Globalna korporacja nastawiona na gigantyczny zarobek, która śmieje się z tego, że jest globalną korporacją nastawioną na gigantyczny zarobek, próbuje nas przekonać, że jest czymś więcej niż globalną korporacją nastawioną na gigantyczny zarobek. Na przykład rewolucją, która zmieni świat na lepsze. Oczywiście chce to osiągnąć, śmiejąc się z tego, że myśli, iż jest w stanie zmienić świat na lepsze.
„Barbie” próbuje obracać te różnorakie paradoksy w żarty – raz śmieszne, a raz mniej. Rzecz w tym jednak, że rzucając nimi jak z rękawa, angażując wielkie gwiazdy, wydając miliony dolarów na gigantyczną akcję marketingową, zupełnie serio chce wmówić widzom, że potrafi poradzić sobie z najbardziej palącymi problemami naszych czasów. Że rozgryzła system, łyknęła odpowiednią pigułkę i może wypisać recepty na różne bolączki społeczne. I że to wszystko robi tylko po to, by obalić patriarchat i pozwolić nam wszystkim być, kim chcemy. Ale to tylko jeszcze jeden poziom matriksa. Kolejne mydlenie oczu – choć szlachetnymi ideami.
Nie chcę zabrzmieć jak Theodor Adorno, który niegdyś zapalczywie krytykował kulturę masową. Popkultura to biznes, a mimo to jest super i potrafi zdziałać cuda. Barbie także. Ale łatwo na seansie filmu Grety Gerwig odnieść wrażenie, że długie passusy scenariusza były pisane na biurku prezesa firmy Mattel, który w filmie przybrał pocieszną twarz Willa Ferrella. Są cwane, autokrytyczne po to, by rozgrzeszyć korporację z wszelkich win. Zresztą dokładnie tym od dłuższego czasu zajmuje się marka Barbie – doskonale wie, że narobiła sporo złego promowaniem wygórowanych kobiecych standardów i wpychaniem dziewczynek w rolę atrakcyjnych dodatków do przyszłych mężów. Ale to nagłe nawrócenie nie ma wiele wspólnego z obudzonym sumieniem. Po prostu ktoś z księgowości wziął kalkulator (dokładnie tak, jak w jednej ze scen filmu) i wyszło mu, że na promowaniu różnorodności i postaw feministycznych po prostu świetnie się zarabia. Barbie dostosowała się do świata – inaczej jej wytwórcy poszliby z torbami pełnymi seksownych, długonogich blond lasek, których nikt nie chciałby kupić.
„Barbie”, choć wyreżyserowana przez wywodzącą się z kina niezależnego Gerwig, jest kolejną próbą ocieplenia wizerunku plastikowej lalki. Trzeba jednak przyznać, że jak na produkt globalnego korporacyjnego kolosa reżyserka dostała sporo wolności. Na tyle wiele, by ten skrajnie skomercjalizowany produkt (starający się ze wszech miar przekonać nas, że jest czymś więcej niż skrajnie skomercjalizowanym produktem) zamienić w dobrze napisane i zrealizowane dzieło – pełne pierwszorzędnego humoru i rewelacyjnych ról, zwłaszcza Margot Robbie i Ryana Goslinga. Jeśli tylko przymknąć oko na ideologiczne paradoksy produktu, to trudno tego filmu nie docenić.
Kingsley Ben-Adir, Ryan Gosling, Ncuti Gatwa
Fabularny punkt wyjścia dość mocno przypomina historię niejakiego Emmeta, bohatera filmu „Lego: Przygoda”, który pewnego dnia poczuł – tak samo jak nasza długonoga lalka – że w jego dobrze poukładanym świecie coś się zmieniło. Zarówno Emmet jak i Barbie udali się „na zewnątrz” – do „rzeczywistego świata”, w którym są dzieci (i dorośli) mający nad nimi prawdziwą władzę. Widocznie zabawkarskie filmy nie dysponują zbyt wieloma schematami fabularnymi, z których mogłyby skorzystać.
W obu przypadkach schemat się sprawdził i ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko prostą metaforę dziecięcej zabawy. Wydobycie się z Barbielandu oznacza emancypację – zresztą zarówno dla Barbie, jak i dla Kena, który dzięki krótkiej wizycie w Los Angeles porzuca matriarchalne podporządkowanie i odkrywa uroki patriarchatu. Co więcej, postanawia go zaaplikować w sfeminizowanej rzeczywistości świata lalek. W tym momencie ideologiczne zależności między władzą mężczyzn i kobiet zaczynają się komplikować. Podobnie zresztą jak zabiegi twórców, którzy wykonują przeróżne ideologiczne fikołki, by przypadkiem nikogo nie urazić, każdą ze stron zrozumieć, obie pogodzić i sprawić, by wszyscy czuli się na właściwym miejscu; stworzyć różową utopię, w której krajem rządzi afroamerykańska kobieta, a jednocześnie Ken is just kenough.
Gerwig bardzo starała się równoważyć dydaktyzm czystą rozrywką. Ale nie zawsze jej to wychodzi. Póki koncentruje się na opowiadaniu fabuły i oprowadzaniu po różowo-plastikowym świecie, kolorowe obrazy przyjemnie migają przed oczami, a twórcy serwują kolejne atrakcje: nawiązania do kultowych wersji Barbie, liczne cytaty z klasyki kinematografii, ciekawe gry z dobrze znanym światem lalki i ciągłe balansowanie między estetyką kina dla dzieci, a bezpardonową satyrą społeczną. Gorzej jednak, gdy Gerwig i spółka próbują moralizować i spełniać swoje etyczne powinności. Wtedy akcja hamuje, a w usta bohaterów wkładane są coraz bardziej wyświechtane frazesy: o tym, że każdy może być kim tylko chce, że liczy się to, jacy jesteśmy w środku itd. A najgorsze, że według twórców wszystko to uda się zrealizować, jeśli tylko każdy będzie miał lalkę z własną podobizną.
Barbie od początku była polityczna. Z czasem stała się jeszcze bardziej, nie ma więc co się dziwić, że film Gerwig jest jednym z najbardziej rozpolitykowanych filmów ostatnich lat. Mówi rzeczy słuszne i należy mieć nadzieję, że będzie to mieć jakąkolwiek siłę przebicia. Prawdę jednak mówiąc, znacznie bardziej czułem się przekonany, gdy Emmet i jego klockowi towarzysze z „Lego: Przygoda” całkiem przecież niedawno nie chcieli wzniecać światowej rewolucji, a jedynie udowodnić, że układanie klocków to po prostu super zabawa. Mam wrażenie, że po obejrzeniu „Barbie” mało kto będzie chciał wziąć do ręki lalkę i zwyczajnie się nią pobawić. A jak wtedy przy jej pomocy zmieniać świat?
MICHAŁ PIEPIÓRKA
Kino nr 8/2023, © Fundacja KINO 2023
Barbie
Reżyseria Greta Gerwig. Scenariusz Greta Gerwig, Noah Baumbach. Zdjęcia Rodrigo Prieto. Muzyka Marc Ronson, Andrew Wyatt. Wykonawcy Margot Robbie, Ryan Gosling, Issa Rae, Helen Mirren, Will Ferrell, Michael Cera. USA – Wlk. Brytania 2023. Czas 114 min
Dystrybucja kinowa Warner