NAWET DESZCZ MALWINA GROCHOWSKAHiszpanie, którzy wystawili Kolumbowi setki pomników, chyba nigdy wcześniej nie podważali swojego kolonialnego dziedzictwa tak wyraźnie jak teraz. „Nawet deszcz” Iciar Bollain jest udaną kinową emanacją tej politycznej tendencji. To jednocześnie film w filmie, opowieść o powstawaniu obrazu i przeszkodach, jakie napotyka człowiek z wizją w starciu z materią, z której chce ulepić swoją historię. Tegoroczny hiszpański kandydat do Oscara pokazuje wyprawę grupy filmowców do Boliwii – tam, w dziewiczych lasach, przy udziale taniej lokalnej siły roboczej, a nie w studio (co jest powodem wielkiej radości reżysera), będzie kręcona historyczna produkcja o pierwszych przybyszach z Europy. Pojawi się w niej oczywiście Krzysztof Kolumb i jego armada poszukująca złota oraz gnębiąca Indian, a także Bartolomé de Las Casas – dominikanin, który – jak powiedzielibyśmy dzisiejszym językiem – był wielkim obrońcą praw człowieka. Wyprzedzający swoje czasy zakonnik wstawiał się za traktowanymi nieludzko tubylcami, czym oczywiście ściągnął na siebie mnóstwo problemów.
Tę autentyczną historię z przeszłości poznajemy w filmie „Nawet deszcz” wyrywkowo: część towarzysząc ekipie w przygotowaniach do zdjęć, inne fragmenty zaś już jako gotowe sceny z realizowanego filmu. To, co powstaje na naszych oczach, ma ambicje przekazywania idei tolerancji i równości, ale jednocześnie wygląda jak typowa historyczna superprodukcja. Rozgrywa się w malowniczej, tropikalnej zieloności, z bohaterami w efektownych kostiumach: tradycyjnie umalowanymi autochtonami i kolonizatorami w pysznych strojach. Ta analogia będzie podkreślana jeszcze wielokrotnie: potomkowie tłamszonych Indian (choć z innego regionu) odgrywają tłamszonych Indian przed potomkami niegdysiejszych zdobywców. Ale nie spodziewajmy się symbolicznego pojednania. Żaden cud, sprowokowany przywołaniem dawnych zdarzeń przez kino, nie nastąpi. Winy Hiszpanów nie zostaną odkupione. Po pierwsze, współcześni nie do końca się do naprawiania krzywd poczuwają: większość filmowców zachowuje się jak współcześni konkwistadorzy. Po drugie, od pierwszej sceny rzeczywistość zbyt intensywnie wkracza do świata powstającego filmu. Mówiąc brutalnie: lokalna biedota statystująca przy produkcji nie ma czasu na rozważania o minionych czasach, gdy brakuje jej podstawowych środków do przeżycia. Woda została sprywatyzowana, biedacy nie mają do niej dostępu. „Nawet deszcz jest płatny” – ironizują. Konflikt o wodę przeradza się w masowe protesty, których liderem staje się aktor zatrudniony do jednej z głównych ról. Lud kipi, a produkcja wisi na włosku. Reżyser, grany przez Gaela Garcię Bernala, wydaje się początkowo czuły na tę tragedię. Zostaje mu przeciwstawiony producent, cynicznie wykorzystujący siłę pieniądza, dążący jedynie do ukończenia zdjęć w ramach zaplanowanego budżetu. Ale potem nastąpi wolta: to dobroduszny reżyser okaże się niezdolny do jakiejkolwiek realnej pomocy. Choć w filmie zostały zmieszane dwa porządki i dwa czasy, a jeden wpływa na drugi, udało się utrzymać przejrzystość narracji. Co więcej, film okazuje się łatwy i przyjemny w odbiorze, bo akcja jest dynamiczna, a postaci barwne. Jednak za tą łatwością kryje się przykra myśl. „Nawet deszcz” dość subtelnie dokonuje mocnej rzeczy: podważa wartość kina społecznego i politycznego w ogóle. Reżyser grany przez Bernala, który górnolotnie mówi o ponadczasowych ideach reprezentowanych przez księdza de Las Casas, w finale okaże się człowiekiem słabym, który nie potrafi wprowadzić w życie swych deklaracji. Co więcej, jest doskonale świadomy swej słabości. Czy wobec tego, zdają się pytać twórcy, jego film, niosący nawet najszczytniejsze przesłanie, cokolwiek znaczy. Pytanie dźwięczy tym boleśniej, że autorem scenariusza jest stały współpracownik Kena Loacha, Paul Laverty, który o nierównościach społecznych potrafi mówić empatycznie i dogłębnie jak mało kto. Od lat jego bohaterowie cierpią z powodu dyskryminacji narodowościowej, rasowej, klasowej. A czasem starają się z nią walczyć. Z podobnymi sprawami zmagali się Irlandczycy („Wiatr buszujący w jęczmieniu”), Brytyjczycy („Jestem Joe”), emigranci w Wielkiej Brytanii („Czuły pocałunek”) i w Stanach („Chleb i róże”). Lecz w „Nawet deszcz” na pierwszy plan wysuwa się autotematyzm – poczucie rezygnacji wobec tego, że kino nie potrafi nic zmienić.
Ostatecznie jednak Laverty nie poddaje się nihilistycznemu zniechęceniu. I w końcu, jak we wcześniejszych filmach, daje nadzieję. Jeden drobny, płynący prosto z serca gest okazuje się ważny. Może nie w dużej skali, może nie zmieni świata, ale to jedyna „ważność”, na jaką nas stać. A przynajmniej niektórych z nas.
Tambien la lluvia Reżyseria Icíar Bollain. Scenariusz Paul Laverty. Zdjęcia Alex Catalán. Muzyka Alberto Iglesias. Wykonawcy Gael Garcia Bernal (Sebastian), Luis Tosar (Costa), Raul Arevalo (Juan / Antonio De Montesinos), Karra Elejalde (Anton / Cristobal Colon), Juan Aduviri (Daniel / Hatuey). Produkcja Alebrije Cine y Video, Mandarin Cinéma, Morena Films, También La Lluvia, Vaca Films. Hiszpania – Francja – Meksyk 2010. Dystrybucja AP Mañana. Czas 103 min Malwina Grochowska, Nawet deszcz, „Kino" 2011, nr 7-8, s. 95 © Fundacja KINO 2011 |