Cóż obudzi związek, zwietrzały i pokryty kurzem, jeśli nie dwoje dzieciaków? Słodkie maleństwa, którymi trzeba się zająć, roztkliwią parę, od dawna nie patrzącą sobie w oczy. Ospałych kochanków otrzeźwi też siarczysta kłótnia, ale nie jedna z wielu, tylko naprawdę graniczna, w której wywala się drugiej osobie wszystko, co leżało na wątrobie. I nic potem nie jest już takie samo. Ogień wygasły w sypialni roznieci także wspólny wróg. Przeciw niemu zjednoczy się rozbita armia, żołnierze miłości znów ruszą do ataku.
Cały ten zardzewiały oręż wytacza w swoim filmie Ferzan Ozpetek, by wskrzesić uczucie między bohaterami, Alessandro (Edoardo Leo) i Arturo (Stefano Accorsi), hydraulikiem i tłumaczem literatury, żyjącymi razem od 15 lat. Obaj potrafią być czuli i uroczy, ale wyłącznie wobec innych osób. Gdy zostają sami, ciskają błyskawice i palą mosty. Nie przynosi to oczywiście żadnych efektów, nie prowadzi też do przełamania. Mnogość ich potyczek, niesnasek jest ogromna. Ozpetek relacjonuje je drobiazgowo, przez co film jest bardzo męczący. Wiemy już, że partnerzy się nie trawią, więc po co tłumaczyć to tak rozwlekle? Ale dla Ozpetka powtarzanie nigdy nie stanowiło problemu. Uczynił z niego wręcz swój styl. O ile jednak w „On, ona i on” (2001) czy „Mine vaganti. O miłości i makaronach” (2010) zdarzały się momenty udanej farsy, piętnującej mieszczańską skrywaną homofobię, to w tym przypadku coming out geja, który przyznaje się do stosunku z kobietą, naprawdę nie sprawi, że świat zadrży w posadach. Oprócz wiodącej pary jest przecież ona – Annamaria (Jasmine Trinca). To też ulubiony schemat reżysera, żeby między mężczyznami stała kobieta. Odkąd pojawia się na ekranie, wiadomo, że naruszy ich domowy mir i odbierze im resztki spokoju. Dopiero jej wspaniałomyślna nieobecność ich połączy.
To zupełnie jakby narrację „On, ona i on” pokazać w krzywym zwierciadle. Bo jest tu i okolica Rzymu, a dokładniej starsza od niego Palestrina, jest i ekstatyczny taniec, i tęskny śpiew, to samo grono przyjaciół z singlami, transgenderystami i dziwakami dowcipkującymi przy stole. Nawet i w głównej roli jest ten sam Accorsi. Lecz to wszystko i tak wciąż za mało, by powiedzieć, że Ozpetek jak Zanussi składa sobie rewizytę. Jego filozofia jest dużo prostsza, by nie powiedzieć prostacka: zagrać jeszcze raz to samo, odrobinę inaczej i w innym przedziale wiekowym. Ale ten film to nie „Ból i blask” Pedra Almodóvara, nie udało się za pomocą dawnych chwytów uzyskać stylowego efektu. Bo ani Ozpetek nie jest jeszcze w tym wieku, co Almodóvar, ani nie stworzył tak spójnego imaginarium, żeby bez końca cytować samego siebie.
Siłą kina Ozpetka bywa niezmiennie aktorstwo. To, że nie mogą na siebie patrzeć, obaj mężczyźni grają z powodzeniem. Leo robi to głównie swoim stereotypowo pięknym ciałem, budząc pożądanie całego otoczenia, bo jak mówią mu wszystkie panie, wygląda zupełnie jak przystojny strażak, co wyśmiewa jego prawdziwa profesja hydraulika, jeszcze bardziej z pornograficznego schematu. Zaś Accorsi, nieco mniej spektakularny fizycznie, gra maślanym wzrokiem i nieśmiałym uśmiechem, który stopniowo pojawia się na zaciętych wargach. Staram się, by wybrzmiała tu ironia, bo wydaje mi się, że Ozpetek używa jej świadomie, wpychając swoje postaci w operę mydlaną. Choć jednocześnie chciałby też poruszyć serca, powiedzieć coś ważnego, jednak w tej kwestii nic mu się nie udaje. Dramaty postaci są piękne jak łabędź zrobiony z ręcznika. Trzeba by wrzucić kochanków na statek miłości, puścić im „Jeszcze się tam żagiel bieli” i pchnąć ich sobie w ramiona, by sprostać marzeniom, jakie ma na ich temat reżyser.
