WROTA DO PIEKIEŁ
MICHAŁ OLESZCZYK
Sam Raimi posiadł jedną z najrzadszych zdolności artystycznych: potrafi świetnie sugerować prymitywizm, pozostając jednocześnie wirtuozem filmowych środków wyrazu. Ma wyobraźnię tak dziką i nieokrzesaną, że jej wytwory łatwo mogłyby wydać się nieskładne - ale panuje nad nimi żelazna dyscyplina reżysera.
Od debiutanckiego „Martwego zła" (1981) Raimi uprawia szczególne kino grozy, niepodobne do formuły żadnego z reżyserów mu pokrewnych. Kocha makabrę i nie przeszkadza mu łączenie śmiechu ze strachem. Bywa wulgarny i drastyczny, a przede wszystkim (i to bodaj jego znak rozpoznawczy) pozostaje niezainteresowany budowaniem oryginalnych fabuł i zaskakujących postaci. Wymyślane przezeń historie zawsze wydają się wtórne, ale ta wtórność wyraźnie mu się podoba - nie utrudnia dopracowywania poszczególnych atrakcji, a o nie w jego kinie chodzi przede wszystkim.
„Wrota do piekieł" są jednym z najlepszych filmów Raimiego; przykładem dojrzałego rzemiosła twórcy i źródłem ogromnej frajdy dla widza. Oto bohaterka Christine Brown (Alison Lohman), w trosce o awans w banku odmawia przedłużenia okresu zwrotu pożyczki starej kobiecie o wyglądzie Baby Jagi (Lorna Raver). Po pracy wsiada do samochodu i zostaje zaatakowana przez tę właśnie kobietę. Walka jest dzika i kończy się rzuceniem starej cygańskiej klątwy. Od tej pory przez trzy dni będzie nawiedzał Christine przerażający upiór o imieniu Lamia. Ostatniego dnia Lamia zaciągnie dziewczynę do piekła.
Losu tego można uniknąć, pod warunkiem jednak, że... Dla reżysera pretekstowa fabuła, jakby żywcem wzięta z dziewiętnastowiecznej opowiastki grozy (jest ewidentna wina zaślepionej pragnieniem awansu Christine, jest zemsta staruchy, jest wierny ukochany) - pozostaje tylko ramą, w którą wpisuje kolejne sekwencje „nawiedzeń". Są bardzo różne, choć powtarzają pewne chwyty. Strach stapia się w nich ze śmiechem tak doskonale, że nie można doświadczać tych odczuć oddzielnie. Śmiejemy się zasłaniając oczy; znowu jesteśmy dziećmi.
Raimi, podobnie jak David Cronenberg, jedynie markuje człowieczeństwo bohaterów. Przydziela im pewien zestaw cech, które pozwalają przewidywać ich działania, ale niekoniecznie każe z nimi sympatyzować czy naprawdę się o nich lękać. I tak Christina charakteryzowana jest od początku poprzez swą rezolutność. Kiedy decyduje się złożyć krwawą ofiarę z własnego kota (jasnowidz zasugerował, że może ją to uwolnić od klątwy), jej decyzja nie jest dla Raimiego przedmiotem współodczuwania, ale zdecydowanie makabrycznego dowcipu. Każdy koszmar zredukowany zostaje w tym filmie do żartu a świadectwem talentu Raimiego jest, że ta strategia nie owocuje cynizmem. Jego sekret polega na wprowadzeniu ironii tak wszechogarniającej, że niweluje wszelkie ślady autorskiej pychy.
Nie aspirujący wcale do miana twórcy sztuki wysokiej, Raimi ociera się o nią, ilekroć dotyka surrealizmu. Kiedy Christine śni (?) jeden ze swych koszmarów, po jej twarzy zaczyna chodzić mucha. Drepcze, zaciera łapki, wchodzi do lewego nozdrza i... wychodzi prawym! Dali i Bunuel byliby dumni.
Ale Raimi potrafi sięgnąć także do lęków tak pierwotnych, że uwolnić je można tylko w śmiechu bądź krzyku, w jedynych egzorcyzmach, do jakich film ten prowokuje.
Drag Me to Hell
Reżyseria Sam Raimi. Scenariusz Sam Raimi, Ivan Raimi. Zdjęcia Peter Deming. Muzyka Christopher Young. Wykonawcy Alison Lohman (Christine Brown), Justin Long (Clay Dalton), Lorna Raver (Sylvia Ganush), Dileep Rao (Rham Jas), David Paymer (Mr. Jacks), Adrianna Barraza (Shaun San Dena). Produkcja Universal Pictures, Ghost House Pictures. USA 2009. Dystrybucja Best Film. Czas 100 min
Michał Oleszczyk, Wrota do piekieł, „Kino" 2010, nr 1, s. 81
© Fundacja KINO 2010