GALERIANKI
AGNIESZKA JAKIMIAK
W „Między nami dobrze jest” Dorota Masłowska wprowadza postać wziętego polskiego scenarzysty, który w ten sposób opisuje projekt swojego nowego filmu: „Przedostatnia scena: mieszkanie rodziców Jaśka, zaduch, typowa polska ciasnota i ciemnota. Matka Jaśka myje nogi w zlewie, nieletnia siostrzyczka, jeszcze niemowlę, bawi się szkieletem od ryby zawiniętym w zatłuszczoną polską flagę. Kamera mija wstrząsanego delirium ojca, który leży na tapczanie przeciągnąwszy sobie szlauch z gąsiorka, pije z niego brudny płyn hamulcowy i jak najęty wymiotuje krwią wprost na wyliniałą wykładzinę. W osiedlowym kuble z makulaturą przesympatyczny kundelek – młode szczenię – figluje z wyrzuconym przez kogoś magazynem, przykładowo »Dla Ciebie«, z którego okładki uśmiecha się śliczna, młoda, kobieca twarz. Już mi jeden z drugim krytyk z koziej pałki nie powie, że zostawiam widza bez żadnej nadziei”.
Występując w niewdzięcznej roli krytyka z koziej pałki, zaznaczę jednak od razu, że mój problem z „Galeriankami” Katarzyny Rosłaniec nie polega na niedostatku nadziei. Niemal od pierwszej sceny film młodej reżyserki pracuje bowiem na to, żeby widzowi nadziei nie zabrakło: film Katarzyny Rosłaniec stara się podtrzymać wiarę, że parada agresywnie umalowanych nastolatek, szukających sponsorów w centrach handlowych, to przejściowa choroba młodości. Wyrasta się z tego schorzenia (bliskiego właściwie zwyczajnej nastoletniej naiwności lub będącego wynikiem przesadnej fascynacji dorosłością) w procesie dojrzewania, na trudnej i wyboistej drodze ku samoświadomości. Ta nachalna teza zostaje nam równie nachalnie podana – oto jeden z grzechów „Galerianek”.
„Galerianki” z 2009 roku to rozwinięcie etiudy powstałej w 2006 roku. W pierwszych „Galeriankach”, portrecie zagubionej trzynastolatki, która w wyniku braku akceptacji ze strony rodziny i szkoły daje się wciągnąć w barwne, acz niebezpieczne towarzystwo zdemoralizowanych koleżanek, raziło wszystko. Ledwie zarysowana fabuła, szablonowe postaci, silenie się na wiarygodność w portretowaniu realiów szkoły i rodzinnych konfliktów, które szybko osuwały się w sztampę (figura wrednej nauczycielki czy matki, zaaferowanej wyłącznie nowymi tipsami i ukrywanym romansem). Tych wad nie ma pełnometrażowa wersja „Galerianek”, ale po drodze zaginął jedyny atut etiudy – wcześniejsza wersja nie atakowała wycyzelowaną estetyką, było w niej coś brudnego i chropowatego. Tymczasem estetyka filmu Rosłaniec pochodzi raczej ze sprawnych hiphopowych klipów. Z pewnością to dobrze, że „Galerianki” są dynamiczne i realizatorsko zręczne, ale w tym wypadku konsekwentne operowanie atrakcyjnym wizualnie kadrem wywołuje poczucie elementarnego fałszu. I wskazuje na kolejny problem.
Podstawowy kłopot tkwi w „decyzji założycielskiej”: zamiarze ukazania środowiska galerianek od wewnątrz, w ramach społecznie zaangażowanej fabuły. To zadanie karkołomne, ale możliwe do wykonania bez popadnięcia w schemat. Katarzyna Rosłaniec nie uciekła jednak od schematu; w centrum jej zainteresowań pozostaje niedopasowana Alicja (Anna Karczmarczyk). Dziewczyna wkracza w obcy świat nowej szkoły i trafia w krąg zepsutych koleżanek, dających jej poczucie akceptacji i zrozumienia. Jednym gestem Rosłaniec wysyła swój film na półkę dzieł o zbrukanej niewinności i o ryzyku płynącym z nieświadomości. Oś fabularna filmu (niewinna miłość chłopca z klasy do Alicji, zniszczona przez wulgarną grupę galerianek, na której czele stoi zaborcza Milena) okazuje się równie tandetna, co zdjęcia do obrazu Rosłaniec. „Galerianki” przekształcają się w opowieść o miłości i zdradzie, ostatecznie zrywając z ambicją przenikania tkanki środowiska. „Galerianki” nie mają nic wspólnego z realizmem, daleko im także do samych galerianek; portretowany przez Rosłaniec świat staje się kostiumem przybranym do opowiedzenia starej baśni o zazdrości, kłamstwie i prawdziwych uczuciach ukrytych poza zasięgiem wzroku.