Stefano Accorsi i Edoardo Leo
Akcja filmu wlecze się niemiłosiernie i choćby nie wiem, co się działo: wizyta w szpitalu, guz mózgu, operacja czy śmierć, nie robi to żadnego wrażenia. Podobnie jak taniec w deszczu, pojawiający się ni stąd ni zowąd, bez oglądania się na konwencję, albo piosenka śpiewana przez dziewczynkę głosem, który sprawia, że ludzie od razu są lepsi. Chwilami więc, jak mówi młodzież, rzygam tęczą, a chwilami ubolewam nad głupotą postaci, które obsypała siwizna, a które wciąż nie wiedzą, jak zabrać się do naprawy swojego związku. Zresztą, im kto starszy w tym filmie, tym głupszy. Nestorka arystokratycznego rodu zwykła zamykać dzieci w szafie i w ten sposób uczyć je posłuszeństwa. Przenikliwość dzieci za to pokazano bardzo niewiarygodnie. Dialogi, którymi kazano im mówić, brzmią nieautentycznie. Nie mówiąc o tym, że przez długie tygodnie żaden dorosły nie zająknie się, by poszły do szkoły.
O kryzysie wieku średniego reżyser mówi niewiele. Owszem, na marginesie filmu rysuje satyrę na nudzącą się klasę średnią z pretensjami do tortu weselnego od najlepszego szefa i jazdę na ślub rolls-royce’em. Celem jego przytyków są starzejący się, zmieszczanieni geje w wieloletnich związkach – tacy, na jakich narzekał ostatnio Krzysztof Warlikowski, że są niewdzięczną publicznością operową. Bogatą i nie mającą nic do roboty. Lecz Ozpetek jak Warlikowski zamiast zrobić z tego temat, opowiedzieć o sobie i o nich jak umie najlepiej, woli wygłaszać kazania z ambony. Zresztą kończy film w taki sposób, jakby robił znak krzyża i mówił: „Idźcie i rozmnażajcie się!”. Tylko: „Nie zgadzajcie się na toksyczne rodziny! Żyjcie w bliskości budowanej z własnej woli! Zamiast pokrewieństwa genów, wybierzcie pokrewieństwo dusz!”. Jednak brak w tym filmie temperatury dyskusji lub manifestu. Poza narracją zostaje też temat prawa do adopcji przez pary homoseksualne, choć we Włoszech – gdzie uznawane są związki partnerskie i prawo do dziedziczenia – wychowywanie dzieci wciąż nie jest dopuszczane przez prawo.
Ikonografię kampu budują natomiast m.in. wnętrza pałacu na Sycylii. Pokój, który lokatorka próbowała podpalić, i drugi, usiany krucyfiksami, którego lokator przedawkował narkotyki. Występuje tu transseksualna Mina grana przez transpłciową Cristinę Bugatty oraz Esra grana przez ulubioną aktorkę Ozpetka Serrę Yilmaz. Pojawia się wielu aktorów z jego poprzednich filmów, ale logikę reżysera najlepiej wyraża starsza para: Ginevra (Pia Lanciotti) i Filippo (Filippo Nigro); chory na Alzheimera mąż codziennie od nowa zakochuje się w żonie, jakby widział ją po raz pierwszy. Ozpetek robi to samo, wymyślając swoje kolejne filmy. Cóż, widzowie nie mają takiej demencji.
ADRIANA PRODEUS
Kino nr 10/2020, © Fundacja KINO 2020
La dea fortuna
Reżyseria Ferzan Ozpetek. Scenariusz Ferzan Ozpetek, Silvia Ranfagni, Gianni Romoli. Zdjęcia Gian Filippo Corticelli. Muzyka Pasquale Catalano. Wykonawcy Stefano Accorsi, Edoardo Leo, Jasmine Trinca, Serra Yilmaz. Włochy 2019. Czas 114 min
Dystrybucja kinowa Aurora Films