt błahe jak na włożony w realizację wysiłek produkcyjny. Owszem, nie ma w tym nic nowego, zresztą, prostota przekazu charakteryzowała też „Zero”, poprzedni film Borowskiego. Ale – z drugiej strony – żyjemy w czasach, kiedy filmy ogląda się nie tyle dla ich przesłania, co dla narracji samej w sobie. Na tle polskich dokonań Paweł Borowski należy do narratorów najzdolniejszych i najciekawszych. Jego opowieść jest potoczysta, rozwija się w intrygujących didaskaliach, z pełnokrwistymi bohaterami, niesie suspens i zaskakujące zwroty akcji. Borowski nie daje się ponieść emocjom, cały czas kontroluje swą opowieść, to wciąga widza, to znów zamyka przed nim drzwi. Widać, że hołduje regule przejętej od Davida Lyncha: im lepiej opowiedziana historia, tym szybciej zauroczony nią widz odnajdzie w niej własne sensy i znaczenia. Ja teraz kłamię Scenariusz i reżyseria Paweł Borowski. Zdjęcia Arkadiusz Tomiak. Muzyka Adam Burzyński. Wykonawcy Maja Ostaszewska (Celia), Rafał Maćkowiak (Mat), Paulina Walendziak (Yvonne), Agata Buzek (Kai), Joanna Kulig (agentka Celii), Robert Więckiewicz (agent Mata), Jacek Poniedziałek (ojciec Yvonne). Polska – Holandia 2019. Dystrybucja Kino Świat. Czas 107 min Konrad J. Zarębski, Ja teraz kłamię, „Kino" 2019, nr 06, s. 76 © Fundacja KINO 2019 POLECAMY: wywiad z Pawłem Borowskim w papierowym wydaniu „Kina” 6/2019 |