GŁOSY BARTOSZ CZARTORYSKIMarjane Satrapi ma pewną słabość do swojego bohatera, istnego Normana Batesa ery ponowoczesnej, który z głupawym uśmieszkiem na przystojnym licu modela pracuje w zakładzie z armaturą. Magazyn aż lśni pedantyczną czystością, kartonowe pudła poukładano starannie niczym muzealne eksponaty, a róż roboczego uniformu bije po oczach. Ale to jedynie projekcja udręczonego umysłu nieśmiałego Joego, świat z musicalu rodem, świat bez bełkotu psychiatry i otępiających pigułek, świat nieograniczonych możliwości, gdzie może nawet uda mu się naprawdę poderwać kipiącą seksualną energią brytyjską koleżankę z działu księgowości. Chyba że ją niechcący uśmierci. Cierpiący na poważne zaburzenia osobowości Joe niegdyś gadał ze skarpetkami, teraz prowadzi ożywione dysputy z dwoma najlepszymi przyjaciółmi człowieka – psem imieniem Bosco i kotem Panem Whiskersem; ten pierwszy to poczciwina, istny brat łata, drugi zaś jest cynicznym pragmatykiem, dla którego zabić znaczy żyć. Są jak aniołek i diabełek siedzący na ramionach mężczyzny i szepczący mu do uszu sprzeczne porady. Joe ani myśli ich przeganiać, bo tak jest łatwiej. Kiedy zaniepokojony pierwszym mordem sięga po psychotropy i spogląda na brutalną rzeczywistość niczym wybudzony ze snu lunatyk, gdy zauważa, że jego dom porasta brudem, a kombinezony pracownicze poszarzały, nie ma zamiaru dłużej się oszukiwać. Słodko jest zostać świrem. Czas na kolejne zbrodnie.
Nazwanie anglojęzycznego debiutu reżyserskiego autorki „Persepolis” kreskówkowym „American Psycho” albo „Psychozą” otuloną szalem komedii romantycznej jest co prawda kuszące, ale nie do końca słuszne. Bo choć Satrapi sięga niekiedy po środki formalne charakterystyczne dla kina grozy spod znaku „slashera” – zapewne niemała w tym zasługa autora zdjęć, francuskiego operatora Maxime’a Alexandre’a, do tej pory fotografującego głównie horrory, i scenarzysty Michaela Perry’ego, również specjalizującego się w opowieściach z dreszczykiem – zaraz kontrapunktuje je starannie skomponowanymi, przeestetyzowanymi, symetrycznie zaaranżowanymi kadrami, gdyż interesuje ją nade wszystko stworzenie atrakcyjnego wizualnie spektaklu, a nie, dajmy na to, ellisowska kąśliwa satyra. Dlatego też „Głosy” zdają się dziełem osobnym, niedookreślonym, bliższym atmosferą niedawnym „Rogom” Alexandre Ai niż jakiemukolwiek innemu filmowi z ostatnich lat. Satrapi nurza się w dziwności, czerpie niekłamaną przyjemność z samego dyrygowania obrazem, nęci oglądającego surrealistycznymi obrazkami, jak choćby proszącym o dobicie, broczącym krwią rannym łosiem, czy podśpiewującymi motylkami, które fruwają przy głowie Joego, kiedy ten odkrywa ciepło prawdziwego uczucia. Ale i ono, tak jak głowa pierwszej ofiary, skończy na półce brudnej lodówki, ustawionej pod ścianą obskurnego mieszkania. Mimo perwersyjnego pastelowego czaru, ostentacyjnie ekscentryczne i będące gatunkową plecionką „Głosy” to film przejmująco smutny, którego depresyjny klimat potęguje ironiczna finałowa taneczno-śpiewana sekwencja o radości życia; tym samym Satrapi uzyskuje efekt podobny do ekstatycznego, a przecież gorzkiego epilogu klasycznego „Portiera z hotelu Atlantic” Murnaua. Trudno jednak sympatyzować z Joem. Bo chociaż nie radzi sobie z trawiącą go chorobą, która powoli konsumuje jego zdrowy rozsądek mężczyzny i czyni ofiarą własnego nieszczęścia, to jednak jest nade wszystko katem. Zresztą podobne rozważania Satrapi odstawia na dalszy plan, koncentrując się na maksymalnym dopieszczeniu tego spektaklu grozy, namalowanego dziecięcymi kredkami świecowymi.
The Voices Reżyseria Marjane Satrapi. Scenariusz Michael R. Perry. Zdjęcia Maxime Alexandre. Wykonawcy Ryan Reynolds (Jerry), Gemma Arterton (Fiona), Anna Kendrick (Lisa), Jacki Weaver (dr Warren). Produkcja 1984 Private Defense Contractors, Mandalay Vision, Studio Babelsberg, Vertigo Entertainment. Niemcy – USA 2014. Dystrybucja M2 Films. Czas 103 min Bartosz Czartoryski, Głosy, „Kino" 2015, nr 02, s. 83 © Fundacja KINO 2015 POLECAMY: esej Artura Zaborskiego o Marjane Satrapi w papierowym wydaniu „Kina” 12/12 |