Film odcina się od rzeczywistości już w chwili, gdy z ekranu padają pierwsze słowa. „Podwiózł mnie pod klatkę, jak wysiadałam, to zanim jeszcze, to mu powiedziałam, żeby się nie wkurwiał zbyt, ale to ostatni być może raz się widzimy, bo ja do niego żadnego uczucia nie mam i zrywam z nim w tym momencie właśnie” – mówi Milena, jadąc z koleżankami w windzie w warszawskiej galerii handlowej. Cały monolog szeleści papierem, choć to specyficzny rodzaj papieru – znany czytelnikom prozy Doroty Masłowskiej. Ten typ zabawy słowem, transpozycji tonów, igrania z szykiem zdań, działał w „Wojnie polsko-ruskiej”, ale na innych zasadach – tam służył podkreśleniu rozmyślnej stylizacji języka, eksponował nienaturalności mowy, które przekształciły się w naturalność, słowem: stanowił świadomą inscenizację dialektu, podobną i niepodobną do naśladowanego wzorca. Wprowadzenie tego typu wypowiedzi w „Galeriankach” budzi konsternację i dowodzi całkowitego niezrozumienia tego, na czym może polegać odtwarzanie języka danego środowiska. To podwójna strata – film po raz kolejny traci na wiarygodności, a do tego żal rewelacyjnej odtwórczyni roli Mileny, Dagmary Krasowskiej, która musi posługiwać się językową matrycą ze scenariusza.
Uciekając od miana „krytyka z koziej pałki”, dodam na koniec, że nie szukam filmu idealnego. „Galerianki” otrzymały nagrodę za najlepszy debiut, przyznawaną przez Międzynarodowe Jury w trakcie 9. Międzynarodowego Festiwalu Era Nowe Horyzonty – festiwalu, którego widzowie dwa lata temu mieli okazję zobaczyć film „London to Brighton” Paula Andrew Williamsa. Film Williamsa opowiadający o dwóch dziewczynach, nastoletniej prostytutce i młodocianej uciekinierce – stanowi być może moje marzenie o tym, jaki film Katarzyny Rosłaniec mógłby być. Williams nie tworzy własnej melodramatycznej wizji półświatka, oko jego kamery jest cierpliwe w portretowaniu dramatycznych fragmentów, a zamiast odmalowywać kicz, woli zajrzeć pod jego zewnętrzną powłokę. Reżyser (i zarazem scenarzysta) wie, że nie trzeba wywoływać korowodu fabularnych i wizualnych efektów, by lepiej przyjrzeć się dokładnie temu, co chce się przedstawić – dlatego „London to Brighton” to film pozbawiony tezy, trudny w odbiorze, ale wytrwale badający relacje między bohaterkami i czuły na każdą zmianę napięcia. Takie „Galerianki” chciałabym obejrzeć.
Galerianki
Scenariusz i reżyseria Katarzyna Rosłaniec. Zdjęcia Witold Stok. Muzyka Krzysztof Kozłowski, Marcin Matuszewski (Duże Pe). Wykonawcy Anna Karczmarczyk (Alicja), Dagmara Krasowska (Milena), Dominika Gwit (Kaja), Magdalena Ciurzyńska (Julia), Iza Kuna (mama Alicji), Artur Barciś (tata Alicji), Ewa Kolasińska (nauczycielka), Izabela Dąbrowska (mama Julii). Produkcja WFDiF, SF Oko. Polska 2009. Dystrybucja Monolith Films. Czas 80 min
Agnieszka Jakimiak, Galerianki, „Kino" 2009, nr 9, s. 68-69.
© Fundacja KINO 2009