HASTA LA VISTA! KS. ANDRZEJ LUTER Reżyserzy filmowi coraz częściej przekłuwają nadęty balon poprawności politycznej. Rekordowe tłumy na filmie „Nietykalni” Oliviera Nakache i Erica Toledano (w Polsce po miesiącu od premiery film obejrzało ponad pół miliona widzów, a we Francji kilka milionów) dowodzą, że o sprawach dotyczących ludzkiej egzystencji, także o tych najbardziej kontrowersyjnych, chcemy rozmawiać normalnym językiem, bez nowomowy, bez nieformalnych zakazów i hipokryzji, czasami z uśmiechem, niekiedy z kpiną i szyderstwem, z dystansem do siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Belgijski film „Hasta la vista!” Geoffrey’a Enthovena udanie kontynuuje ten „odwilżowy” nurt. Niepełnosprawność, choroba i szerzej: wszelka „inność” ludzka (np. rasowa czy seksualna) – owszem – nie może być tabu, ale z drugiej strony – człowiek chce żyć bez udawanej taryfy ulgowej, tak naprawdę go poniżającej.
Polityczna poprawność stworzyła nowy rodzaj tabu, który nazwałbym zaklinaniem rzeczywistości, jej zubożaniem intelektualnym i duchowym. Intelektualnym, bo wymusza swoistą autocenzurę (o pewnych sprawach nie można mówić, a jeśli już, to w określony, obowiązujący sposób); duchowym, bo próbuje pozbawić człowieka jego „normalności”. Przesyt hiperpoprawności politycznej stał się nieznośny, ponieważ każdy „normalny” człowiek, cokolwiek takie określenie miałoby znaczyć, chce być traktowany podmiotowo, a nie jako przedmiot, choćby nawet w najlepszych intencjach. Geneza poprawności politycznej zapewne była szlachetna, zmieniła na pewno ludzką mentalność, ale z czasem przybierając pozy inkwizytorskie zaczęła przeczyć sobie i szkodzić wizerunkowi także tych, w których obronie występowała. Prawdziwa tolerancja, nie ideologiczna, to pogarda dla nienawiści i normalność w relacjach międzyludzkich, a to oznacza, że właściwie nie istnieje „inny”, wobec którego mamy stosować taryfę ulgową, i nie powinniśmy takiej taryfy wymagać wobec siebie. Kończąc tę preambułę aksjologiczną, zachęcam do obejrzenia filmu Enthovena, bo dzięki temu dziełu można nabrać nadziei, że powracamy do normalności. Laureat konkursów na festiwalach w Valladolid, San Jose i w Montrealu, otrzymał Nagrodę Jury Ekumenicznego, i kilkakrotnie Nagrody Publiczności. Reżyser wyraźnie odchodzi od uproszczeń i schematów: z jednej strony opresyjny i nietolerancyjny świat, z drugiej wszelkie mniejszości, nierozumiane i wykluczane. Film Enthovena to smutna komedia, podobnie jak „Nietykalni”. Na przemian śmiejemy się i wzruszamy. Ale zarówno śmiech, jak i wzruszenie nie są płytkie. Trzej niepełnosprawni mężczyźni i ich rodzice, pielęgniarka Claude – to my, znajdziemy siebie w tych postaciach, wystarczy popatrzeć i pomyśleć. Całkowicie sparaliżowany Philip porusza tylko głową i jest uzależniony od wózka inwalidzkiego; Lars, sympatyczny blondyn, choruje na raka mózgu, guz systematycznie się powiększa, paraliż objął już nogi, ma świadomość, że niedługo umrze; najstarszy, Jozef, jest niewidomy i trochę zdziecinniały. Chcą spełnić swoje marzenie: wyruszyć w szaloną podróż do Hiszpanii, bez rodziców, najwyżej z kierowcą, pełniącym jednocześnie rolę opiekuna. Wyrwać się z czterech ścian, uciec od wielkiej miłości rodzicielskiej, która wydaje im się nadopiekuńcza, przeżyć wielką przygodę, także seksualną, znaleźli bowiem w Internecie adres domu publicznego dla takich jak oni. Stracić zatem dziewictwo w wielu wymiarach – oto ich marzenie. Film od tego momentu zmienia się w wielką przypowieść o przyjaźni, która nie toleruje żadnej dwulicowości. To przyjaźń między chłopakami, której najbardziej przejmującym aktem jest końcowy krzyk rozpaczy Philipa. Krzyk bezradności i bólu, zawsze szczególnie dojmujący wtedy, gdy tragedia dotyka człowieka tuż po zwycięstwie nad sobą. Powstaje