Bez mała 30 lat temu kilkuletni wówczas brat Pawła Łozińskiego biegał po warszawskim parku i zaczepiał przechodniów, zadając – wydawałoby się – dziecinne pytania. Jego ojciec – Marcel Łoziński – stworzył z padających odpowiedzi jeden z najbardziej niezwykłych dokumentów w historii rodzimego kina, bezpretensjonalny traktat o życiu i odchodzeniu – arcydzieło „Wszystko może się przytrafić”.
Po latach Paweł Łoziński, drugi wielki dokumentalista w rodzinie, zdecydował się na podobny zabieg artystyczny. W „Filmie balkonowym” pomysł jest niemal identyczny – równie minimalistyczny, z pozoru błahy, jednocześnie wpisujący się w konwencję „gadających głów” i ją przełamujący. Tym razem jednak to rozmówcy biegają, a dokumentalista choć na chwilę próbuje ich zatrzymać krótkim „co słychać?” czy równie niezobowiązującym „jak się dziś czujesz?”. Nawet nie szuka pretekstu, woła do nieznajomych z własnego, prywatnego balkonu, z którego kieruje w ich stronę kamerę i mikrofon.
Już z zarysowującej się w punkcie wyjścia relacji przestrzennej wyłania się wiele sensów i metafor. Dokumentalista spogląda na zabieganą ciżbę z wysokości. Stara się sprowokować do spojrzenia w górę, zamiast w przyziemność chodnika. Wyrywa ich z codziennego odrętwienia, zaganiania, zmuszając do sekundy refleksji albo chociaż bezinteresownego kontaktu z drugim człowiekiem. Staje się kimś na kształt instancji nie z tego świata, interweniującej w doczesność przechodniów, każąc im przystanąć i porozmawiać.
Łoziński z pełną premedytacją wykorzystuje tę przestrzenną symbolikę, ale zachowuje do niej zdrowy, ironiczny dystans. Dzięki temu na szczęście nie przesyca zanadto filmu pretensją i przytłaczającą metafizyką, od których ratuje go konkret chodnika, płotu, mikrofonu, kamery, a nawet jego własna, nieskrywana obecność. Także padające z jego ust pytania nie uciekają ku rejonom wątpliwych złotych myśli czy zanadto filozoficznych refleksji. Łozińskiemu wystarczy „co słychać?”, tylko niekiedy znienacka wypali: „kim jesteś?” albo „jaka jest twoja historia?”.
Zresztą właśnie to ostatnie pytanie wydaje się najistotniejsze, bo „Film balkonowy” jest dokumentem o ludzkich historiach. Udowadnia, że każdy z nas ma jakąś opowieść do przekazania innym – nawet, kiedy nam się wydaje, że nie mamy nic do powiedzenia. Łoziński niekiedy dość natarczywie dopytuje, wchodzi z butami w ludzką intymność, ale powoduje nim szlachetny, terapeutyczny cel.
Stara się uznać godność każdego z przechodniów, wyrażającą się w jednostkowej historii ludzkiego życia, ich własnej narracji na temat samych siebie. Jednocześnie wielka liczba nawarstwiających się rozmów sprawia, że przekaz się uniwersalizuje. Nietrudno odnaleźć się w mnogości padających słów – pod balkonem Łozińskiego na Saskiej Kępie mógłby przecież przechodzić każdy z nas.
Dokumentalista spędził na balkonie rok – od wiosny do wiosny. Dzień w dzień zaczepiał przechodniów, z których część stała się jego znajomymi, powracającymi bohaterami, jak dozorczyni, gadatliwa sąsiadka Jadzia, mężczyzna, który dopiero co wyszedł z więzienia, a nawet żona reżysera. Bo to jest film również o Łozińskim, który podczas niezliczonych rozmów niekiedy zdradza się z własną opowieścią, by nie być dłużny tym, których wysłuchuje.
Być może jeszcze żmudniejszym procesem był montaż. Ogromny materiał należało ułożyć w spójną całość z wyczuwalną strukturą. Rytm filmu wyznaczają pory roku (które ewidentnie wpisują całość w odwieczny porządek przemijania i odradzania), ale jednocześnie Łoziński nie odżegnuje się od układania materiału w taki sposób, by wypowiedzi różnych osób nawzajem się komentowały czy dopełniały.
Jednocześnie jednak większy, autorski porządek narracji nie przytłacza elementarności pojedynczej rozmowy, która zawsze jest najważniejsza. To wręcz niewiarygodne, jak Łoziński potrafi otwierać przed kamerą ludzi, którzy nieraz nieproszeni nagle spowiadają się niemal z całego swojego życia. Nie od dziś wiadomo, że jest wybitnym dokumentalistą, tym razem dał się jeszcze poznać jako wytrawny rozmówca. Wie, kiedy zamilknąć, by dać chwilę przechodniowi na obnażenie się z najbardziej skrywanych emocji, a kiedy przycisnąć, podpytać i niemal wścibsko wyciągnąć intymne szczegóły.
To jednak wszystko nie tylko dla dobra filmu, ale także, przede wszystkim, dla dobra rozmówców, którzy nie wydają się atakowani ani przez pytania, ani przez kamerę. Nawet jak się krępują i zarzekają, że nic nie powiedzą, nagle zaczynają opowiadać o rzeczach, których być może nie powiedzieliby nawet najbliższym. W ten sposób, ponownie w swojej filmografii (po „Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham”), Łoziński podkreślił wagę i terapeutyczną siłę rozmowy.
Te skrawki krótkich pogawędek – raz zabawnych, raz przejmujących – przelotne migawki, powracające motywy układają się w jakąś całość, choć szorstką i nieuporządkowaną – chciałoby się powiedzieć, jak życie, jak rzeczywistość. Okazuje się, że wystarczy otworzyć się na innych, by zobaczyć cały świat: młodych i starych, szczęśliwych i zatroskanych, zakochanych i rozwodzących się, pełnych nadziei i u kresu sił. Ale koniec końców staje się jasne, że najważniejsze wcale nie jest to, o czym się rozmawia, a samo nawiązanie kontaktu: okazanie zainteresowania, wysłuchanie, czasem proste pocieszenie. To nie suma jednostek składa się na wszechświat. Wszechświat jest w spotkaniu dwóch życzliwych sobie osób.
MICHAŁ PIEPIÓRKA
Kino nr 4/2022, © Fundacja KINO 2022
Film balkonowy
Scenariusz, reżyseria i zdjęcia Paweł Łoziński. Muzyka Jan Duszyński. Polska 2021. Czas 100 min
Dystrybucja kinowa Against Gravity
HBO Max