Duch Wilsona, bodaj najbardziej wpływowego dramaturga afroamerykańskiego, powraca na ekrany po czteroletniej przerwie od „Płotów”, tak jak „Ma Rainey” wchodzących w skład dziesięcioczęściowego „Cyklu Pittsburgha”. Prawa do adaptacji wszystkich sztuk posiada Denzel Washington. Aktor wyreżyserował i zagrał w „Płotach” u boku Violi Davis, uhonorowanej za występ Oscarem. Tym razem Davis znów bryluje przed kamerą, zaś Washington zadowolił się funkcją producenta.
Film otwiera scena, w której dwaj czarni chłopcy uciekają przez ciemny las. W tle słychać ujadanie psów. Każdy film o niewolnictwie ma taką scenę. Nagle mroczną przestrzeń wokół uciekinierów rozświetlają światła pochodni. Widzimy uśmiechy na twarzach chłopców, a kiedy kamera się obraca, naszym oczom ukazuje się tłum ludzi czekających w kolejce do namiotu, gdzie właśnie trwa ognisty występ Ma Rainey w otoczeniu tancerek. Cóż za genialna ekspozycja, prowadząca nas w kilka chwil od tego, co najgorsze, do tego, co najlepsze w życiu Afroamerykanów: od horroru po zbawienną moc muzyki.
Wilson słynął z kompleksowego przedstawiania problemów swojej społeczności i film George’a C. Wolfe’a właśnie od progu to robi. Po dynamicznym prologu akcja wyhamowuje, przenosząc nas na dobre do chicagowskiego studia nagraniowego. Zostaniemy tu, w upalny dzień lat 20. ubiegłego stulecia, do samego końca, świadkując zróżnicowanym przypadkom kontroli artystycznej, komercyjnego wykorzystywania oraz systemowego rasizmu.
Chadwick Boseman
Co ciekawe, zmarły przedwcześnie Chadwick Boseman w swoim ostatnim występie nie pozostaje dłużny dużo bardziej uznanej koleżance. Rola trębacza Leveego, skonfliktowanego tak z Ma Rainey, jak i z całym światem, okazuje się najlepszą i najmroczniejszą w karierze gwiazdora znanego przede wszystkim z wcielania się w Marvelowską Czarną Panterę.
Boseman wygląda tutaj podejrzanie szczupło i nieco starzej niż na swoje lata – dziś już niestety znamy powód tego stanu rzeczy. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że aktor oddaje bohaterowi ciało i duszę. Jego świdrujący wzrok wzbudza niepokój nawet w scenach, gdy Levee się uśmiecha. A kiedy rozgoryczony wygłasza swój najdłuższy monolog o śmierci, gniewnie wymierzony w Boga, nie sposób nie pomyśleć o sztuce naśladującej życie – i vice versa.
Wściekłość Leveego skupia się również na starszym pianiście Toledo, brawurowo sportretowanym przez Glynna Turmana.
Ten fantastyczny aktor debiutował już w 1960 roku w broadwayowskim „Rodzynku w słońcu”, jednak kino aż do teraz nie wykorzystywało należycie jego talentu. Co więcej, w przypadku Turmana także mamy do czynienia ze splotem sztuki i życia, albowiem aktor w latach 70. był żonaty z legendarną „królową soulu”, Arethą Franklin – co zdumiewająco rezonuje z rolą Toledo.
Film celebruje wartość muzyki i niezależnych artystów. I mimo że opowiada o wydarzeniach sprzed stulecia, pozostaje zawstydzająco aktualny. Studio nagraniowe służy Wilsonowi i adaptatorom jako metafora Ameryki w pigułce – czarni dostarczają rozrywki na najwyższym poziomie, ale karty rozdają biali. Tożsamość zostaje skradziona i spieniężona. Nie zrekompensują tego wszystkie Oscary świata, choć zapewne nikt się za nie nie obrazi.
PIOTR DOBRY
Kino nr 1-2/2021, © Fundacja KINO 2021
Ma Rainey’s Black Bottom
Reżyseria George C. Wolfe. Scenariusz Ruben Santiago-Hudson na podstawie sztuki Augusta Wilsona. Zdjęcia Tobias A. Schliessler. Muzyka Branford Marsalis. Wykonawcy Viola Davis, Chadwick Boseman, Glynn Turman, Colman Domingo, Michael Potts. USA 2020. Czas 94 min
Netflix