Ręce młynarza są grubo ciosane, białe od mąki. Skóra spękana i otarta od kręcenia żarnem. W tle trzeszczy i huczy hydrauliczna maszyneria. Palce klawesynisty – długie i wiotkie, z zadbanymi paznokciami. Muskają perłowe klawisze, by poruszyć piórkami, które opadają na delikatną strunę. Trudno sobie wyobrazić większy kontrast niż między dłońmi ludzi tych dwóch zawodów. A jednak tego, jakże fotogenicznego motywu, brakuje w fabularnym filmie o XVIII-wiecznym czeskim kompozytorze Josefie Myslivečku. Kompozytorze, który do wieku 25 lat był przykładnym praskim młynarzem, zanim – zafascynowany włoskimi operami – rzucił wszystko i ruszył na południe. Kompozytorze, który popadł w zapomnienie, a większość jego licznych utworów ma ponowne premiery w ostatniej dekadzie, po niemal 250 latach od śmierci autora.
Epicki film Petra Václava koncentruje się na karierze Mys-livečka w Italii, gdzie zwano go, dla uniknięcia problemów fonetycznych, po prostu „Czechem”, Il Boemo. Wzorem licznych innych biopików, bohatera poznajemy na łożu śmierci – gdy mieszka w nędzy i wychodzi tylko w masce, która zasłania twarz zdeformowaną przez syfilis. Mocą retrospekcji cofamy się do pierwszych lat w Wenecji, a reżyser trafnie osadza akcję w czasach karnawału, kiedy kompozytor także przywdziewał maski, choć do jakże innych celów. Josef udziela lekcji gry damom z towarzystwa, lecz skrycie marzy o karierze kompozytorskiej – w sukurs przychodzi mu talent, przypadek i bezczelność, dzięki którym poznaje, kogo trzeba. Staje się bohaterem towarzyskich skandali, ale na deski wymarzonego teatru operowego dostaje się dopiero w Neapolu, gdzie poznaje także miłość, w odmianach platonicznej i histerycznej.
Czeski reżyser (debiut „Marian” nagrodzony w Locarno w 1996) chodził za postacią czeskiego kompozytora już od wielu lat, czego dowodem dokument „Wyznania zapomnianego” (2015), pokazujący proces rekonstrukcji i repremiery „Olimpiady” Myslivečka. Z bliska podglądał tu instrumentalistów Collegium 1704 pod wodzą charyzmatycz-nego Václava Luksa. Odpowiadają oni za interpretację muzyki także w „Il Boemo”, ze śpiewakami tej klasy, co Simona Šaturová i Philippe Jaroussky. Zaznaczmy to bez żadnych wątpliwości: muzyki wybitnej i jak najbardziej zasługującej na ponowne włączenie do ka-nonu. W końcu mówimy o kompozytorze, z którego kopiował sam Mozart, a udokumentowane spotkanie młodocianego geniusza ze starszym o pokolenie mentorem jest oczywiście ozdobą fabuły. Reszta historii została wydedukowana z rachunków, dokumentów i listów, ale w większej mierze wykreowana na bazie książkowych romansów typu „Il divino Boemo” (1967) Sonji Špálovej. Pokazuje także ludzkie oblicze geniusza: problemy finansowe, skłonność do hazardu, marzenie o sławie.
Barbara Ronchi
Film Václava ma rozmach starego dobrego kina kostiumowego. W ramach budżetu znacznie przekraczającego czeską średnią zdjęcia zrealizowano w wielu włoskich i czeskich lokacjach. Scenografowie i kostiumografowie mieli używanie – kontrastując chłodne, często puste wnętrza pałaców z przepychem operowej sceny – a operator mógł pobawić się grą cieni we wnętrzach oświetlonych świecami. Występujący w tytułowej roli Vojtěch Dyk to nie tylko aktor teatralny i telewizyjny, lecz także piosenkarz. Dodaje postaci entourage’u popowej gwiazdy (chwyt sprawdzony w „Lisztomanii” Kena Russella), choć zdecydowanie lepiej wypada Barbara Ronchi jako kapryśna, autentyczna diwa Caterina Gabrielli. Wszystko to przełożyło się na premierę w konkursie w San Sebastian, sześć czeskich Lwów oraz oficjalne zgłoszenie do Oscarów. Ale…
Petr Václav odwołuje się do sprawdzonych wzorców gatunkowych, jak „Amadeusz” czy „Farinelli – ostatni kastrat”. W scenariuszu brak jednak prawdziwego dramatu czy tematu, jak choćby rywalizacja Mozarta i Salierego, a mógłby się nim stać choćby wątek nagłego porzucenia wygodnego czeskiego życia. Tym bardziej, że Josef Mysliveček zostawił w Pradze nie tylko majątek i młyn, lecz także… brata bliźniaka, Jachyma. Obecna w „Il Boemo” scena rodzinnej konfrontacji po latach wypada blado, stanowiąc li tylko krótki przerywnik do włoskich operowych intryg. Mimo imponujących kompletnością arii oraz ciekawych plenerów, film razi szkolną narracją i licznymi dłużyznami. Václav jako reżyser w żaden sposób nie dialoguje z aktualnymi tendencjami kina historycznego, gdzie współczesne rekwizyty i gesty wytrącają nas z wygodnych foteli („Angelo”, „W gorsecie”). I jakkolwiek piszę tę recenzję do wtóru nieznanych mi wcześniej skrzypcowych koncertów Myslivečka, to film poleciłbym tylko najzagorzalszym miłośnikom muzyki barokowej.
A nawet nie do końca barokowej, bo twórcom udało się uchwycić proces zmian paradygmatu, przejścia do prostszego i lżejszego klasycyzmu. Dotyczą tego liczne rozmowy bohaterów, którym czasem towarzyszą także smakowite metafory. W pewnym momencie Josef bierze z wazy mały arbuz i przecina go na pół, pokazując śpiewaczce Caterinie, jak zaskakujące wnętrze może kryć pozornie banalna aria. W innej scenie jego korespondencyjna przyjaciółka prowadzi fascynujące (ekhm, no wiem) rozważania o naturze dysonansu w nowej muzyce… Swoje pięć minut będzie miał także król Neapolu Ferdynand IV, który od skatologii płynnie przechodzi do muzykologii. Wszystko to niezłe smaczki, no ale żeby z nich snuć ponad dwie godziny opowieści?
JAN TOPOLSKI
Kino nr 4/2023, © Fundacja KINO 2023
Il Boemo
Scenariusz i reżyseria Petr Václav. Zdjęcia Diego Romero Suarez-Llanos. Wykonawcy Vojtěch Dyk, Karel Roden, Barbara Ronchi, Lana Vlady. Czechy – Włochy – Słowacja 2022. Czas 141 min
Dystrybucja kinowa Nazywowkinach.pl