LOURDES
IWONA CEGIEŁKÓWNA
Niewielkie miasteczko w południowej Francji u stóp Pirenejów: Lourdes. Liczy zaledwie kilkanaście tysięcy mieszkańców i do połowy XIX wieku nie zapisało się niczym szczególnym w historii. Zostałoby tak pewnie do dziś, gdyby nie wydarzenie sprzed 150 lat. W 1858 roku w grocie Massabielle nieopodal Lourdes kilkunastoletniej córce młynarza, Bernadetcie Soubirous, objawiła się Maryja, Matka Boża. W grocie wytrysnęło też źródło. Jeszcze w tym samym roku za sprawą wody ze źródła miało miejsce pierwsze - niewytłumaczalne z punktu widzenia medycyny - uzdrowienie. Kościół uznał autentyczność objawień w roku 1862; Bernadetta, która zmarła jako zakonnica w 1878 roku, została kanonizowana dopiero w 1933. Lourdes jest dziś jednym z największych ośrodków kultu maryjnego na świecie, „cudownym miejscem", które co roku odwiedza przeszło 6 mln wiernych.
Fenomen takich miejsc fascynuje i wierzących, i niewierzących. Może zwłaszcza tych ostatnich - wszak jeden z najpiękniejszych filmów o kwestiach wiary zrobił przed laty zdeklarowany ateista Alain Cavalier („Teresa"). 37-letnia Austriaczka, Jessica Hausner, nie chciała jednak analizować ani kwestii wiary, ani świętości. Jej „Lourdes" to raczej próba przyjrzenia się temu, jak z ciężarem „zjawisk nadprzyrodzonych" radzą sobie zwykli śmiertelnicy, pozbawieni aury religijnej mistyki i ulegający trywialnym słabostkom. Medium, a być może też alter ego reżyserki, jest przykuta do wózka inwalidzkiego 30-letnia Christine. Ciężka choroba (może poruszać tylko głową) nie pozbawiła jej ironicznego dystansu do świata i pogody ducha. Nie kazała jej też zapomnieć o własnej kobiecości - Christine wciąż chce się podobać i stara się, by opiekun pielgrzymki, przystojny Kuno, widział w niej kobietę, a nie wywołującą odruch współczucia ofiarę ciężkiej choroby. Właśnie to pragnienie życia na przekór ograniczeniom ciała było dla niej impulsem do wyruszenia na pielgrzymkę do Lourdes. Bo Christine, choć nie jest ateistką, nie ma w sobie entuzjazmu neofitki i nie liczy na cud. A jednak to właśnie ona go doświadcza.
Cudowne uzdrowienie jest momentem kluczowym w filmie Hausner. Ale reżyserka nie stara się odpowiedzieć na pytanie, czy cuda są możliwe. Nie demaskuje też systemu zmuszającego do wiary w coś, co - być może - jest fenomenem medycznym lub zwykłym zbiegiem okoliczności. Skupia się na recepcji cudu w naszej rzeczywistości. Zgłębia nie tyle fenomen, co ludzkie reakcje z nim związane. W jej filmie interesujące jest właśnie to, co niejednoznaczne. Był cud, czy go nie było? Bohaterka jest kaleką czy może udaje kalekę? Jaką rolę odgrywa w naszym życiu wiara, skoro „cudu" doświadcza ktoś negujący ingerencję Boga? I w końcu najważniejsze pytanie: czy jesteśmy gotowi na cud?
Christine chyba nie jest. W interpretacji znakomitej Sylvie Testud to postać niejednoznaczna. Jej trochę zdziwione, trochę ironiczne spojrzenie stanowi swoisty komentarz reżyserki do filmowych wydarzeń. Ta filigranowa blondynka o niestandardowej urodzie ma w sobie coś z baśniowej nimfy, coś z psotnego chochlika, coś z tragikomicznej Gelsominy z „La Strady". Cierpliwie znosi zabiegi, jakim siostry miłosierdzia codziennie poddają jej ciało, ale gdy obie klękają do modlitwy, w twarzy Christine próżno szukać religijnego uniesienia - raczej obserwuje zdarzenia niż w nich uczestniczy. Akt uzdrowienia niewątpliwie ją cieszy, jednak nie oszołamia. Nie zmienia jej spokojnego i nieco sceptycznego podejścia do życia, nie wywołuje fali religijnej ekscytacji.
Hausner w takim tonie utrzymuje cały film. Realizowane w autentycznych plenerach „Lourdes" to nie quasi-reportaż kręcony kamerą z ręki na dużych zbliżeniach. Precyzyjnie rozrysowane kadry sprawiają wrażenie wręcz nieco teatralne, scenografia jest oszczędna, kamera niemal statyczna. Wrażenie to narzuca już pierwsza scena filmu, w której widzimy pustą salę jadalną. Po chwili przestrzeń kadru się zapełnia - wchodzą pielgrzymi - jak aktorzy, którzy zapełniają scenę po odsłonięciu teatralnej kurtyny. Hausner uważnie przygląda się każdej z pojawiających się osób. Skupia się na szczegółach: biel obrusów i prześcieradeł, kolczyki, które koniecznie chce włożyć Christine, cierpliwe karmienie niepełnosprawnych, rytuały ścielenia łóżka i wieczornej modlitwy.
„Lourdes", wyróżnione w tym roku pięcioma nagrodami w Wenecji (w tym FIPRESCI i SIGNIS) i Warsaw Grand Prix na Warszawskim Festiwalu Filmowym, to trzeci film w karierze tej realizatorki. Ale ten film to właściwie kilka historii. Bo w cieniu rozważań na temat dzisiejszej recepcji wiary i cudów toczą się dramaty tyczące kwestii podstawowych i nieco bardziej prozaicznych: zazdrości (o cud, o mężczyznę), pożądania (sprawnego ciała, mężczyzny), współczucia (mylonego z litością), cierpienia (znoszonego z mozołem), ulotnych chwil szczęścia. Obok relacji o cudownym uzdrowieniu oglądamy historię cichej rywalizacji dwóch kobiet - zdrowej i niepełnosprawnej - o jednego mężczyznę. Sposób, w jaki Hausner prezentuje światy kobiet i mężczyzn, to temat na jeszcze inne opowiadanie.
W tym interesującym, wielopłaszczyznowym filmie jest wiele otwartych, ambiwalentnie przedstawionych kwestii i ważkich pytań. Ale odpowiedzi nie padają, bo paść nie mogą. I w gruncie rzeczy nie są ważne. Gdy stajemy oko w oko z tym, co nas przerasta, istotne jest właśnie to, czy wiemy, o co zapytać.
Lourdes
Reżyseria i scenariusz Jessica Hausner. Zdjęcia Martin Geschlacht. Muzyka Daniel Iribarren. Wykonawcy Sylvie Testud (Christine), Lea Seydoux (Maria), Gilette Barbier (Fr. Hartl), Gerhard Liebmann (Pater Nigl), Bruno Todeschini (Kuno). Produkcja Coop 99. Austria - Francja - Niemcy 2009. Dystrybucja Gutek Film. Czas 96 min
Iwona Cegiełkówna, Lourdes, „Kino" 2010, nr 1, s. 71
© Fundacja KINO 2010
Film „Lourdes" w zaprzyjaźnionym serwisie Filmaster.pl: