ERRATUM IWONA KURZ
Łacińskie „erratum” to błąd, ale też w użyciu literackim – lista błędów. Dotyczy omyłek popełnionych i dostrzeżonych za późno, by ich uniknąć, w porę natomiast, by je wskazać. Erratum (lub errata) nie zmazuje zatem potknięcia, ale poświadcza rozpoznanie, świadomość tego, jaki znak/krok powinien był zostać postawiony. Jest niczym mapa umieszczona gdzieś w pół drogi między winą a jej odkupieniem. Punkt wyjścia akcji filmu Marka Lechkiego jest prosty – widzieliśmy już wiele takich dzieł – i wiąże się z niechętnym, wymuszonym przez okoliczności powrotem bohatera do rodzinnego miasta. Szef, dowiedziawszy się, że Michał pochodzi ze Szczecina, posyła go po odbiór przysłanego ze Stanów samochodu. Rozpocznie to serię wydarzeń, po których bohater ponownie swoje miasto opuści, choć – jak się wydaje – opuści je nie taki sam.
Michał, w skupionej interpretacji Tomasza Kota, jest idealnym, zdawałoby się, przedstawicielem klasy średniej. Ma pracę w biurze rachunkowym, żonę i syna, mieszkanie, jakieś plany urlopowe, ot, umiarkowane powodzenie, zapewne na kredyt. Nie wygląda jednak na kogoś, kto umie komunikować swoje potrzeby, sprzeciwić się lub nie zgodzić. Kiedy jego otoczenie, żona czy szef czegoś od niego chcą – przyjmuje to z pewną przykrością. Sprawia wrażenie człowieka nie do końca obecnego we własnym życiu – jakby pozbawiony został wyrazistego głosu. Jest wsobny, nieudolnie próbuje otworzyć się na innych, ale też zamknięty na siebie, niejako wyłączony, w gruncie rzeczy bez tożsamości. W pewnym sensie reżyser odwraca perspektywę ze swojego poprzedniego filmu. W „Moim mieście” odniesieniem dla przynajmniej niektórych postaci była myśl, by „się wyrwać” z zapyziałego górnośląskiego miasteczka. Michał z „Erratum”, owszem, wyjechał ze Szczecina, jednak ważniejszym dla niego motywem – jak się okazuje – była nie wolność do (realizacji marzeń), lecz od (relacji z ojcem). Zostawił za sobą to, co nieznośne. Mit Warszawy okazuje się jedynie przestrzenią dla ucieczki, za którą warto zapłacić niespełnionymi planami. To właśnie ta ucieczka, a może nawet mniej – po prostu odwrócenie się do przeszłości plecami, jest podstawowym błędem bohatera. Wydaje się, że tak samo skończy się spotkanie z ojcem i tym razem. Jak w podobnych filmach bywa, następuje jednak brutalne gwałtowne wybudzenie. To nieoczekiwany wypadek – przypadkowe potrącenie człowieka. I znów ucieczka, ale natychmiast lęk przed złapaniem, który wymusza powrót. Po raz pierwszy Michał mierzy się z własnym błędem, niezawinionym, a jednak o wielkich konsekwencjach. Jego poszukiwanie tożsamości bezdomnego NN, którego tak fatalnie potrącił, prowadzone tropem codziennych przedmiotów pozostawionych przez zmarłego, stanie się drogą ku własnej tożsamości. W zderzeniu z utratą kompletną, nieodwracalną. W jej obliczu maleją błędy nasze własne i naszych bliskich. Obecność motywów, które znamy, symboliczne zagęszczenie znaczeń – co razi niektórych krytyków „Erratum” (film otrzymał jednak na gdyńskim festiwalu, co warto podkreślić, Nagrodę Dziennikarzy oraz za debiut pełnometrażowy) – jest umotywowane podwójnie. Po pierwsze, wynika z sytuacji bohatera, który w pewnym sensie wszystko widzi na nowo, jakby po raz pierwszy. Sama sytuacja powrotu wymusza