OSTATNIE DNI MIASTA JAKUB MAJMUREK
Reżyser zmagający się z kryzysem egzystencjalnym próbuje dokończyć film. Taki opis zapowiada często pretensjonalny gniot, skrajnie wsobne dzieło powielające najgorsze klisze tzw. kina artystycznego. Ale choć „Ostatnie dni miasta” egipskiego reżysera Tamara El Saida można streścić w ten właśnie sposób, to film zasługuje na życzliwą uwagę polskiej publiczności. Mimo kilku dłużyzn i słabszych fragmentów, przynosi fascynujący portret Kairu przed Arabską Wiosną i pokolenia trzydziestolatków, wkraczających w wiek średni z rosnącym poczuciem wyobcowania we własnych ojczyznach i braku wpływu na ich losy. Bohaterem filmu jest Khalid – reżyser w wieku około trzydziestu pięciu lat. Widzimy, jak pracuje nad filmem dokumentalnym o Kairze i historii swojej rodziny. Nie może go jednak skończyć. W dodatku ma się wkrótce wyprowadzić z mieszkania, które zajmuje. Szukanie nowego pochłania mu całe dnie, nie potrafi się zdecydować na żadną z ofert. A jeszcze, na domiar złego, opuszcza go ukochana dziewczyna. „Ostatnie dni miasta” są debiutem El Saida w fabule, wcześniej twórca zasłynął jako autor dokumentów. Dokumentalny zmysł widać także w tym filmie. Kamera znajdująca się często za plecami Khalida odsłania widzom panoramę Kairu ze wszystkimi jego kontrastami i sprzecznościami: społecznymi, ekonomicznymi i religijnymi. Widzimy jeżdżące po ulicy luksusowe auta i zdezelowane łady; codzienną krzątaninę kobiet i mężczyzn bezproduktywnie przesiadujących przed kawiarniami. Szukając mieszkania, Khalid odwiedza luksusowe apartamenty, na które „pozwolić sobie mogą chyba wyłącznie przestępcy” i położone w centrum miasta rudery, gdzie po zdezelowanych pokojach biegają kury. Gdy udaje się z kamerą do siedziby państwowego radia, na korytarzu mija rozłożony dywan, na którym modlą się pobożni pracownicy rozgłośni. W studio obok spotyka się z trochę staromodnie lecz elegancko ubraną starszą panią, czytającą w radiu bajki, która wygląda, jakby pochodziła raczej z jakiegoś wielkiego miasta południowej Europy niż z muzułmańskiego kraju. Khalida otacza grupa przyjaciół filmowców. Żyją na co dzień w Bejrucie, Bagdadzie, Berlinie. Obserwujemy, jak spotykają się w Kairze, dzwonią do siebie, pytają o postępy w pracy, upewniają się, że w kolejnym akcie terroru czy wojny nikomu znajomemu nic się stało. Są świeccy, zwesternizowani, zmęczeni brakiem wpływu na otaczającą rzeczywistość. Polski widz doskonale mógłby się z nimi dogadać. Nie chcą przy tym wyjechać na Zachód, chcą pracować w świecie arabskim, wbrew wszystkiemu zmieniać go swoim kinem. Opuścić Bliski Wschód decyduje się za to dziewczyna Khalida. Namawia go, żeby pojechał z nią gdzieś, gdzie „będą się mogli swobodnie całować na ulicy”, on jednak pozostaje wierny swojemu miastu. Akcja filmu toczy się zimą 2009 roku, dwa lata przed Arabską Wiosną. Z odbiorników radiowych i telewizyjnych nieustannie sączy się propaganda przedstawiająca rządzącego dyktatorsko Egiptem od 1981 roku Hosni Mubaraka jako wybitnego męża stanu i ojca narodu. Widać jednak, że jego reżim siedzi na beczce prochu. Khalid przemierzając Kair natyka się na kolejne demonstracje. Bractwo Muzułmańskie krzyczy, że nadchodzi czas islamu, związkowcy demonstrują, domagając się godnej płacy i prawa do strajku. Na razie wydaje się niemożliwe, żeby te dwie sprawy się spotkały, a ich rzecznicy wspólnie stanęli przeciw władzy. Z obiema demonstracjami policja radzi sobie szybko, brutalnie i sprawnie. Ale już dwa lata po przedstawionych w filmie wydarzeniach Bractwo Muzułmańskie i lewicujące związki zawodowe razem manifestowały na Placu Tahrir. Żądania socjalne splotły się z religijnymi. Wobec protestujących tłumów na nic się zdały ochraniające Mubaraka służby. Rewolucyjny entuzjazm szybko się jednak skończył. Radość z obalenia dyktatora przyćmiły chociażby doniesienia o eksplozji wymierzonej w kobiety seksualnej przemocy w rewolucyjnym Kairze. W filmie antycypuje to scena napaści na kobietę – Khalid kręci ją z okna swojego pokoju i nie może się zdecydować na interwencję. Bardzo szybko porewolucyjny Egipt stanął też przed wyborem: albo autorytarne rządy religijne, albo świecka dyktatura. Jak wiadomo, wygrała ta druga. Nowy dyktator, generał Sisi, rządzi jeszcze twardszą ręką niż Mubarak – szacuje się, że w egipskich więzieniach osadzone jest dziś około sześćdziesięciu tysięcy więźniów politycznych. Jednocześnie, jak pod koniec stycznia pisał „New York Times”: „choć rządy Sisiego legitymizować ma przede wszystkim stabilność, to tak naprawdę są one zaskakująco niestabilne. Ciągle towarzyszą im kryzysy […] rozwiązywane przy pomocy kolejnych eksplozji przemocy”. Jeśli wziąć pod uwagę ten opis, to filmowy obraz Kairu z 2009 roku doskonale koresponduje z miastem z roku 2017. W obu dominującym poczuciem jest bezsilność i niejasne przeczucie napięć gromadzących się na horyzoncie, zbliżającego się społecznego wybuchu, pełnego przemocy przełomu, który w ostatecznym rachunku może jednak zmienić sytuację na jeszcze gorszą. To poczucie nie ogranicza się dziś do Kairu, Egiptu czy nawet Bliskiego Wschodu. Doświadczają go Amerykanie, Europejczycy, Polacy… W odysei Khalida odnajdzie się więc i poznaniak, i warszawianka. Akher ayam el madina Reżyseria Tamer El Said. Scenariusz Tamer El Said, Rasza Salti. Zdjęcia Bassem Fayad. Muzyka Amélie Legrand, Victor Moise. Wykonawcy Khalid Abdalla (Khalid), Laila Samy (Laila), Hanan Youssef (Hanan), Mariam Saleh Saad (Maryam). Produkcja Zero Production, Sunny Land Film, Mengamuk Films, Autonomous. Egipt – Niemcy – Wlk. Brytania – Zjednoczone Emiraty Arabskie 2016. Dystrybucja Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. Czas 118 min Jakub Majmurek, Ostatnie dni miasta, „Kino" 2017, nr 3, s. 74-75 © Fundacja KINO 2017 |