JOBS MICHAŁ OLESZCZYKMałe „i” umieszczane w nazwach produktów takich jak iPad, iPod czy iMac jest najlepszym streszczeniem filozofii Steve’a Jobsa – przynajmniej w tej wersji, jaką daje się wyczytać z ekranowej biografii autorstwa Joshuy Michaela Sterna. Ta jedna literka nie tylko wskazuje na centrum kosmosu Apple’a, jakim jest konsumenckie „ja” (angielskie „I”), ale zarazem sugeruje gotowość do łamania reguł i definiowania nowych zasad, także ortograficznych (czyż nazwy nie powinny rozpoczynać się od wielkiej litery…?). Produkty Apple’a zaczynają się tam, gdzie kończy się myślenie konkurencji: nadgryzione jabłko z logo firmy sugeruje przecieranie nowych szlaków wbrew wszelkim autorytetom. Filmowa biografia jednego z kluczowych biznesmenów przełomu wieków – człowieka, który stworzył etos komputera osobistego i filozofię gadżetu jako przedłużenia osobowości właściciela – trafia idealnie w swój czas. Steve Jobs stanowi spoiwo między erą hipisowskiego mistycyzmu a korporacyjnym rajem gładkich powierzchni i świecących ekranów. Zaczyna jako brodacz łykający kwas i udający się do Indii po duchowe oświecenie, a kończy jako wygolony guru z milionami na koncie i wizją ludzkiego życia definiowanego przez wygodę i kreatywność zarazem.
Stern zaczyna opowieść w roku 2001, od prezentacji iPoda: przyjętego przez publiczność z atencją godną Najświętszego Sakramentu, a zarazem już przestarzałego w naszych oczach A.D. 2013, przyzwyczajonych do późniejszych modeli urządzenia. Retrospekcja cofa nas do uniwersyteckiej młodości Jobsa, jego wczesnej praktyki w firmie Atari i do nawiązania współpracy ze Stevem Wozniakiem, inżynierem dzielącym zapał Jobsa do zadań pozornie niemożliwych. Ich wspólna działalność zaczyna się od składania procesorów w garażu, prowadzi do zbudowania imperium – a następnie do jego czasowego utracenia w wyniku nieufności akcjonariuszy. Finał opowieści jest znany i tryumfalny: mimo że Jobs zmarł w roku 2011, stał się ikoną nowego myślenia o produkcie i prorokiem twórczego myślenia, które cieszy się u wielu wręcz religijną atencją. Film bynajmniej nie podważa kultu Jobsa; stanowi raczej odpowiednik dewocyjnych produkcji w typie „Jezusa z Nazaretu” niż subwersji spod znaku „Ostatniego kuszenia Chrystusa”. Pod koniec, gdy młody designer ze stajni Apple’a recytuje przykazania mistrza z ferworem prawdziwego neofity, Stern zalewa portret zasłuchanego Jobsa białym światłem sugerującym religijną ekstazę. Ashton Kutcher gra tytułowego bohatera jako natchnionego wizjonera, którego wszelkie draństwa i wady są jedynie żwirem na drodze prowadzącej do ulepszenia życia całej ziemskiej populacji (a przynajmniej tej jej części, którą stać na produkty Apple’a). Całość jest symptomatyczna o tyle, że opowieść o życiu głównego bohatera zostaje zrównana z opowieścią o jego biznesie: nie dostajemy scen z dzieciństwa i okresu dorastania, a całość charakterystyki postaci, jaką oferuje scenariusz, zostaje przefiltrowana przez pracę Jobsa i jego strategiczne decyzje. W przeciwieństwie do „The Social Network” Davida Finchera, w której założyciel Facebooka Mark Zuckerberg został sportretowany jako wizjoner na poły autystyczny – niezdolny ani do smakowania życia, ani do czerpania satysfakcji z własnego dzieła – „Jobs” sugeruje, że w tytułowym bohaterze tli się płomień wydzielający nie tylko twórczą energię, ale i prawdziwe ciepło. Po twarzy Kutchera wciąż błąka się łobuzerski uśmiech: tyleż ujmujący, co wsobny. Zagadka osobowości Jobsa nie zostaje wszakże rozwikłana, bo ani reżyser, ani Kutcher nie mają odwagi, by zrezygnować z atencji i przeanalizować bohatera w sposób wielowymiarowy i otwarty na kontrasty. Największy problem z filmem polega na tym, że popełnia on grzech niewybaczalny w oczach samego Jobsa: jest nieskażony oryginalnością i mości się wygodnie w ramach biograficznego schematu. Scenariusz odhacza kolejne kamienie milowe, nie szukając skomplikowania i niuansu, a jedynie możliwie jak najbardziej efektywnego skrótu. Jasnym punktem całości jest drugoplanowa rola Josha Gada jako Steve’a Wozniaka: zarośniętego geeka z przyciszonym, delikatnym głosem, którego idiosynkrazje jawią się niczym oaza człowieczeństwa na tle reszty obsady. Finałowa rozmowa Wozniaka z Jobsem, mimo że sztampowa na poziomie wypowiadanych linijek dialogu, zmienia się dzięki Gadowi w prawdziwie poruszającą kulminację: widzimy rozstaje dróg, na których jeden bohater wybiera dążenie do perfekcji, a drugi do szczęścia.
Największe potknięcia „Jobsa” dotyczą ścieżki dźwiękowej, usianej wyborami muzycznymi jakby wyjętymi ze słownika wizualnych synonimów. Nigdy nie mamy żadnej wątpliwości, czy oglądany montaż scen zwiastuje sukces czy porażkę, tudzież świadczy o uskrzydleniu bądź degrengoladzie bohatera – muzyka jest tak łopatologiczna, że równa się w zasadzie komentarzowi zza kadru. Wczesna narkotykowa epifania Jobsa, który po zażyciu LSD tańczy w łanie pszenicy, pieszcząc kłosy w ekstazie godnej heroiny Terrence’a Malicka tuż przed lewitacją, jest żenująco prostoduszna i stanowi adekwatną zapowiedź stylu, w jakim utrzymana jest reszta filmu (towarzyszy jej, rzecz jasna, Bach jako dyżurny patron harmonii z wszelkim stworzeniem). Brakuje jeszcze tylko premiery „The Fifth Estate” Billa Condona – w którym Benedict Cumberbatch wciela się w Juliana Assange’a – a będziemy mieli komplet ekranowych biografii Świętej Trójcy ery Internetu. Assange reprezentuje jej wymiar polityczny, Zuckerberg wymiar prywatny, a Jobs – ukryty wymiar religijny. Stern nakręcił hagiografię, której jawnym przedmiotem jest kreatywność jednostkowego umysłu, a ukrytym – pieniądze. Geniusz Jobsa polegał na tym, że rozumiał głębię ludzkiej próżności i zamienił narzędzia pracy w znacznik społecznego statusu i grupowej identyfikacji. Film Sterna jest posłuszny w wyśpiewaniu hymnu na cześć władcy konsumenckiego rządu dusz. jOBS Reżyseria Joshua Michael Stern. Scenariusz Matt Whiteley. Zdjęcia Russell Carpenter. Muzyka John Debney. Wykonawcy Ashton Kutcher (Steve Jobs), Dermont Mulroney (Mike Markkula), Josh Gad (Steve Wozniak), Lukas Haas (Daniel Kottke), Matthew Modine (John Sculley). Produkcja Open Road Films USA 2013. Dystrybucja Monolith. Czas 122 min Michał Oleszczyk, Jobs, „Kino" 2013, nr 10 © Fundacja KINO 2013 |