wtedy pytanie o sens. Po co walczyłem ze swoją słabością, skoro na końcu tracę osobę, która kochałem? „Hasta la vista!” to także film o przyjaźni między bohaterami a Claude, byłą pielęgniarką, towarzyszącą im w podróży, zrazu tylko jako kierowca i bezduszna opiekunka, której trzeba słono płacić za usługę, i to z góry. Z czasem połączy ich więź uczucia niekoniunkturalnego, jej los stanie się ich losem. Claude była też „kaleką”, i to nie ze względu na otyłość, która na początku tak drażni bohaterów. Lars nazwał Claude „kaleką” ze względu na jej życie. Była pielęgniarką w dzielnicowym ośrodku zdrowia, miała męża, kochała go, ale przyłapanego na zdradzie ukarała zastrzykiem insuliny. Mąż nie umarł, jednak ona poszła na rok do więzienia. Teraz jest na przepustce. Jej wędrówka z młodymi mężczyznami przeradza się w drogę przezwyciężania siebie, przewartościowania uczuć, które pozwolą jeśli nie zapomnieć, to odciąć się od dramatycznej, „kalekiej” przeszłości. I wreszcie, jest to także film o przyjaźni między rodzicami a ich synami. Rodzice zrozumieli, że miłość osaczająca, nadopiekuńcza kryje w sobie niebezpieczeństwo wypalenia i obcości. Wyzwoleńcza ucieczka synów do Hiszpanii pozwala im na nowo odkryć miłość czystą, bo połączoną z przyjaźnią, a ta immanentnie zawiera w sobie wolność. Jest to także film o śmierci. Philip, Lars i Jozef wiedzą, że ich życie będzie krótkie, może nawet bardzo krótkie. Rozpacz Larsa po przypadkowym spotkaniu z piękną dziewczyną ma wymiar eschatologiczny. Wymienili adresy mailowe, obiecali przesyłać sobie zdjęcia. Ona wkrótce wróci do Chile. Chłopak zrozumiał, że to chwilowy błysk, że na pewno jej już nigdy nie zobaczy. Przytulając się do Philipa wykrzykuje: „Ja nie chcę umierać!”, choć wie, że jego stan z każdym dniem ulega pogorszeniu. Chcemy jak najdłużej żyć, i to jest naturalne. Jak piszą mistycy, śmierć „nosi małe twarze: zmęczenie, cierpienie, klęska, zamknięte serce; i wielkie: bezsens, utrata ciała”. Paradoks śmierci jest sytuacją człowieka, widzi on, jak ginie jego osobisty świat, a jednocześnie widzi inaczej. Śmierć jeszcze bardziej staje się śmiercią, ale umierający, który ma świadomość rychłej śmierci rozumie, w jaki sposób przekracza samego siebie. Zrozumieli to Philip i Lars. Może zabrzmi to okrutnie, ale śmierć jest dziwną gwarancją człowieczeństwa. Geoffrey Enthoven zrealizował film o tym, że człowiek musi ustawicznie poszukiwać w sobie duchowego piękna. Dzięki temu nie da się oszukać lękom i słowom. Przede wszystkim jednak nie powinien wierzyć w swe granice, bo może być daleko większy od siebie, zdumiewająco większy. Tak jak Philip, Lars i Jozef. Ten film jest także przypomnieniem, że ludzie, niezależnie od swoich zalet i przywar, inności, okaleczeń fizycznych i duchowych, są sobie wzajemnie potrzebni, nieodzowni do życia, jak woda rybie, i to nie tylko z powodu obowiązku tolerancji rozumianej jako imperatyw moralny – to byłoby o wiele za mało, to byłoby prawie nic – ale nade wszystko dlatego, że tylko wtedy mogą zachować harmonię ducha, nadającą egzystencji ludzkiej blask, jasność i sens. Homo sapiens to stworzenie skomplikowane i reżyser to wie. Dlatego nikt w jego filmie nie jest jednoznaczny, jakby poszedł za myślą filozofa, że człowiek nie jest istotą błogosławioną. Ale dzięki przyjaźni nie poddaje się naturalnemu biegowi życia, może je komponować.
Hasta la vista! Reżyseria Geoffrey Enthoven. Scenariusz Pierre De Clercq, Asta Philpot, Mariano Vanhoof. Zdjęcia Gerd Schelfhout. Muzyka Meuris, Papermouth. Wykonawcy Robrecht Vanden Thoren (Philip), Tom Audenaert (Jozef), Gilles De Schrijver (Lars). Produkcja Fobic Films, Belgia 2011. Dystrybucja Aurora Films. Czas 115 min Ks. Andrzej Luter, Hasta la vista!, „Kino" 2012, nr 7-8, s. 104-105 © Fundacja KINO 2012 |