podobne nastawienie; każda spotkana osoba czy miejsce oznaczają powrót do przeszłości albo sygnalizują zaczątek jakiegoś innego możliwego scenariusza, punkty wyjścia do alternatywnego „ja”. Podróż powrotna z definicji jest powtórzeniem gry – tyle że pionki na planszy zostały poprzestawiane. W filmie Lechkiego nie ma nostalgii, choć kolory tego świata pozostają – w konsekwentnej kompozycji – przygaszone. „Erratum” to dzieło spójne, precyzyjne, może nawet nadto konsekwentne w swej powadze, opowiedziane w skupieniu i z plastyczną siłą. Przedstawia też galerię niezwykłych postaci – od przyjaciela Michała, przez policjanta, po blacharza Nawrockiego – jakoś ciepłych i pogodzonych ze sobą. Przyglądają się Michałowi, jakby wiedzieli o nim coś, czego on sam o sobie nie wie; mają zdolność empatii, którą on musi dopiero w sobie odnaleźć. Spotkanie z dawnym przyjacielem, koncert zespołu, w którym grał w młodości, osamotniony ojciec o steranej twarzy Ryszarda Kotysa (Lechki na nowo odkrywa tego aktora) zobaczony przypadkiem w sytuacji, gdy się śmieje, pies, który się przyczepił, rozmowy ze znajomym ojca – nie są to żadne punkty zwrotne, ale w zderzeniu z okruchami życia NN nabierają ciężaru. Takie okruchy – to jedyne, co mamy.
Poszukiwanie choćby skromnie wykreślonego miejsca dla „ja” przenosi się także na poziom metanarracyjny. Reżyser, świadomie nawiązując do rozmaitych tropów i znanych motywów, wyraźnie sytuuje swojego bohatera – a także swoją perspektywę – gdzieś pomiędzy „wielkimi narracjami”. Po drugie zatem, wspomniana gęstość odniesień służy tu także polemice z innymi „powrotami”, stając się reżyserskim manifestem poszukiwania nowej drogi, szukania własnego języka. W jednej ze scen Michał ze Zbyszkiem, przyjacielem z liceum, wspinają się na drewnianą wieżę z widokiem na jezioro. Jeden ze schodków jest spróchniały. Po chwili, już na górze, przyjaciel zagaja: „A pamiętasz? Nie? Nie pamiętasz?” – dopytuje z niedowierzaniem, pseudonimując chłopięce zabawy: „napis, blaszka, karczycho, muka”. To: „Nie pamiętasz?” jest tu tylko lekkim echem spirytusowej sceny z „Popiołu i diamentu”. W filmie pojawia się pewna strzelba, która nie wypali. Odwrotnie, szamotanina, czyli próba sił, zakończy się rozbrojeniem. Z perspektywy reżysera czytam to jako rozbrojenie ciężaru tradycji, wyraźne powiedzenie „robię swoje”. Z perspektywy bohatera – to rozbrojenie przeszłości jako ciężaru nie do zniesienia. Gorzki wynik rachunku nie określa smaku tego filmu; w końcu żywiołem jest w nim woda, niosąca oczyszczenie, zawsze ta sama i zawsze inna. Wzór postępowania, który z wolna się wyłania, obejmuje rzeczy proste – naprawić skrzynkę, przepchać odpływ wanny – pół kroku przynajmniej wyjść ku drugiemu, by usłyszeć pukanie zza zamkniętych drzwi. Gdybym zatem, jak to drzewiej bywało, miała nadać tytuł tej recenzji, zatytułowałabym ją chyba „Pół kroku”. Erratum Scenariusz i reżyseria Marek Lechki. Zdjęcia Przemysław Kamiński. Muzyka Bartek Straburzyński. Wykonawcy Tomasz Kot (Michał), Ryszard Kotys (ojciec), Tomasz Radawiec (Zbyszek), Dorota Pomykała (kierowniczka noclegowni). Produkcja Harmony Film, Heliograf. Polska 2010. Dystrybucja Best Film. Czas 90 min Iwona Kurz, Erratum, „Kino" 2011, nr 4, s. 72-73 © Fundacja KINO 2011 |