TYSIĄC I JEDNA NOC ADAM KRUK
„To nie jest adaptacja baśni z tysiąca i jednej nocy, choć czerpie z ich struktury. Historie, postaci, miejsca, o których opowie Szeherezada, zostały oparte na wydarzeniach w Portugalii od sierpnia 2013 roku do lipca 2014 roku. W tym czasie kraj był zakładnikiem programu oszczędnościowego realizowanego przez rząd najwyraźniej wyzuty z poczucia sprawiedliwości społecznej. „W jego efekcie prawie wszyscy Portugalczycy zubożeli”. Takim wprowadzeniem zaczyna się każda część trylogii Miguela Gomesa – twórcy nagrodzonego cztery lata temu na Berlinale, a pokazywanego także w Polsce „Tabu”. Jego najnowsze dzieło, prezentowane w canneńskim Quinzaine des Réalisateurs i na wrocławskich Nowych Horyzontach (skąd wyjechało z nagrodą FIPRESCI) jest czymś więcej niż filmem. To sześcioipółgodzinny eksperyment wizualny, hybryda eseju i opowieści szkatułkowej, próba uchwycenia prawdy o współczesnej Portugalii za pomocą czystej fantazji. Bez dwóch zdań jedno z najbardziej niezwykłych przedsięwzięć filmowych dekady.
Polski dystrybutor wprowadza do kin trzy części dzieła tydzień po tygodniu. Każda z nich, wypełniona opowieściami Szeherezady, krąży wokół nieco innej tematyki. Pierwsza („Niespokojny”) traktuje przede wszystkim o wartości, jaką jest praca; druga („Opuszczony”) bada paradoksy praworządności; ostatnia zaś („Oczarowany”) bierze na warsztat wrzenie rewolucyjne. Podtytuły mogą służyć za opis nastrojów panujących w ogarniętej kryzysem Portugalii, ale też stanu ducha reżysera, który czyni się jednym z bohaterów filmu. W meandry „Tysiąca i jednej nocy” wprowadza widza jego głos – pełen niepewności i melancholii, ale i humoru. Na filmie można śmiać się do rozpuku, w czym duża zasługa także świetnego polskiego tłumaczenia, które zachowało figlarność, ironię i czar oryginalnego tekstu. W prologu Gomes odsłania też twarz, tłumacząc, że chciał – na ile to możliwe – zrobić piękny film o beznadziejnej sytuacji w Portugalii. I zaraz potem zostawia widza z niesamowitymi obrazami (część z nich zrealizował na taśmie 16 i 35 mm Sayombhu Mukdeeprom, operator Apichatponga Weerasethakula) i porywającymi dźwiękami – muzyki czy ćwierkających ptaków. Okazuje się więc, że „Tysiąc i jedna noc” traktuje nie o dylematach artysty, lecz o Portugalii widzianej jako na poły metaforyczna kraina, zagubiona w czasie i przestrzeni. Film balansuje między językami (mówi się tu po portugalsku, francusku i mandaryńsku), korzysta tak z aktorów profesjonalnych, jak i naturszczyków, a także rozmaitych konwencji gatunkowych. Przyjemności dostarcza zarówno śledzenie jego struktury, która przywieść może na myśl „Tristrama Shandy’ego” czy „Rękopis znaleziony w Saragossie”, jak i wyłaniających się z niej kolejnych nowelek. Każdą z nich rządzi inna poetyka: niektóre plasują się blisko form dokumentalnych („Kąpiel wspaniałych” czy „Upojny chór zięb”), inne – satyry politycznej, a nawet kina przygodowego czy muzycznego. Bohaterami mogą być tu zarówno pracownicy zwalniani ze stoczni w Vianie, jak i schwytany w sieć dżin wiatru. Całość spaja nie tylko gorzki obraz przemian we współczesnej Portugalii, ale też ponadczasowe skąpanie kraju w południowym słońcu, zmysłowości, nieskrępowanej erotyce. Melancholia i krotochwila – dwa oblicza portugalskiej duszy. Pożenienie diagnozy społecznej z elementami baśni, które pozwoliło uniknąć z jednej strony dydaktyzmu filmów interwencyjnych, z drugiej zaś błahości kina egzotycznego, przypomina taktykę stosowaną w wizualnych poematach Pier Paola Pasoliniego. Tam również realizm łączył się z mitem, a obrazki z życia ubogich klas społecznych tkane były za pomocą opowieści z kręgu alegorii, snów i baśni socjologicznych. Gomes wydobywa z codziennych zmagań i znojów jednostek piękno, robiąc to na własny, oryginalny sposób. Wyróżnia go przede wszystkim dowcip, pozwalający ożywić a jednocześnie wziąć w nawias liczne symbole, takie jak portugalski kogut czy martwy wieloryb. Choć – jak mówi o sobie reżyser – jest głupi i od związków metaforycznych kręci mu się w głowie, wiemy, że czekający widza zawrót głowy był zamierzony. Gomes dedykował film swojej ośmioletniej córce, by zobaczyła go w przyszłości i wyciągnęła z niego, co będzie chciała. To samo zrobić może i widz, nie ma tu bowiem jednej prawdy objawionej. Mimo metrażu, który budzi skojarzenia ze slow cinema, „Tysiącu i jednej nocy” bliższa jest poetyka serialu niż kino kontemplacji. Rozbicie na mniejsze części rytmizuje całość i wzmaga apetyt na kolejną porcję – tak właśnie, jak w arabskich opowieściach.
W końcu tylko umiejętność ich snucia, pobudzania ciekawości bez całkowitego jej rozładowania, utrzymała przy życiu Szeherezadę, a może także głodnego ich słuchania krwawego sułtana Szachrijara. Pytana w filmie, skąd się biorą opowieści, Szeherezada odpowiada, że z pragnień i lęków ludzi, którym historie pomagają przetrwać i połączyć czas nieżywych z czasem tych, którzy nadejdą. Film Gomesa robi to samo. As Mil e Uma Noites: Volume 1, O Inquieto; Volume 2, O Desolado; Volume 3, O Encantado Reżyseria Miguel Gomes. Scenariusz Miguel Gomes, Mariana Ricardo, Telmo Churro. Zdjęcia Sayombhu Mukdeeprom, Lisa Persson, Mário Castanheira. Wykonawcy Crista Alfaiate, Luísa Cruz, Américo Silva, Adriano Luz, Miguel Gomes. Produkcja O Som e a Fúria. Włochy – Portugalia – Francja – Niemcy – Szwajcaria 2015. Dystrybucja Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. Czas 125+131+125 min Adam Kruk, Tysiąc i jedna noc, „Kino" 2016, nr 3 © Fundacja KINO 2016 POLECAMY: esej Piotra Czerkawskiego o Miguelu Gomesie w papierowym wydaniu „Kina” 2/2016 |