Na pytanie, ile może być warte ludzkie życie, film Grzegorza Dębowskiego daje odpowiedź już w tytule. „Tyle co nic” porusza bardzo wiele tematów, chwyta liczne wątki, również te nawiązujące do spraw niezwykle palących dla dzisiejszej polskiej wsi. Ale zarazem debiut młodego twórcy opowiada bardzo uniwersalną historię o ludzkiej godności. I o tym, jak łatwo ją komuś odebrać, dokonując mordu na jego tożsamości, sile woli i poczuciu sprawczości.
A jeśli mowa o mordzie, to musi być ciało. Zostaje ono znalezione w hałdzie gnoju wysypanej pod domem lokalnego polityka, który sprzeniewierzył się rolniczej społeczności. Nazajutrz po proteście do drzwi jednego z rolników puka policja. Film rozpoczyna się więc niczym rasowy kryminał. Ale każda kolejna minuta seansu podpowiada, że konwencja gatunkowa potrzebna jest Dębowskiemu jedynie jako struktura porządkująca fabułę.
Oprócz kryminału mamy tu zresztą także western. Jarek, inicjator protestów i sąsiad odnalezionego w hałdzie mężczyzny, to postać jedynego sprawiedliwego, który musi zmierzyć się z niegodziwością małej miejscowości. Ale te gatunkowe inspiracje są wykorzystywane przewrotnie i w poprzek klasycznych reguł. Prowadzący prywatne śledztwo Jarek raz po raz gubi się w gęstniejącej rzeczywistości, raczej oddalając się od prawdy niż do niej zbliżając. Świat filmowej prowincji nie przystaje do czarno-białego, uproszczonego obrazu, gdzie niegodziwców i prawych można rozpoznać bez problemu.
Ciągłe wymykanie się jednoznacznym sądom, łatwym diagnozom i moralnym klasyfikacjom sprawia, że film oddziałuje swoim realizmem. Jest to realizm chropowaty, surowy, odpychający psychologicznym chłodem cichych, zamkniętych w sobie mężczyzn i ich zmęczonych pogardą żon. To także realizm, który nie osuwa się ani w eksploatację prowincjonalnej niedoli, nie fetyszyzuje błota, gnoju i wiejskiej szarzyzny, ani w epatowanie znanymi obrazami, domagającymi się od widzów łatwego współczucia czy empatii pełnej hipokryzji.
Dębowskiemu udało się za pomocą tej formy spleść wiele tonacji, które naznaczają ludzkimi emocjami liczne wątki fabularne. Bowiem obok problemów politycznych pojawiają się kolejne, całkiem codzienne i „prozaiczne”, jak spalona chałupa, zrozpaczona kobieta, która nie ma gdzie się podziać, czy wiejska wspólnota, która jest solidarna dopóty, dopóki nic jej członków to nie kosztuje.
Artur Paczesny, Agnieszka Kwietniewska
Każdą z tych fabularnych ścieżek reżyser rozwija. Po drodze do finału potrafi w każdej z nich znaleźć coś ciekawego, dopełniającego obraz prowincji po uszy utaplanej w prywacie. Co być może najbardziej wartościowe, reżyser sprawnie umyka pokusie łatwych sądów i moralizowania. Każda kolejna scena, konfrontacja, potyczka i rozmowa przynosi bowiem poszerzenie wiedzy o rzeczywistości – także dla zamieszkujących ją bohaterów. A obraz świata nieustannie się zmienia. Nic nie jest tu takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Martwe ciało nie jest dowodem zbrodni, poklepujący po plecach nie są przyjaciółmi, wreszcie znienawidzony polityk nie musi być odpowiedzialny za całe zło.
Ten niejednorodny świat, którego ocena nieustannie zmienia się na naszych oczach, jest emanacją niestałości, przepływów – kolejnych tragedii, zdrad, przecierania oczu i utraty złudzeń. I te wszystkie skrupulatnie poplątane wątki, które tak misternie problematyzują filmową, a przecież także i naszą rzeczywistość nieoczekiwanie się łączą, wzajemnie oświetlają i pozwalają postawić przygnębiającą diagnozę. Okazuje się, że ostatecznie to wcale nie jest opowieść o nieczystej polityce, lokalnych interesikach ani nawet rolniczej niedoli. A przynajmniej – nie tylko. Jest to bowiem opowieść o humanizmie i jego upadku. Podeptanym człowieczeństwie wyrzuconym na stertę gnoju.
Dębowski opowiada o tym bez cienia patosu, bez wyższościowego spojrzenia na prowincję. Przyjmuje lokalną perspektywę, wchodzi w gęstwinę miejscowych tajemnic wraz ze swoimi bohaterami, z którymi sympatyzuje, których stara się zrozumieć, bierze ich w swoją opiekę. Każdego. Bez wyjątku. Nawet ten, który wydaje się koniunkturalnie rozsadzać tamtejszą społeczność, ma czas, by przedstawić swoje racje i odwrócić naszą ocenę. To obłaskawiające spojrzenie nie sprawia jednak, że rzeczywistość jest mniej nieprzyjazna, cieplejsza, bardziej ludzka. Dzięki niemu rozdźwięk między tonacją narracji a obrazem świata jest jeszcze większy.
Ta chropowata, gęsta, surowa rzeczywistość nie byłaby w stanie nas tak bardzo wciągnąć i przejąć, gdyby nie zamieszkujący ją bohaterowie – a konkretnie odgrywający ich aktorzy. Nieopatrzone twarze Artura Paczesnego, Agnieszki Kwietniewskiej, Moniki Kwiatkowskiej czy Artura Steranki dodają przedstawieniu wiarygodności. Szczególnie odtwórca głównej roli – Paczesny – potrafił głęboko wniknąć w postać, szamoczącą się w swoim świecie, który staje się coraz bardziej nieprzyjazny, jakby obcy i nieznany. Potrafił oddać ambiwalencję spojrzenia – pełnego złości, irytacji, wręcz desperacji, ale również zagubienia, rozpaczy i rezygnacji.
Film Dębowskiego przypomina inny niedawny debiut ze Studia Munka – „Supernovą” Bartosza Kruhlika. Tak samo potrafi prześwietlić skomplikowane relacje lokalnych społeczności, podbijać napięcie, podpierając się autorsko traktowaną konwencją i od szczegółu dochodzić do stwierdzeń znacznie ogólniejszych.
Michał Piepiórka
Kino nr 3/2024, © Fundacja KINO 2024
Tyle co nic
Scenariusz i reżyseria Grzegorz Dębowski. Zdjęcia Aleksander Pozdnyakov. Wykonawcy Artur Paczesny, Monika Kwiatkowska, Agnieszka Kwietniewska, Artur Steranko, Marcin Sztendel, Marcin Kiszluk. Polska 2023. Czas 93 min
Dystrybucja kinowa Forum Film